Jakub Guder
Aktualizacja:
Tak jak można się było spodziewać od pierwszego gwizdka szansę dostali Artur Jędrzejczyk i Paweł Wszołek, którzy grali na naszej prawej flance.
Od pierwszych chwil na wypełnionym po brzegi Stadionie Wrocław przewagę mieli biało-czerwoni. Przez pierwszy kwadrans najbardziej widocznym piłkarzem gospodarzy był Bartosz Kapustka. Często miał piłkę, przejmował inicjatywę, starał się brać ciężar gry na siebie, ale w tym wszystkim za dużo było chyba biegania, a za mało podań. Mógł podobać się też Jędrzejczyk, który tak naprawdę dopiero próbuje odbudować swoją pozycję w reprezentacji po kontuzji.
Niby dyktowaliśmy tempo, ale można było mieć obawy, że Finowie zamurują bramkę i widowisko zrobi się marne. Na szczęście wątpliwości prysły w 18 min. Jędza płasko dograł w pole karne, a tam – mało widoczny do tej pory – Kamil Grosicki dostawił nogę i mieliśmy 1:0. Kibice dobrze nie usiedli na miejscach, a prowadziliśmy 2:0. Starzyński bardzo dobrze podał na skrzydło do Grosickiego, ten dośrodkował na długi słupek a Wszołek – obiegając obrońców i uciekając Timowi Sparvowi pięknie zamknął akcję. Finowie byli rozbici, nie wiedzieli co się dzieje. W defensywie kryli na radar, a w środku pola odbijali się od Grzegorza Krychowiaka jak od ściany.
Minęło trochę ponad 10 min. a Lukas Hradecky po raz trzeci musiał wyciągać piłkę z siatki. Wszołek wycofał do Starzyńskiego, ten obrócił się z piłkę i pięknym strzałem zza pola karnego tuż przy słupku podwyższył nasze prowadzenie! Dał sygnał Sebastianowi Mili i Krzysztofowi Mączyńskiemu, że też będzie walczył o wyjazd do Francji.
Goście pierwszy celny strzał na bramkę Artura Boruca oddali blisko po 40 minutach. Boruc wyszedł daleko przed bramkę, wybił piłkę spod nóg Kaspera Hamalainena, ale uderzenie jogo partnera wybił stojący na linii bramkowej Michał Pazdan.
W przerwie Nawałka dokonał tylko dwóch zmian – tak jak obiecywał dał szansę Przemysławowi Tytoniowi, a także postanowił oszczędzać Krychowiaka, który niedawno wrócił dopiero do gry po sześciu tygodniach przerwy spowodowanej kontuzją.
Rozkręcaliśmy się dość długo po wznowieniu gry. Dość powiedzieć, że największe poruszenie na trybunach wywołało wejście na murawę w 63 min. Roberta Lewandowskiego (zastąpił przeciętnie grającego Milika). Trybuny zaczęły skandować: „Le-wan-do-wski!”, a chwilę potem „Adam Nawałka!” oraz „Jeszcze jeden!” Polacy nie pozwolili się długo prosić. W 66 min. znów do siatki trafił Wszołek, który wykazał najwięcej przytomności umysłu w podbramkowym zamieszaniu. Szybko dwie szanse wypracował sobie też Lewy – najpierw przegrał pojedynek z Hradecky'im, a potem z rzutu wolnego uderzył w wewnętrzną część poprzeczki.
Biało-czerwonym cały czas czuli niedosyt bramek. Parafrazując klasyka – byli jak Tommy Lee Jones w „Ściganym”. Na 5:0 podwyższył Grosicki, ale co to była za akcja. Wprowadzony kilka chwil wcześniej Batrosz Salamon posłał kilkudziesięciometrowe podanie w punkt do wybiegającego na czystą pozycję skrzydłowego Rennes, Grosik na pełnej szybkości przebiegł obok bramkarza i drugi raz w tym spotkaniu trafił do siatki.
To był pokaz siły Polaków, chociaż też uczciwie trzeba przyznać, że Finowi grali bardzo słabo, poniżej oczekiwań.
Tak czy inaczej Adam Nawałka ma po tych dwóch sparingach prawdziwy ból głowy, ale pozytywny. Na takie sytuacje mówi się – klęska urodzaju. Przez kilka dni tylu piłkarzy potwierdziło swoje reprezentacyjne aspiracje, że aż przyjemnie dokonywać selekcji.
Ważne tylko, żeby się tym sukcesem nie zachłysnąć. To był tylko sparing. Kiedyś też już w meczu towarzyskim pokonaliśmy Ekwador, a na mistrzostwach świata już tak dobrze nam z nim nie poszło...