Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Adaś z wycieraczki

Alicja Lehmann, Michał Nicpoń
Wiele czasu Adasiowi poświęca Joanna Korzeniewska  - terapeutka Domu Dziecka  Nr 1
Wiele czasu Adasiowi poświęca Joanna Korzeniewska - terapeutka Domu Dziecka Nr 1 A. Szozda
13 listopada. Zimno. Minęła godz. 23. Mieszkańców jednej z kamienic w Wałczu podrywa dzwonek do drzwi. Na ich wycieraczce leży noworodek. To Adaś. O losach podrzuconego dziecka piszą Alicja Lehmann i Michał Nicpoń.

Ktoś chciał, żeby to dziecko żyło. Jadwiga Rurarz i jej syn Paweł Zieleniewski, którzy znaleźli noworodka przed drzwiami swojego mieszkania, są o tym przekonani. - Przecież mogli wyrzucić je do śmietnika. Boże, jak dobrze, że tego nie zrobili... - załamuje ręce kobieta.

Dzwonek do drzwi
Tego wieczoru 32-letni Paweł Zieleniewski oglądał w swoim pokoju telewizję. Matka z ojczymem już spali. Kilka minut po 23 ktoś zadzwonił do drzwi, a chwilę później zapukał. Paweł wyjrzał przez okno i zobaczył na schodach małe zawiniątko. - Mama! Dziecko na wycieraczce! - krzyknął. Oboje wybiegli na werandę, by przyjrzeć się bliżej temu, co leżało na wycieraczce. - Boże, to naprawdę dziecko! - zawołała Jadwiga Rurarz.

- Byłam w szoku. Dziecko głośno płakało, kopało nóżkami. Owinięte było tylko w jakieś cieniutkie płótno, jakby kawałek prześcieradła i to tylko od pasa w górę. Ktoś zakrył mu buzię, może, żeby nie było słychać płaczu. Bogu dziękuję, że pamiętałam te numery alarmowe, bo w takim stresie to wszystko się myli. Zadzwoniłam na policję, przez dłuższą chwilę nie mogłam się z nimi dogadać, wyjaśnić, jaki adres. W końcu przyjęli zgłoszenie - opowiada już dziś spokojnie kobieta.
Policja i pogotowie ratunkowe zjawiły się niemal natychmiast.

- W niecałe dziesięć minut wszyscy już tu byli - wspomina Paweł Zieleniewski. - Szukali śladów, mieli psy - opisuje.

Równocześnie działali ratownicy medyczni. Chłopczyk miał dużo szczęścia, że domownicy zareagowali niemal natychmiast. Nocy spędzonej na chłodzie na wycieraczce z pewnością by nie przeżył. Na szczęście stało się inaczej. Został przewieziony do 107 Szpitala Wojskowego w Wałczu. Nawet tak krótki czas, jaki spędził na chłodzie, sprawił, że mały organizm był wtedy na granicy wydolności. Chłopca umieszczono w inkubatorze. Ważył 3,5 kilograma i miał 54 centymetry. Teraz ma się już znacznie lepiej. Lekarze oceniają, że urodził się około doby przed podrzuceniem.

Nowe życie
- Odetchnęłam z ulgą, gdy lekarz następnego dnia przez telefon powiedział mi, że chłopczyk ma się już dużo lepiej i nic mu nie grozi - przyznaje Jadwiga Rurarz. - Chciałam jeszcze raz zobaczyć go. Parę dni później kupiłyśmy z koleżanką ubranka, poszłyśmy do szpitala. Niestety, za późno - dziecko zostało już przewiezione do Poznania. Strasznie żałuję, że tak długo zwlekałam - wyznaje kobieta.

Matki noworodka do tej pory nie udało się jednak odnaleźć. - Nadal nad tym pracujemy, staramy się ustalić tożsamość matki - mówi Beata Budzyń, rzecznik wałeckiej policji. - Sprawdzamy szpitale, przychodnie, gabinety ginekologiczne na terenie miasta i całego powiatu - dodaje.

Problem w tym, że wcale nie ma pewności, że matka jest mieszkanką Wałcza czy powiatu wałeckiego. Równie dobrze mógł to być przecież ktoś, kto przez Wałcz tylko przejeżdżał. Kamienica, w której mieszkają Jadwiga Rurarz i Paweł Zieleniewski, stoi przy głównej ulicy miasta, będącej w ciągu krajowej "dziesiątki" (Bydgoszcz - Szczecin). Z drugiej strony sam fakt, że dziecko podrzucono właśnie na te, a nie inne schody, może świadczyć o tym, że zrobił to ktoś miejscowy.

- Pomagamy ludziom, nigdy nikomu nie odmawiam, opiekuję się synem. Ludzie w okolicy o tym wiedzą. Może nie bez powodu to dzieciątko właśnie do nas trafiło - zastanawia się Jadwiga Rurarz.
Matce, która porzuciła dziecko, grozi do trzech lat więzienia.

- Mówienie o odpowiedzialności karnej jest jednak trochę przedwczesne - twierdzi Piotr Łosiewski, zastępca prokuratora rejonowego w Wałczu. - Bardziej istotne dla losów dziecka jest teraz ustalenie sytuacji prawnej noworodka - dodaje prokurator.
To niezbędne, by chłopiec mógł zostać adoptowany. Chodzi więc o to, by nikt nie rościł sobie do niego praw rodzicielskich. Jak dotąd wałecki sąd zdecydował jedynie o przekazaniu niemowlęcia do Zakładu Opiekuńczo--Wychowawczego w Poznaniu. Na razie nie wiadomo, jak długo dziecko będzie tam przebywać. Zależne jest to przede wszystkim od tego, czy policji i prokuraturze uda się ustalić matkę noworodka oraz czy będzie chciała w dobrowolny sposób zrzec się praw rodzicielskich. W innym przypadku, również wtedy, gdy matki nie uda się odnaleźć, decydował będzie o tym sąd rodzinny.

- Ja się nie czuję bohaterem - przyznaje Paweł Zieleniewski. - Przecież każdy na moim miejscu też by zrobił podobnie. Bardzo się cieszę, że ktoś położył noworodka akurat pod naszymi drzwiami, że został uratowany, że przeżył - mówi ze wzruszeniem mężczyzna.

Wycieraczka, na której dziecko zostało odnalezione, nie leży już na schodach przed drzwiami wejściowymi. - Zdjęłam ją, schowałam, położyłam nową. Na tamtej przecież leżało nowo narodzone dziecko. W nią przecież butów teraz wycierać nie wolno. To niegodne - mówi Jadwiga Rurarz.

Bystry noworodek
Chłopczyk trafił do Domu Dziecka nr 1 w Poznaniu. Jeszcze w Wałczu nadano mu imię Adaś. To standardowe imię, obok Jana, najczęściej nadawane porzuconym dzieciom. Adasiem poznański ośrodek będzie opiekował się do momentu przekazania go adopcyjnym rodzicom.

Ale najpierw muszą zakończyć się wszelkie, konieczne formalności, dotyczące jego osoby.
Zgodnie z prawem, matka, która porzuciła swoje dziecko, ma sześć tygodni na zmianę decyzji i zabranie dziecka z powrotem. W przypadku Adasia sześć tygodni mija jutro, w Dzień Bożego Narodzenia i ... jego imieniny.

- Oczywiście, że najlepiej byłoby mu z mamą - mówi Elżbieta Chełkowska, dyrektor Domu Dziecka nr 1 w Poznaniu. - Jednak skoro go porzuciła, to my teraz musimy zrobić wszystko, aby zapewnić mu szczęśliwy dom.

Adaś przebywa w grupie najmłodszych dzieci. Razem z nim w pokoju, w sąsiednich łóżeczkach śpią miesięczna Laura oraz czteromiesięczne bliźniaki: Ilona i Sebastian.

Chłopiec ma bystre, jak na miesięczne dziecko, spojrzenie. Prawie wcale nie płacze. - Kiedy do nas trafił, przebadaliśmy go dokładnie - mówi pani Elżbieta. - Miał zbadany słuch i wzrok. Nie ma wzmożonego napięcia mięśniowego, które zdarza się u noworodków. Je i rośnie. Ze wszystkich badań i z naszych obserwacji wynika, że jest perfekcyjnym małym człowiekiem, wokół którego jest na razie dużo szumu.
Elżbieta Chełkowska podkreśla, że Adaś, jako porzucone dziecko, jest bardzo nietypowy. Zazwyczaj porzucone noworodki pochodzą z niechcianych, zaniedbanych i ukrywanych ciąż. Są niedożywione. Często ich matki nie stronią od alkoholu. To wszystko odbija się niekorzystnie na dziecku. Adaś natomiast urodził się z prawidłową masą ciała. Nie ma oznak niedożywienia. Rozwija się prawidłowo. - Żal mi kobiety, która urodziła to dziecko i musiała je porzucić - mówi Elżbieta Chełkowska. - Ale mam nadzieję, że mimo tak trudnego startu na tym świecie Adasiem zaopiekuje się rodzina, która go pragnie i która zapewni mu ciepły dom - dodaje.

Po upływie sześciu tygodni Sąd Rodzinny w Wałczu będzie mógł nadać Adamowi numer PESEL. Obecnie nawet tego nie posiada. Po oficjalnym potwierdzeniu, że jest polskim obywatelem i zakończeniu sprawy przez sąd rodzinny jego dalszym losem zajmie się ośrodek adopcyjny "Pro Familia".

- Przygotowujemy się do przejęcia jego sprawy i obecnie jesteśmy na etapie diagnostyki dziecka - mówi Romana Chruszcz, dyrektor "Pro Familia". - Trudno nam jednak powiedzieć, kiedy chłopczyk trafi do adopcji, bo to zależy od wielu czynników. Jednak zrobimy wszystko, aby Adaś zamieszkał z nowymi rodzicami najszybciej jak to tylko będzie możliwe.

Cieniutki album
Z doświadczeń ośrodka adopcyjnego wynika, że tak malutkie dzieci są najchętniej adoptowane przez oczekujące w kolejce na adopcję pary. Kiedy zdarza się taka sytuacja, ośrodkowi zależy na tym, aby cały proces trwał jak najkrócej. Aby zminimalizować okres, w którym niemowlę przebywa w domu dziecka. Lista osób chętnych do zaopiekowania się chłopczykiem jest długa.

Tymczasem święta Bożego Narodzenia Adam spędzi w domu dziecka. Ma zapewnioną stałą opiekę. Na zmianę, najmniejszymi dziećmi opiekują się położna, pielęgniarka, opiekunka dziecięca oraz terapeutka. Pracownikom pomagają również wolontariusze, dzięki którym najbardziej pożądany i najcenniejszy kontakt tzw. jeden na jeden jest możliwy.

- Tym dzieciom brakuje dotyku - tłumaczy Elżbieta Chełkowska. - U nas nie ma mowy o tym, że rozpieścimy dziecko ciągłym go noszeniem i tuleniem, a później ktoś sobie nie da rady. One bardzo tego potrzebują, a my okazujemy im czułość jak tylko możemy.

Kiedy już chłopczyk trafi do rodziny adopcyjnej, zabierze ze sobą swój album ze zdjęciami. Pracownicy domu dziecka dbają, aby Adaś miał robione zdjęcie co kilka dni. Taka dokumentacja pierwszych miesięcy życia. Historia na papierze dla przyszłych rodziców. Na zdjęciach jest tylko Adaś. Nie ma pracowników ośrodka. Nie może też być widoczny budynek z zewnątrz. Wszystko po to, aby w przyszłości, jeśli taka będzie wola jego rodziny, Adaś nie wiedział, że jest adoptowany.

- Mam nadzieję, że album ten będzie bardzo cienki - mówi pani Elżbieta. - To jest takie dziecko, że chciałoby się, aby rodzina już mogła go zabrać i już się nim cieszyć i aby on cieszył się również nimi.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski