Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Aby życie płonęło z całą mocą

Danuta Pawlicka
Karolina Wasilewska: Mój mąż czuwa przy mnie codziennie i dzielnie znosi trudy życia z chorą osobą
Karolina Wasilewska: Mój mąż czuwa przy mnie codziennie i dzielnie znosi trudy życia z chorą osobą Łukasz Gdak
Ma wszystkie atuty kobiecości, uśmiech rozbrajający i tryska energią. Gdzie więc ukrywa się jej choroba? Karolina Wasilewska spod Poznania nie ma oporów, aby mówić o niej wprost: w jelitach. Wiele razy operowana i skazana na ból i ciągłe leczenie mówi o radości życia. I o miłości, która wyzwala w niej siłę wojowniczki na ringu.

Mój humor zależy od tego, jak się czuję. Miewam dołki, lepsze i gorsze dni, czasami przedłużają się na całe tygodnie i miesiące. Nie wiem, czy jutro nie obudzę się z bólem i nie przeleżę całego dnia - opowiada Karolina Wasilewska, zapewniając, że akurat tego dnia, gdy spotyka się z nami, organizm odpuszcza, nie szaleje.

Mieszka w miejscu idealnym dla człowieka szukającego oazy dla oczu, duszy i ciała. Osiedle Karoliny i jej męża Wojtka jest nowe, ma zróżnicowaną architekturę i kolorystykę. Z ich domu można kamieniem dorzucić do lasu. Połowa mieszczuchów o tym marzy.

- Nie byliśmy wyjątkiem, wybierając tak romantyczny azyl niedaleko Kórnika. Nie przewidziałam jednak, że nie będę w stanie w pełni korzystać z jego uroków. Ale i tak jestem tutaj szczęśliwa, bo tuż obok jest Wojtek. On dodaje mi sił, podnosi na duchu - tłumaczy pani Karolina, którą choroba ogranicza do niewielu rzeczy z tych, które mogła robić jako nastolatka.

Z jedzenia wyeliminowała trzy czwarte produktów, które zdrowy człowiek wcina od rana do wieczora. Zapomniała o przyprawach i kieliszku wina. Drastyczne operacje jelit, o których człowiek mijający ją na ulicy nie ma pojęcia i nie potrafi ich nazwać, niemal przykuły ją do toalety. Zawsze więc pilnuje, aby ten nieodzowny przybytek był w pobliżu.

Dla niej odpada także rower, chociaż do przejażdżki kuszą leśne dukty i polne ścieżki. Musi również uważać, aby nie forsować się podczas domowych porządków, bo fizyczny wysiłek może obudzić przyczajonego diabła siedzącego w jelitach.

Na tyle, na ile jest to możliwe, stara się żyć normalnie i nie epatuje innych swoimi dolegliwościami.

Dlatego może opowiadać o chorobie ze śmiechem, jak o czymś, co mobilizuje ją do codziennego, ponadprzeciętnego, ale satysfakcjonującego wysiłku. W pewnym sensie jest maratończykiem, który wszystkie siły wkłada, aby dobiec do mety.

Przytaczamy fragmenty z jej opisu choroby:

Od kiedy zaczęłam chorować, wciąż przez myśl przewijają mi się słowa fragmentu Listu Pasterskiego Episkopatu Polski: Zdrowie nie jest darem niebios danym nam raz na zawsze. Nad jego zachowaniem należy pracować, wykorzystując wszystkie wiodące do tego celu drogi i możliwości (Lewicki, 2006).

Dziecko, ty możesz nie doczekać matury
Nie od razu usłyszała diagnozę: choroba Leśniowskiego-Crohna. Ale i potem, gdy już wiedziała, z czym się ona wiąże, nie przewidziała, jak będzie wyglądało jej życie. Była nastolatką, uczennicą jednego z poznańskich liceów, którą interesowały moda i kino, chodziła na randki i spotykała się z koleżankami.

Były wakacje, cudowne lato, a ona spakowała plecak i pojechała, jako wolontariuszka, na biwak z dzieciakami z rodzin AA. Wyjeżdżała zdrowa i radosna jak zawsze. Żadnego niepokoju. Żadnego sygnału, że w jej organizmie szaleje tornado.

A potem pierwsze zaskoczenie. Wtedy dużo chodziła z dziećmi po lesie. Razem wsłuchiwali się w śpiew ptaków, podpatrywali je, obserwowali kopce mrowisk. Aż któregoś dnia w czasie wędrówki spuchły jej nogi do rozmiarów, o jakich wcześniej nie miała pojęcia.

Myślała, że to pęknięcie kostki, więc nie wszczynała alarmu. Dopiero po powrocie, w Poznaniu, poszła do chirurga. Rentgen nie potwierdził podejrzeń, ale lekarz zwrócił uwagę na inny wynik badania: o wiele za dużo, aby to uznać za normę, miała krwinek białych, a za mało czerwonych.

Nie chciałam o tym myśleć, więc jeszcze w te wakacje wybrałam się nad morze. To miał być zasłużony odpoczynek, a było piekło. Wynajęliśmy domki bez toalety, a mnie dopadły biegunki.

Nie ruszałam się z pola namiotowego przez tydzień. Nie miałam ochoty jeść ani pić. W ciągu tego tygodnia schudłam 10 kg. Byłam odwodniona i potwornie zmęczona. Ale w Poznaniu poczułam się lepiej, więc wróciłam do nauki i do pracy.

Na krótko. Po miesiącu wróciły biegunki i dołączył się nieustanny, dojmujący ból brzucha. Skóra na nogach zmieniła kolor na czerwony i pokryła się guzkami. Jeszcze bardziej, chociaż takie stopniowanie nie oddaje pełnego cierpienia, Karolinie zaczęły dokuczać stawy.

Wizyta u reumatologa niczego nie zmieniła, bo ostrzykiwanie stawów, jak zlecił, nie przyniosło poprawy. Dopiero lekarka tej samej specjalizacji, u której rodzice szukali ratunku dla córki, zainteresowała się brzuchem chorej i biegunkami wycieńczającymi młody organizm.

Cierpiąca i załamana na wizytę u gastroenterologa czekała jeszcze 3 miesiąca, zanim wreszcie trafiła do Szpitala Klinicznego przy ul. Przybyszewskiego w Poznaniu.

Marzec 2005. Szpital. Jedyne, co pamiętam: prawie przez 3 tygodnie jadłam co parę dni jakieś kaszki. Stres związany z badaniami i ciągłe kroplówki. Boże, jak ja się wtedy denerwowałam! Nie mogłam spać, nie mogłam się na niczym skupić. Kolonoskopię miałam bez znieczulenia, bolało. Bolało nie do opowiedzenia. Lekarze mnie uspokajali i mówili, żebym patrzyła na ekran, to zobaczę swoje jelito od środka...

Wtedy usłyszała, że czeka ją operacja. Jelito grube było w tak złym stanie, że lekarze nie widzieli innego wyjścia niż wycięcie. Był marzec, cieplejszy niż w tym roku, a ona była tuż przed maturą. Chciała zdawać, ale „białe fartuchy” przecząco kręciły głowami, że to niemożliwe. Prosiła, płakała, że musi. Histeryzowała. Wreszcie usłyszała: Dziecko, ty możesz nie dożyć do matury.

Ale i to nie zmieniło jej determinacji, więc lekarze ustąpili. Warunkiem było podanie sterydów, po których nie przypominała siebie. Była gruba, a twarz miała tak opuchniętą, że z trudem otwierała oczy. Ale maturę zdała! I wróciła na stół operacyjny.

Jak będę żyć?
Po operacji usłyszała, że zbiorniczek, w który została zaopatrzona po usunięciu jelita grubego, uratował jej życie. Ale co innego przyjąć do wiadomości taką informację, a co innego słuchać opowiadań chorych mających własne doświadczenia ze stomią. Miała dopiero 19 lat. Świat stał przed nią otworem. Marzyła o miłości (Czy znajdzie się mężczyzna, który mnie zechce z taką dysfunkcją?) Chciała mieć dzieci. Myślała o zwiedzaniu Azji i obu Ameryk. Lubiła tańczyć. W jej planach były studia i ciekawa praca. Takie myśli zaprzątały jej głowę w dzień i w nocy.

Życie ze stomią nie było łatwe, worki się odklejały, treść przeciekała, powstawały przetoki. Skóra niemiłosiernie piekła. Moja siła woli szybko malała.

Znowu szpital i ponowna operacja, a potem całonocna kroplówka. Wreszcie wróciła do domu i kochających rodziców, którzy mogli się nią zająć jak nikt inny. Znalazła pracę i rozpoczęła studia zaoczne, ale zaczęły się piętrzyć trudności. Dużo opuszczała dni, zawsze też musiała „pilnować” toalety. To wszystko powodowało stres i nawrót choroby. Pracodawca nie tolerował nieobecności, więc zwolnił ją z pracy. Po sesji kolejny raz znalazła się w szpitalu.

- Kiedy dostałam stypendium i pojawiła się perspektywa studiów magisterskich, odżyłam. Zostałam opiekunką osób niewidzących. Zaczęłam wyprowadzać na spacery ich widzące dzieci. Czułam się znakomicie w tej roli, a tamte, przyjazne kontakty przetrwały do dzisiaj - opowiada pani Karolina.

Były lata, że 10 razy lądowała w szpitalu. Dwukrotnie groziła jej śmierć. Wspomagana przez rodziców znosiła wszystkie kolejne leczenia i zabiegi. Jej życie powoli się stabilizowało. Miała w kieszeni tytuł mgr. Awansowała. I jedno z najważniejszych wydarzeń: przetrwała, a nawet umocniła się miłość. Wojtek - od ponad czterech lat są małżeństwem - okazał się tym jedynym, o jakim marzyła. Od początku wiedział o chorobie. Był prawdziwą opoką w najtrudniejszych chwilach. To on wyciąga ją teraz na spacery. Z nim maluje półki, pomaga przy paletach przerabianych na domowe i ogrodowe meble, upiększa, jak teraz na Wielkanoc, dom. Razem zastanawiają się, jakie posadzić kwiatki w ogródku ("Z furią zacznę to robić, jak się tylko ociepli") i co przygotować na przyjęcie dla zaprzyjaźnionych par.

Z tego wszystkiego najlepsze jest to, że trafiłam na dobrych lekarzy, a mój mąż czuwa przy mnie codziennie i dzielnie znosi trudy życia z chorą osobą. Wiem, jak wiele uwagi poświęcają mi kochający rodzice, którzy cały czas pilnują i czuwają nade mną. Powiem teraz coś bardzo szczerego: czasami moje życie ledwie się tli, ale moi najbliżsi potrafią dorzucić sporo drewna tak, aby znów płonęło z całą mocą.

Nieswoiste choroby zapalne jelit
Do nich zalicza się nieuleczalne schorzenia przewodu pokarmowego. Do najczęstszych należy wrzodziejące zapalenie jelita grubego i choroba Leśniowskiego-Crohna. Przyczyna powstania obu tych chorób nie jest znana. Jak w każdym schorzeniu najlepsze rezultaty w leczeniu i w późniejszych rokowaniach osiąga się, jeżeli lekarz wcześnie postawi właściwą diagnozę. Choroba Leśniowskiego-Crohna, chociaż niewiele się o niej słyszy i mówi, nie należy do schorzeń rzadkich. W Europie zachorowalność jest dość wysoka - od 1 do ponad 11 na 100 000 ludności rocznie. Co 10 lat epidemia tej choroby się podwaja. W Polsce epidemiologia Leśniowskiego-Crohna nie jest dokładnie rozpoznana. W ostatnich latach coraz więcej notuje się zachorowań wśród dzieci. W 2012 r. zarejestrowano w Polsce 5191 wszystkich chorych.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski