Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

1/11 Michała Wiraszki

Michał Wiraszko
Wszystkich Świętych to czas szczególny. Michał Wiraszko, wokalista zespołu Muchy zmienił więc wyjątkowo tytuł swojej stałej rubryki ,,Trzy po trzy" na ,,1/11" i wspomina muzyków, którzy w tym roku odeszli.

Obecny rok, nie różniąc się od innych, zaznaczy się odejściem co najmniej kilkorga ludzi, którzy odcisnęli swoje piętno w światowej muzyce. Wystarczy wspomnieć Raya Manzarka, współzałożyciela grupy The Doors i jej muzycznego motoru napędowego. Na pewno pamiętacie też obydwa utwory, którymi wsławił się Reg Presley. Wokalista grupy The Troggs, stojący za mikrofonem w ponadczasowym „Wild Thing” ma jeszcze na koncie autorstwo piosenki, która globalną rozpoznawalność zyskała trzy dekady później. „Love Is All Around” dopiero jako ilustracja muzyczna do filmu „Cztery wesela i pogrzeb” bezdyskusyjnie zawojowała świat. W wykonaniu grupy Wet Wet Wet stała się poniekąd jednym ze znaków rozpoznawczych połowy lat dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia. Z kolei pełen pasji lider Alvin Lee skradł show reszcie zespołu Ten Years After swoją bliską szaleństwu, frenetyczną do granic interpretacją „I’m Going Home” podczas Woodstock w roku 1969. Może dzięki temu prosty, nie wykraczający poza zręby tradycyjnego bluesa kawałek, hipnotyzował przez 10 minut.

Wspomnijmy jeszcze J.J. Cale’a, Chi Chenga z Deftones, Marka Jackowskiego czy Jarosława Śmietanę wiedząc, że pominiętych zasłużonych zawsze będzie więcej niż wymienionych.

Najbardziej jednak, być może ze względu na świeżość wydarzeń, boli odejście Lou Reeda. Muzyczny świat stracił właśnie jedną z najbarwniejszych, najbardziej wyrazistych i nieprzewidywalnych osobowości w historii. Jego kariera nie była usłana wyłącznie różami. Wręcz świadomie, sięgnąwszy szczytów dawał upust swojej przekorności, często przypłacając to niechęcią opinii publicznej. Nie podporządkowywał się wymaganiom rynkowym, nie łasił się też do kultury masowej. Potrafił pisać proste piosenki, trafne do tego stopnia, że obiegały świat stając się standardami. Spokojnie można nazwać go jednym z ojców muzyki gitarowej ostatnich dziesięcioleci. Z drugiej wydawał albumy wymagające, zupełnie nie muzyczne albo nawet pretensjonalne. Posługując się tymi poszlakami wybrałem trzy albumy, swoisty kod do jego twórczości.

Całość otwiera rzecz jasna „płyta z bananem na okładce”. Załoga z nowojorskiej Factory, skupiona przy boku maga ówczesnej sztuki postępowej – Andyego Warhola tworzy zręby punk rocka. Ile jest prawdy w tym, że chcieli grać jak Stonesi, ale nie umieli – nie wiem. Prawda na pewno jest zawarta w tych utworach. Ujmujące, niewymuszone piosenki przeplatane szorstkimi impresjami z powłóczystym „Heroin” jako środkiem ciężkości to dziś jeden ze znaków szczególnych XX wieku. „Transformer” to już album solowy. Dwa lata po odejściu z Velvet Underground Lou Reed tworzy swoje opus magnum. Żadna późniejsza płyta nie dorównała zawartości drugiej solowej płyty Lou. Tytuły takie jak „Perfect Day”, „Walk On The Wild Side” czy „Satelite Of Love” mówią same za siebie a tytuł płyty jest proroczy dla przyszłości artysty i jego wielorakich wcieleń. Takich jak na przykład „Metal Machine Music”. Dziś pewnie taki album pozostałby nie zauważony. Wtedy kakofoniczna, nieznośna i wręcz kuriozalna masa dźwiękowa odstręczyła wielbicieli Reeda do tego stopnia, że stała się podwaliną pod noise, industrial i wszelkie radykalne zapędy dźwiękowe. Dwadzieścia albumów solowych, niezliczona ilość kolaboracji i kolosalna symbolika. Co najmniej tyle zostawia nam Lou Reed. Jest czego słuchać.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski