Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Aerofestival: Co się dzieje w kokpicie?

KD
Siedzenie w kokpicie to potężne wyzwanie. Do tej pasji trzeba podchodzić poważnie - opowiada Artur Kielak, mistrz Polski w Akrobacji Samolotowej

Na co dzień jest Pan pilotem w liniach lotniczych Ryanair. Trzeba mieć duże doświadczenie w lataniu komunikacyjnym, aby być pilotem akrobacyjnym?
To są dwie zupełnie różne rzeczy. Nie trzeba w ogóle latać komunikacyjnie, żeby dobrze latać akrobacyjnie. Prawda jest też taka, że ludzi, którzy potrafią dobrze wykonać pilotaż akrobacyjny jest kilkudziesięciu na całym świecie. Poza tym każdy ma też inny styl latania, uzależniony od wcześniejszych doświadczeń. Jeden ćwiczy jogę, a inny sztuki walki i to w lotach będzie widać. Podczas takiego lotu można pokazać swoją indywidualność.
Latanie komunikacyjne skupia się natomiast na odpowiednim kontakcie z personelem oraz na bezpiecznym wykonaniu zadania. Nie myślę o tym, żeby bawić się samolotem W przypadku akrobacyjnego latania nikt raczej nie chciałby się znaleźć na pokładzie mojego samolotu.

Myślę, że wprost przeciwnie, wiele osób bardzo chciałoby zobaczyć, jak to jest. Czy to w ogóle możliwe, aby zostać takim pasażerem?
Raczej nie. Żeby w ogóle zacząć latać, trzeba zrobić szczegółowe badania. Podczas lotu są bardzo duże przeciążenia, które mogą spowodować trwałe uszkodzenia na przykład mózgu. Sam przez wiele lat przygotowywałem się, żeby móc je znosić.

W jaki sposób można się do tego przygotować?
Najlepszym przygotowaniem jest latanie. Niektórych rzeczy zwyczajnie nie da się inaczej wytrenować. Im więcej się lata, tym bardziej człowiek dojrzewa do wykonania bardziej skomplikowanych pilotaży.

Pamięta Pan, kiedy postanowił zostać pilotem, czy taki pomysł rozwijał się z czasem?

Zaczęło się, kiedy byłem dzieckiem. Pochodzę z Mińska Mazowieckiego, czyli miasta, które od pokoleń jest związane z lotnictwem myśliwskim. Jako dziecko mogłem spędzać całe dnie siedząc przy lotnisku i obserwując startujące i lądujące Migi-21 i Migi-29. I tak się zaraziłem. Nie pochodzę z rodziny lotniczej, byłem po prostu bardzo uparty. Zdobywałem kolejne umiejętności, udało mi się wyjechać do Stanów Zjednoczonych i tam w dużym skrócie mówiąc doszkalałem się i latałem dla linii lotniczych.

A w Polsce trudno jest zostać pilotem?
Teraz już nie tak trudno. Wiąże się to oczywiście z kosztami, ale sam jestem przykładem, że można. Pochodzę z prostej, robotniczej rodziny. Musiałem się bardzo uprzeć, aby to robić. Był taki czas, kiedy miałem trzy prace lotnicze, i nie było czasu, żeby biegać za dziewczynami. Połowę pensji przeznaczałem wtedy na samo latanie.


Czyli trzeba być zdrowym i upartym? Co jeszcze trzeba zrobić, aby zostać dobrym pilotem akrobacyjnym?

Każdy chodzi na komisje lekarską raz w roku. Po 40. roku życiu trzeba badać się co pół roku, ale ja już teraz staram się robić to częściej. Trenuję na wirówce przeciąże-niowej, jestem ciekawy swoich możliwości i chcę się upewniać, że wszystko jest OK. Trenuję głównie sporty walki dużo częściej niż przeciętny człowiek, właśnie po to, aby się przygotować do latania. I zawsze interesują mnie wyniki, muszę je poprawiać.

W swojej karierze miał Pan też epizod w Grupie Akrobacyjnej Żelazny. Jak się lata w zespole?
Rzeczywiście miałem taki epizod przez prawie dwa lata od 2007 roku. Później przeprowadziłem się do Hiszpanii i tam latałem w Aeroklubie Barcelona. Zawsze skupiałem się na występach międzynarodowych, a nie polskich, bo chciałem porównywać się z całym światem. W 2011 roku udało mi się wygrać Mistrzostwa Polski w Akrobacji Samolotowej. Na razie nie ma dla mnie już żadnych zawodów w Polsce. Muszę poczekać, aż inni piloci będą gotowi.

Tymczasem mamy kolejny festiwal lotniczy. Potrzebujemy go?
Każda możliwość pokazania lotów akrobacyjnych jest dla nas bardzo dobra. To jest też fajna okazja, aby zobaczyć się z innymi pilotam i... poszukać sponsorów, bo ta dyscyplina wciąż potrzebuje dużej promocji.

Jest limit czasu dla pokazu akrobacyjnego?
Pokaz trwa tyle, na ile zaplanowali go piloci. Ważne jest też, aby zostawić widzom pewien niedosyt, nie pokazać wszystkich sztuczek od razu. Z drugiej strony, po takim ośmiominutowym pokazie człowiek jest potężnie zmęczony, a przeciążenia są naprawdę potworne. Pilot przewraca się w kabinie, wiele elementów przyspiesza zmęczenie. Z reguły w ciągu dnia daje się maksymalnie dwa pokazy. To nie jest tylko siedzenie w kokpicie. Zazwyczaj pokazy odbywają się latem, kiedy na dworze i tak już jest gorąco. A my mamy nawet 60 stopni Celsjusza i jesteśmy ubrani w kombinezon. Proszę mi uwierzyć, jest jak w saunie, a trzeba jeszcze wykonać zadanie. Nie da się też wytrenować przeciążenia. Ten ból można tylko wytrzymać.

Z tego, co Pan mówi, ta Pana pasja wcale nie wygląda już tak różowo. Warto tak się męczyć?**Warto. Po prostu to jest zawód dla profesjonalistów. Bezapelacyjnie do latania trzeba mieć poważne podejście i podporządkować temu sporą część życia. Później, gdy jest się już zapraszanym na pokazy, to znaczy, że coś się sobą reprezentuje. Nie każdy może latać, ale każdy może przyjść na pokazy i się pasją latania od nas zarażać.

Wróć do:
Aerofestival w pigułce

Aerofestival 2015

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski