Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

9-letni Damian z Gniezna żyje wbrew logice

Marta Żbikowska
Mama Damiana uważa, że jej syna uratowali lekarze z Kliniki Chirurgii Dziecięcej UMP. Przemysław Mańkowski, szef kliniki twierdzi, że bez Boga nie daliby rady przeprowadzić tak karkołomnej operacji
Mama Damiana uważa, że jej syna uratowali lekarze z Kliniki Chirurgii Dziecięcej UMP. Przemysław Mańkowski, szef kliniki twierdzi, że bez Boga nie daliby rady przeprowadzić tak karkołomnej operacji Adrian Wykrota
Damiana z Gniezna przygniotła betonowa płyta. Chłopiec cudem przeżył wypadek. Lekarze ostrzegają, że latem pomysły dzieci mogą skończyć się tragicznie. Apelują do rodziców.

Pierwsza operacja Damiana w Poznaniu trwała osiem godzin. Dziewięciolatek do Szpitala Klinicznego przy ulicy Szpitalnej został przywieziony z Gniezna. - Zespół musieliśmy skompletować od podstaw, kilkanaście osób zjawiło się w nocy wszpitalu, żeby ratować życie tego chłopca - mówi dr hab. Przemysław Mańkowski, kierownik Kliniki Chirurgii Dziecięcej Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu. - Operowaliśmy do godziny 6 rano. Była to ciężka i karkołomna operacja, wymagająca ogromnego zaangażowania całego zespołu chirurgów, anestezjologów i pielęgniarek.

Betonowa płyta jak gilotyna
Do tragicznego wypadku doszło 20 kwietnia. Mama Damiana pamięta doskonale ten dzień. - Syn wrócił ze szkoły i pochwalił się oceną z matematyki, tego dnia dostał czwórkę ze sprawdzianu - mówi pani Agnieszka. - Odrobił lekcje i wyszedł na podwórko. Po jakimś czasie zobaczyłam przez okno zamieszanie.

Pani Agnieszka zaczęła wołać Damiana, ale nigdzie go nie było. Zbiegła z trzeciego piętra. Na dole zobaczyła, że zamieszanie dotyczyło jej syna. Jego koledzy wzywali pomocy. Damiana przygniotły dwie ciężkie betonowe belki, gdy próbował przejść przez ogrodzenie.

- To był betonowy mur zbudowany z płyt, Damian przechodził między tymi płytami, kiedy dwie z góry spadły na niego - tłumaczy pani Agnieszka. - Przecięły go wpół, na wysokości brzucha, jak gilotyna.

Dr Mańkowski: Ten chłopiec nie powinien żyć, a jednak udało się go uratować

Z pomocą czterech dorosłych mężczyzn udało się wydostać Damiana spod płyt. - Ułożyłam go w bezpiecznej pozycji, bo bałam się, że ma uszkodzony kręgosłup, tego nauczyłam się jeszcze na kursie pierwszej pomocy - mówi pani Agnieszka. - Okazało się, że kręgosłup jest cały, gorsze były obrażenia wewnętrzne.

Niech nawet będzie kaleką, ale niech żyje
Z całkowicie zmiażdżoną wątrobą Damian trafił najpierw do szpitala w Gnieźnie. Tam przeszedł pierwszą operację. Został odpowiednio zaopatrzony, lekarze zastosowali packing, czyli tamponadę z chust, której zadaniem jest zahamowanie wewnętrznego krwotoku. W takim stanie trafił do Poznania. - To dzięki bardzo dobrej postawie chirurgów z Gniezna, chłopiec dostał szansę na przeżycie - mówi Przemysław Mańkowski. - Była noc, a my pracowaliśmy na pełnych obrotach. Karetka na sygnale przez cały czas dowoziła nam krew.
Szansa na życie na początku była niewielka. - Lekarze mówili nam wprost, że nasze jedyne dziecko może umrzeć - mówi mama Damiana. - Dwie doby spędziliśmy na szpitalnych krzesełkach, czekając na najgorsze. Ja już się tylko modliłam, żeby przeżył, choćby miał jeździć na wózku albo tylko leżeć, ale żeby żył.

Damian potrzebował jeszcze dwóch operacji. Ostatnią lekarze przeprowadzili, bo krwotok pojawił się przy próbie wybudzenia go ze śpiączki. - Biorąc pod uwagę logikę i zdrowy rozsądek, chłopiec nie powinien przeżyć tego wypadku - mówi doktor Mańkowski. - Na szczęście, mamy jeszcze coś ponad rozumem.

Lekarze usunęli pacjentowi pół wątroby, otworzyli jego klatkę piersiową, aby móc zabezpieczyć uszkodzone naczynia prowadzące do serca. Przez trzy tygodnie Damian walczył o życie na oddziale intensywnej terapii, gdzie doszedł do siebie dzięki ogromnemu zaangażowaniu pracujących tam lekarzy i pielęgniarek.

- W tej chwili jego stan poprawił się na tyle, że mogę powiedzieć, że wyjdzie z tego - mówi doktor Mańkowski. - Może nawet być tak, że konsekwencje tego wypadku nie będą odczuwalne. Chłopiec już zaczął kontaktować, wypowiada pierwsze słowa, a nawet pyta, kiedy wyjdzie ze szpitala do domu. Tutaj jeszcze musi uzbroić się w cierpliwość, bo może to być różnie.

Nie zawsze lekarze zdążą uratować dziecko
W okresie wakacji do szpitala trafia coraz więcej dzieci, które ulegają nieszczęśliwym wypadkom. Lekarze podkreślają, że z roku na rok zdarzenia te są coraz bardziej poważne.

- Ten chłopiec miał szczęście, że ludzie, których spotkał, podejmowali trzeźwe i dobre decyzje - mówi doktor Mańkowski. I dodaje, że nie każde dziecko ma tyle szczęścia. - Co roku jesienią podsumowujemy okres letni. Mówimy wtedy z żalem, ile dzieci straciło życie, liczymy, ile zostało kalekami, opuściło szpital bez nóg, na wózkach inwalidzkich, a ile udało nam się uratować - wymienia dr Mańkowski.

Lekarze co roku apelują do rodziców, aby szczególnie w okresie letnim zachowali czujność. - Dorośli często nie potrafią sobie wyobrazić, co dziecko jest w stanie wymyślić, a my ratowaliśmy już dzieci, które wpadły do skrzynek transformatorowych, jeździły nauszkodzonych skuterach czy quadach - mówi dr Przemysław Mańkowski.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: 9-letni Damian z Gniezna żyje wbrew logice - Głos Wielkopolski

Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski