Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

50 lat temu oddano w Poznaniu pierwszy blok z wielkiej płyty

Mateusz Pilarczyk
W Poznaniu pierwsze bloki z wielkiej płyty powstały przy ulicy Marcelińskiej
W Poznaniu pierwsze bloki z wielkiej płyty powstały przy ulicy Marcelińskiej
30 grudnia 1961 roku został oddany do użytku pierwszy w Poznaniu blok z wielkiej płyty . O tym, jak żyło się w tym luksusie na poznańskim Grunwaldzie opowiadają pierwsi lokatorzy.

Czytaj także:
Lokale z wielkiej płyty tanieją najszybciej
Nieruchomości: Tańsze mieszkania są, ale coraz trudniej je kupić
Poznań: Kibice skaczą, bloki się trzęsą... niegroźnie. Film
Poznań: Bloki na Grunwaldzie zbadają sejsmografem

"W grudniu br. pierwszy dom z wielkich płyt na osiedlu przy ul. Świerczewskiego zostanie oddany do użytku. Elementy ścienne przewożone na wózkach, skonstruowanych przez pracowników Oddziału Sprzętu Poznańskiego Przedsiębiorstwa Budowlanego nr 2, ważą około... 3,6 tony" - tak 50 lat temu pisał dziennikarz w "Głosie Wielkopolskim" o sławnej budowie, która zmieniła Poznań.

Terminu dotrzymano i 30 grudnia 1961 roku do bloku zaczęli wprowadzać się pierwsi mieszkańcy.
Cztery klatki, cztery piętra, 55 mieszkań, a wszystko to złożone z wielkich, żelbetowych płyt, ot blok, jakich wiele w całej Polsce. Ten z namalowanym na boku numerem 85, położony przy ulicy Marcelińskiej nie wyróżnia się niczym szczególnym z tłumu podobnych sobie klocków. A powinien - to od niego zaczęła się w Wielkopolsce rewolucja mieszkaniowa i uprzemysłowione budownictwo z wielkiej płyty. Chcemy czy nie, bez płyty nie byłoby połowy poznańskich dzielnic. Przed Ratajami i Piątkowem powstał "Grunwald II" z eksperymentalnym osiedlem Świerczewskiego, dziś ks. Jerzego Popiełuszki, gdzie pomiędzy płytami od pół wieku żyje kilkanaście tysięcy osób.

- Cała Marcelińska i Bułgarska, aż do Świerczewskiego [dziś Bukowska - przyp. red.] to pola były. Żyto rosło. Gdzieniegdzie tylko domki. Dwa, trzy przy Jesiennej, jeden na Swobodzie. Do Grochowskiej to nic nie było. Ten blok stawiali jako pierwszy przy samych ogródkach działkowych. Wychodziło się z klatki i dwa metry dalej stał płot. Człowiek był jeszcze młody, na jabłka wchodziliśmy tym gościom z działek - ze śmiechem wspomina Kazimierz Nawrot, mieszkający od 50 lat w klatce C.

Mieszkania, podobnie jak wszyscy, dostał z pracowniczego przydziału. Na dobrze zachowanym dokumencie widnieje data 13 grudnia 1961 roku. 26,7 m2 wielkiej płyty, w bloku oznaczonym wtedy numerem 54, a na nich jeden pokój, kuchnia, łazienka - prawdziwy prezent na święta. Żeby go dostać, trzeba było jednak wpłacić ponad 3 tys. złotych kaucji. A nie było to mało - średnia pensja w tamtym roku wynosiła 1625 złotych. W pierwszym wielkopłytowcu mało kto jednak tyle zarabiał. Przydziały trafiły bowiem głównie do, jak mówią starzy mieszańcy, klasy robotniczej, biednych rodzin pracowników ZISPO (Cegielskiego), Wojewódzkiego Przedsiębiorstwa Komunikacyjnego (MPK) i milicjantów.

- Mieszkałam z rodzicami w suterenie na Starym Mieście. Dla nas ten blok to było coś... cudownego. Z zimna w ciepło, do wygody, bo w suterenie musieliśmy nawet wodę wynosić. Takie mieszkanie w bloku to było coś. Prawdziwy luksus, można powiedzieć - opowiada Janina Nowak z klatki D.
Nikt nie narzekał. Takie były czasy. Powojenne zniszczenia budynków w Poznaniu oceniano na 40 proc. A mieszkań brakowało, mimo wcześniejszej "wyprowadzki" Niemców. Nowe powstawały zbyt wolno, aby pomieścić dorastające dzieci powojennego bumu demograficznego. Pod koniec lat 60. na jedno pomieszczenie przypadały statystycznie 2,3 osoby. Do średniej wliczało się też kuchnie, więc w przeciętnym pokoju żyły przynajmniej cztery osoby.

- Wcześniej mieszkałem na Staszica w kamienicy w jednym pokoju z żoną i dzieckiem. Z korytarza trzeba było przejść przez dwa inne pomieszczenia i kuchnię, żeby dostać się do łazienki. W tym pokoju się wszystko robiło, spało, żyło, syn się tu urodził. Czasami, jak przydusiło do toalety, to trzeba było lecieć na rynek Jeżycki do publicznej, bo przecież nie będę przechodził przez pokoje, gdzie gospodarz przyjmował gości - opisuje tamte czasy jeden z mieszkańców Marcelińskiej 85. - Mieszkanie spadło nam po prostu z nieba.

Dzięki przydziałowi do bloku możliwe stały się tak prozaiczne czynności jak kąpiel po pracy, bo nie trzeba było chodzić po wodę - ta była w kranie. Był prąd, ogrzewanie, a co ważniejsze własne cztery kąty z osobnym wejściem. Bez życia na kupie.

- Jak ktoś na działce mieszkał w budzie z czterech ścian i dali mu takie mieszkanie, to cud był dla niego - przyznaje Janina Nowak. I faktycznie, część rodzin po wysiedleniu z pobliskich ogródków działkowych, ustępujących miejsca blokom, dostawała przydział do wielkopłytowca.

PRL-owski "stan deweloperski" upragnionego "M" odbiegał jednak dość mocno od współczesnego wyobrażenia. Na ścianach królował beton - resztę trzeba było zrobić samemu. W kuchni pusto, ze ścian wystawały jedynie kurki od wody. Lepiej wyglądały łazienki - w jednopokojowych mieszkaniach montowano prysznice, a w większych - wanny. Przynajmniej każdy mógł urządzić mieszkanie według własnych potrzeb. Element ekstrawagancji przy Marcelińskiej 85 stanowiły podłogi - prawdziwy parkiet! ,,Błędu" tego nie powtórzono jednak w kolejnych blokach, gdzie zrezygnowano z drogiego drewna na rzecz PCV.

- Żyło się właściwie jak na palcu budowy. Straszny bałagan. Obok powstawały już następne bloki, drugi, trzeci, kolejne. Nie było chodników, placów zabaw, ławek i wykończeń - wylicza Danuta Nawrot. - Na niejednej wsi było wtedy lepiej - dodaje jej mąż.

W sąsiedztwie bloku postawiono fabrykę gotowych elementów do składania osiedla Świerczewskiego. Przez kilka lat mieszkańcy Marcelińskiej 85 obserwowali, jak za ich oknami kolejką spalinową, powoli, przejeżdżają kolejne klocki budowanego osiedla. Płyta z klatką schodową, płyta z oknem kuchennym, płyta ze ścianą dużego pokoju. Jadło się obiad w kuchni, a za oknem jechała część czyjegoś "M". To jak dziś wygląda osiedle, zawdzięczamy właśnie kolejce budowlanej.
- Wykonawca podjął decyzję, że elementy mają być dostarczane na miejsce szynami. W związku z tym wszystkie bloki ustawiono tak, aby nie przeszkadzały w wożeniu płyt - przyznaje architekt Bogdan Celichowski, jeden z projektantów osiedla, które do połowy lat 60. systematycznie rosło w kierunku obecnej Bukowskiej i Grochowskiej.

"Pracowników zastępują żurawie, które ustawiają elementy domu. Przy montażu budynków z wielkich płyt zastosowanych po raz pierwszy w Poznaniu właśnie na osiedlu "Grunwald II" zatrudnione są dwie specjalnie przeszkolone brygady: Stanisława Kaczmarka i Józefa Kaszkowiaka. Poprzednio załogi pracowały przy budowie osiedla z wielkich bloków ("Grunwald I"). Obecnie, po zmontowaniu już prawie 3 domów z wielkich płyt można je zaliczyć do speców w tej dziedzinie" - donosił o pracy budowniczych "Głos Wielkopolski ".

Blok oficjalnie oddano do użytku 30 grudnia 1961 roku. W wykończeniówce nie przeszkadzała zima, która tak jak i teraz, była nie tylko spóźniona, ale i łagodna. Jeszcze do połowy grudnia w Zakopanem nie było śniegu, a gazety donosiły o wiosennej pogodzie. Dzień przed mikołajkami w zimowej stolicy Polski odnotowano plus 20 stopni! Mróz nie odstraszał więc gości, którzy chcieli zobaczyć ten cud budownictwa PRL.

- Przyjeżdżało pełno delegacji. Całymi autobusami ciągnęli, zwiedzali. Początkowo wszyscy chwalili, a dziś, wiadomo, musimy tu mieszkać i tyle - odpowiada krótko Krystyna Łuczak z klatki B.

Żaden z lokatorów nie przywiązywał do tego większej wagi . Wszyscy chcieli jak najszybciej mieszkać na swoim. Nikt jednak nie pytał, jak się mieszka w nowoczesnym bloku i czy czegoś nie warto by poprawić. Zresztą zbyt dużego pola manewru nie było. Projektant decydował tylko, ile ma być w danym bloku segmentów z klatkami schodowymi - do nich dokładało się mieszkania i tak powstawał blok.

- Budynki jakie są, takie są. Wielka płyta jest podła, jeśli chodzi o termoizolację, ale bloki były stawiane w takich odległościach, że udało się wszystko zadrzewić. Teraz jest tam zielono. Pamiętam, że były opóźnienia w porządkowaniu terenu i tak zwanej małej architekturze. Dzieci bawiły się w kałużach, bo nie było piaskownic - wspomina Bogdan Celichowski.

Udogodnienia dla mieszkańców powstały później. Wiele z nich w czynie społecznym. W oparciu o tę samą zasadę porządkowano tereny przy bloku. Lokatorów mobilizowała dozorczyni, a ci wychodzili przed blok i kobiety zbierały kamienie na kupkę, a panowie kopali miejsca na drzewka dostarczane przez administrację.
- Teraz może się to wydać śmieszne. Dla nas to było normalne. Robiło się i tyle. Było tak jakoś inaczej - mówi Janina Nawrot. - Fajnie się mieszkało. Płyty nie pękały, z ludźmi nie było konfliktów. Nie mogę narzekać - wtóruje jej mąż Rajmund.

Dziś blok przy Marcelińskiej 85 osłonięty jest drzewami. Kolorowa elewacja nie ma nic wspólnego z wielką płytą poza tym, że opiera się na niej. Mieszkańców pamiętających 1961 rok pozostało kilkunastu. Część przeprowadziła się, a część zmarła. W bloku wymieniają się pokolenia i nie wygląda na to, żeby wielka płyta miała odejść w zapomnienie. Miejsce polnych dróg zajęły zatłoczone ulice. W miejsce pól powstały kolejne bloki, sklepy, supermarkety. Miasto przesunęło swoje granice kilka kilometrów dalej. Czy blokowisko z wielkiej płyty będzie w tym samym miejscu za kolejne 50 lat?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski