18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

5 sposobów na filmową klapę

Jacek Sobczyński
Tak jak nie ma przepisu na dobry film, tak - o dziwo - trudno jednoznacznie wskazać, co powoduje, że obraz robi spektakularną klapę. My (z przymrużeniem oka) wskażemy parę rzeczy, które mogą mu w tym pomóc.

Czytaj także:
Film: "Pina 3D", czyli trzeci wymiar teatru - recenzja
Recenzja filmu, który odbija się kacem

To musiało zaboleć. Owszem, Joel Schumacher przywykł do negatywnego odbioru swoich filmów, w końcu to facet, który wyreżyserował dwie najkoszmarniejsze części przygód Batmana... Tyle że i one potrafiły na siebie zarobić. Tymczasem jego najnowsza "Anatomia strachu", obraz z budżetem 35 milionów dolarów zarobił w Stanach jedynie 24 tysiące "zielonych". Nie, to nie pomyłka w tekście. 24 tysiące dolarów. Tyle wpłynęło do kasy producentów, zanim ci, przerażeni ogromem klęski filmu, szybko wycofali go z kinowej dystrybucji. Co prawda "Anatomii strachu" udało się podreperować przychody dzięki wpływom z innych krajów, ale mimo to obraz z Nicolasem Cage'em i Nicole Kidman to jedna z największych kinowych klap ostatnich sezonów.

Czy zawinił niezachęcający, nieco oklepany koncept scenariusza (rodzina walczy z bandytami, którzy napadają na ich dom)? Nazbyt zgrane twarze grających główne role Nicolasa Cage'a i Nicole Kidman? Nieatrakcyjny tytuł (w oryginale film nazywa się "Trespass", czyli "wkraczając")? Pewnie wszystko po trochu. To nie był materiał na kasowy hit jesieni, ale nawet analitycy kinowego rynku byli zaskoczeni skalą finansowej porażki najnowszej produkcji Schumachera.

Nie ma przepisu na pewną kinową klapę. Nie musi jej sprzyjać fatalny scenariusz - kto nie wierzy, niech przypomni sobie, jak głupie filmy trafiały na szczyty box office'ów w ostatnich latach... Nie trzeba być nieznanym, klęski przytrafiają się wszak także twórcom "z nazwiskami". Istnieje jednak parę czynników, które potrafią "pomóc" filmowi w osiągnięciu niezadowalającego wyniku finansowego w kinach. Jeśli zatem ze znanych tylko sobie powodów twórca chce, żeby jego film się nie sprzedał, niechaj sięgnie po którąś z naszych propozycji. A najlepiej po wszystkie naraz.

1. Film z podstarzałą eks-gwiazdą

Dziś na topie są Robert Pattinson, Ryan Gosling, Megan Fox... Ale to przecież wciąż nieopierzone gołowąsy z nieznanymi nazwiskami, prawda? Nie, pierwsze skrzypce w filmie musi grać gwiazda, globalnie kojarzona już od wielu lat. Trzeba pamiętać tylko, że rynkowa cena za celebrytę przypomina nieco casus wartości samochodu. Kiedy kupujesz auto z salonu, masz pewność, że jeszcze przez jakiś czas będzie nowe, błyszczące i wzbudzające zazdrość otoczenia. Ale już za kilka lat na ulicy będą mijać je modniejsze modele. Tak samo jest z aktorami. To nic, że mają znane twarze, skoro ich okres ważności już dawno minął.
Ale reżyser Ron Underwood musiał uważać inaczej, skoro w 2002 roku zatrudnił do swojego "Pluto Nasha" Eddie Murphy'ego. Sympatyczny aktor apogeum popularności przeżywał na przełomie lat 80. i 90. za sprawą cyklu filmów "Gliniarz z Beverly Hills", jednak dziesięć lat później mało kto chciał go oglądać na dużym ekranie. Z "Pluto Nashem" producenci musieli wiązać wielkie nadzieje, skoro wyłożyli na film aż 100 milionów dolarów. Do ich kieszeni wróciło tylko 4 proc. tej sumy. Dość bzdurna komedia science fiction (ten gatunek nigdy nie przynosi dużych zysków) okazała się piramidalną klapą, a mimo to Eddie Murphy wciąż znajdował pracę na planie kolejnych filmów.

Aż 64 miliony dolarów stracili producenci "Trzynastego wojownika" (1999), w którym Antonio Banderas walczy ramię w ramię z ludem Wikingów, by pokonać tajemnicze leśne monstrum. Tu zadziałała zła magia aktorskich szufladek - widzowie pokochali hiszpańskiego aktora tylko jako mrocznego mściciela w "Desperado", nic więc dziwnego, że jako waleczny woj Banderas okazał się kompletnie niewiarygodny. Ta sama zasada zadziałała zresztą przy "Anatomii strachu". Może i para Nicolas Cage - Nicole Kidman rozpaliłaby widzów pod koniec lat 90., ale na pewno nie dzisiaj, w czasach, gdy nawet zaangażowanie do filmu Johnny'ego Deppa i Angeliny Jolie ("Turysta") nie gwarantuje frekwencyjnego sukcesu.

2. Ciężkie pieniądze na słaby film science fiction

Pamiętacie "Bitwę o Ziemię" z 2000 roku? Jej producenci na pewno dostają dreszczy, gdy tylko słyszą ten tytuł. Film padł ofiarą wygórowanych ambicji Johna Travolty, święcie przekonanego, że adaptacja powieści guru Kościoła scjentologicznego, L. Rona Hubbarda przyciągnie do kin tłumy. Przypominam, że mówimy o historii walki Ziemian z niejakimi Psyklopami, kosmicznymi najeźdźcami, którzy w osiem minut są w stanie otruć śmiertelnymi gazami naszą cywilizację. Mniej więcej tyle samo czasu można wysiedzieć na tym wiekopomnym dziele. "Bitwa o Ziemię" zdobyła w 2001 roku aż siedem Złotych Malin, przedtem zaś zdążyła przynieść 54 miliony dolarów strat.

To jednak nie zniechęciło hollywoodzkich bonzów do przepuszczania kosmicznych pieniędzy na równie kosmiczne gnioty. W 2007 roku wytwórnia Warner Bros wydała aż 80 milionów dolarów na "Inwazję", remake słynnej "Inwazji porywaczy ciał" z 1956 roku. Pomysł na film (kosmiczna substancja zamienia ludzi w bezuczuciowe formy życia) był świetny... pół wieku temu. Nowa "Inwazja" w dobie "Matrixa" wyglądała jak zakurzony kredens po babci w designerskim sklepie meblowym. Efekt? 15 milionów dolarów zysku przy ponad 5 razy większym budżecie.
Na przeróbce dawnego hitu wyłożył się także John McTiernan, niegdyś spijający śmietankę sławy z swojej "Szklanej pułapki", obecnie pamiętany jako spec od kiepskich filmów akcji. Futurystyczna wizja Ziemi, opętanej uwielbieniem dla brutalnej gry Rollerball świetnie sprawdziła się w latach 70., gdy film "Rollerball" Normana Jewisona osiągnął spory sukces. Na jego XXI-wieczny remake do kin przyszli nieliczni a sam obraz przyniósł ponad 50 milionów dolarów strat. Ale czy ktoś zdrowy na umyśle może sądzić, że obraz z tak kuriozalnie niedopasowaną obsadą jest w stanie porwać tłumy? W nowym "Rollerball" gwiazdami mieli być Jean Reno, raper LL Cool J, znany z "American Pie" Chris Klein i bogini kina klasy B Rebecca Romijn-Stamos.

3. Dziwaczna, gatunkowa hybryda

Dyptyk "Grindhouse" Quentina Tarantino i Roberta Rodrigueza to kawał kapitalnego pastiszu tanich filmów akcji z lat 70. Niestety, widzowie nie podzielili uwielbienia reżyserów dla starych, niskobudżetowych produkcji, przez co w 2007 roku obraz odniósł kinową porażkę (zaledwie 25 milionów dolarów zysku przy niemal trzykrotnie wyższym budżecie), a firma Miramax postanowiła podzielić dyptyk na dwie niezależne od siebie części, co zresztą bardzo rozsierdziło obu twórców. Co prawda finalnie "Grindhouse" wyszedł na swoje - poza Ameryką film cieszył się niezłą popularnością, dużo dała też dobra sprzedaż płyt DVD i Blu-Ray. Tak różowy finał nie spotkał za to "Gigli" (2003), mieszankę komedii, romansu, sensacji i dramatu z udziałem będących wówczas parą Bena Afflecka i Jennifer Lopez. Kosztujący 54 miliony dolarów film zarobił jedynie 10 proc. tej sumy, w dodatku krytycy nie pozostawili na nim suchej nitki. Tu klapa wydaje się w pełni zrozumiała - kto pójdzie na film, którego tytuł jest tak trudny do wymówienia?

4. Rola dla Kevina Costnera

Kiedyś rodzice straszyli dzieci słynną czarną wołgą. W Hollywood jej rolę pełni Kevin Costner. Wyłączając "Tańczącego z wilkami" wszystko, czego tknie się ten aktor i reżyser zamienia się w ruinę. W 1995 roku kosztujący 175 milionów dolarów "Wodny świat" nie zwrócił się w Ameryce nawet w połowie, więc dystrybutor, firma Universal zainwestowała wszystkie siły w zagraniczną promocję tego skądinąd okropnie słabego filmu. Ten sam numer nie przeszedł w przypadku wyreżyserowanego przez Costnera w 1998 roku "Wysłannika przyszłości" z dochodami 17 milionów dolarów przy pięciokrotnie wyższym budżecie. Później Costner zaliczył jeszcze kilka finansowych wpadek ("Bezprawie", "3000 mil do Graceland", "List w butelce"), zyskując sławę człowieka, który odstrasza od wizyty w kinie bardziej, niż niewygodne krzesełka i brak klimatyzacji.

5. Film tylko w jednym kinie

Na zakończenie dwa filmy, których - czego jesteśmy absolutnie pewni - żaden czytelnik "Głosu Wielkopolskiego" nie widział w kinie. Może dlatego, że oba obrazy zachęciły do kupienia biletu zaledwie 7 osób?
Co myślimy o filmach, granych wyłącznie w jednym kinie w mieście? Są prawdopodobnie zbyt słabe, by inne kina chciały je wyświetlać. Ale producent i aktor nakręconego za 2 miliony dolarów thrillera "Zyzzyx Road" Leo Grillo wpuścił na próbę swój film do jednego kina w Dallas. Chciał zobaczyć, jak dużą popularnością będzie cieszyła się jego produkcja. Przez cały tydzień wyświetlania na seans skusiło się tylko 6 osób, a "Zyzzyx Road" zarobił oszałamiającą kwotę... 30 dolarów. Po wycofaniu go z dystrybucji obraz został wydany w 23 krajach na DVD. To podreperowało straty, ponieważ widzowie chcieli koniecznie obejrzeć w domu to, czego nie było dane zobaczyć im w kinie.

Swoisty rekord "Zyzzyx Road" dzierżył przez 5 lat. Ale latem tego roku w niechlubnym rankingu wyprzedził go jeszcze jeden obraz o jakże wymownym tytule "Najgorszy film w historii". To mieszanka komedii z musicalem, w którym pojawiają się i zmutowane roboty, i ciężarne nastolatki, i wreszcie Święty Mikołaj. Reżyser Glenn Berggoetz zgodził się na próbne wpuszczenie filmu do jednego z kin w Los Angeles. Tam obraz obejrzała jedna osoba, która zapłaciła za bilet 11 dolarów. I chyba nie była tym zachwycona, ponieważ gdy reżyser i szef kina otrząsnęli się z szoku po tak wielkiej klęsce, z pomocą lokalnych mediów rozpoczęli poszukiwania swojego jedynego widza. Niestety, bezskuteczne.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski