Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Afera gruntowa: Wywiad z podejrzanym

Łukasz Cieśla
Czy B. żałował, że oszukuje ludzi? Mówi, że czasem miał wątpliwości etyczne...
Czy B. żałował, że oszukuje ludzi? Mówi, że czasem miał wątpliwości etyczne... Paweł Miecznik
Jeden z podejrzanych w "aferze gruntowej", mającej polegać na podstępnym przejmowaniu nieruchomości, przerywa milczenie. Opowiada nam o kulisach przestępstwa. Paweł B. twierdzi, że sposób na oszukiwanie ludzi wymyślił notariusz Wojciech C. Podejrzanym doradzać miał też pewien poznański adwokat. Mecenas, jak mówi Paweł B., za łapówkę chciał też ponoć załatwiać u policjantów, że oszuści nie zostaną zatrzymani.

W "aferze gruntowej", mającej polegać na podstępnym przejmowaniu gruntów, do tej pory zatrzymano sześć osób. Chodzi o oszustwa przy przejęciu kilkudziesięciu nieruchomości o wartości ponad 6 mln zł. W areszcie siedzą: poznański notariusz Wojciech C., w kancelarii którego miało dochodzić do przestępstwa przy zawieraniu aktów notarialnych oraz Marek P., Henryk B. i Jarosław W. Ich klienci przychodzili po pożyczki, a u notariusza mieli być doprowadzani do podpisania umów na sprzedaż swojego majątku.

W tej chwili na wolności przebywa dwóch podejrzanych. Wśród nich jest Paweł B., uznawany za jedną z głównych postaci w tej grupie. Siedział w areszcie od kwietnia, ale w czerwcu nieoczekiwanie wyszedł na wolność. W Poznaniu mówi się, że opuścił areszt, bo opowiedział o szczegółach przestępczego procederu. Czy tak było? Prokuratura nie chciała komentować treści jego wyjaśnień. A Paweł B. nieoczekiwanie udzielił nam wywiadu. Ujawnia w nim nieznane dotąd wątki "afery gruntowej".

Czytaj także:
Afera gruntowa w Wielkopolsce - kolejna odsłona!
Afera gruntowa zatacza coraz szersze kręgi!

Łukasz Cieśla: Czym pan się zasłużył w "aferze gruntowej", że nagle prokuratura sama uchyliła panu areszt? Wsypał pan kogoś?
Paweł B.: O żadnym sypaniu nie ma mowy. Jedynie odniosłem się do ponad 20 zarzutów, które usłyszałem w kwietniu, zaraz po moim zatrzymaniu. Chciałem to zrobić już na pierwszym przesłuchaniu, ale wtedy nie było czasu, by wszystko opowiedzieć.

Na pierwszym przesłuchaniu nie przyznał się pan do winy. Potem zmienił pan zdanie i do niektórych zarzutów się przyznał.
Wiele innych zarzutów nadal uważam jednak za abstrakcyjne. Chodzi na przykład o rzekome zastraszanie niektórych pokrzywdzonych czy grożenie im nożem. Poza z tym z wieloma ofiarami ja nie miałem bezpośredniego kontaktu, one z innymi osobami podpisywały akty notarialne.

W gazetach ukazywały się ogłoszenia, że udzielicie szybkiej pożyczki. To pański numer był podany i do pana ludzie dzwonili z prośbą o pieniądze. Więc proszę nie mówić, że z wieloma ofiarami nie miał pan nic wspólnego.
Nie tylko mój numer był podany. Ponadto z wieloma osobami kto inny zawierał umowy. Do niedawna myślałem, że wszystko jest lege artis, tym bardziej, że to przecież notariusz Wojciech C. wymyślił ten mechanizm.

I sądził pan, że oszustwo nie wyjdzie na jaw?
Tak, tak sądziłem. Podam panu przykład pani M., o której zresztą pisaliście w "Głosie Wielkopolskim". Ona chciała pożyczkę w wysokości 40 tys. zł pod zastaw mieszkania. Podpisaliśmy z nią akt notarialny, z którego wynikało, że ona sprzedała nam to mieszkanie za 250 tys. zł. To była nieprawda, bo ona tej kwoty nie dostała. Mimo to myślałem, że nie będzie się można przyczepić do tej umowy. Teraz mam żal do notariusza, bo mówił, że to bezpieczny mechanizm, a aktu notarialnego nikt nie podważy.

Wini pan notariusza, ale to do pana ludzie najpierw dzwonili po pożyczkę. I pan ich okłamywał, że mogą dostać pożyczkę pod zastaw nieruchomości.
No tak, ale taki mechanizm wymyślił notariusz (notariusz Wojciech C. siedzi w areszcie, nie przyznaje się do winy - dop. red.). On tym ludziom nawet nie czytał całości umów, streszczał je. Jak czytał, to coś tam sobie mruczał pod nosem, mówił niewyraźnie, pomijał istotne informacje, a ludzie podpisywali dokumenty. Ja wtedy nie sądziłem, że to coś bezprawnego. Nie jestem prawnikiem. A wracając do pani M., to gdyby chciała oddać nam te 40 tys. zł, może mogłaby odzyskać lokal.
Chciała oddać te 40 tys. zł z małymi odsetkami, ale zaczęliście podwyższać kwotę, za jaką może odzyskać lokal.

Stawkę podbijał Marek P. (siedzi w areszcie, nie przyznaje się do winy - dop. red.) i nasz znajomy adwokat, którego nazwiska na razie nie będę ujawniał. Markowi nie było na rękę, żeby pani M. szybko oddała pieniądze.

To prawda, że pan najczęściej odbierał telefony od klientów, bo ma pan dobrą gadkę i potrafi nieźle bajerować?
Dobrze pan słyszał.

I od początku rozmowy z tymi ludźmi wiedział pan, że zostaną oszukani.
Pan generalizuje. W większości przypadków tak było, ale nie zawsze. Ja sobie tłumaczyłem, że jeśli dorosła osoba podpisuje akt notarialny dotyczący sprzedaży, ale odda potem kwotę pożyczki, to odzyska nieruchomość.

Doskonale pan wie, że tak nie było. Że albo te nieruchomości były szybko sprzedawane albo, jeśli ktoś chciał oddać pożyczkę, to żądaliście ogromnych, lichwiarskich odsetek.
Tak, to była lichwa.

Ona w Polsce jest zakazana.
Tak, to są działania nielegalne.

Czyli przestępstwo.
Ale jakiego kalibru?

Kaliber jest nieważny. Każde przestępstwo jest złamaniem prawa.
OK, właściwie na każdym kroku dochodziło tutaj do łamania prawa. Nasza działalność od samego początku nie była uczciwa.

Proszę więc nie mówić, że pan dopiero w prokuraturze dowiedział się, że oszukiwaliście ludzi. Niech się pan teraz nie wybiela.
Ja się nie wybielam i nie chcę tego robić. Mnie chodzi o to, że ja nie popełniłem tych wszystkich przestępstw, które mi zarzucono.

Wykorzystywaliście ludzkie słabości, niewiedzę, czasami alkoholizm, a właściwie zawsze trudną sytuację finansową.
We wszystkich oszustwach nie uczestniczyłem. Na przykład sprawę z Paprockimi spod Krotoszyna, o których także pisaliście w "Głosie", załatwiał Marek P.

Ale najpierw zadzwonili do pana, a pan odesłał ich do Marka P. Stracili wszystko - 18 hektarów ziemi wraz z domem. Wiedział pan, że zostaną oszukani.
Oczywiście, że wiedziałem. Marek ich nazwał prawdziwkami, czyli osobami, których majątek będzie można bez kłopotu przejąć. Ale ja Paprockich zobaczyłem na oczy dopiero po podpisaniu aktu notarialnego, na mocy którego sprzedali swoje gospodarstwo, o czym dowiedzieli się dopiero po jakimś czasie. Już po podpisaniu aktu pojechałem do nich do domu, żeby obejrzeć ich gospodarstwo, bo był na nie kupiec. Oni nawet wtedy nie wiedzieli o co chodzi. Ja miałem negocjować z kupcem cenę za gospodarstwo Paprockich.

Tym kupcem był Dariusz R., były radny z Krotoszyna i działacz sportowy?
Tak, on był strasznie nagrzany na tę ziemię. Marek P. go znalazł. R. wiedział, w jaki sposób Paproccy stracili ziemię, że wskutek rzekomej pożyczki. Znał te mechanizmy, bo jego brat prowadzi lombard w Krotoszynie. R., jak już kupił gospodarstwo Paprockich, to chciał ich nawet wyrzucić z domu. Ale zrobiła się afera. Oni rozdmuchali sprawę, zgłosili się na policję. R. wtedy zrobił z siebie dobrego wujka, że pozwoli im tam zostać do końca życia.

Wiedział, że okantowaliście Paprockich? Kiedy z nim rozmawiałem, to stanowczo zaprzeczał.
Wiedział od samego początku co jest grane.

Skoro był pan w domu Paprockich, to widział pan biedę u tej czteroosobowej rodziny. Nie odezwały się w panu uczucia?
No nie, nic się nie odezwało.

A inne przypadki oszustw? Serce panu nie zadrżało?
Czasami miewałem wątpliwości etyczne.

Dlaczego pan zgodził się na rozmowę ze mną? Chce pan zrzucić winę na inne osoby zamieszane w aferę gruntową?
Nie, wybielać się nie chcę. Chodzi o to, że jestem rozgoryczony postawą moich kolegów, których traktowałem nawet jako przyjaciół, ludzi honoru. Gdy trafiłem do aresztu, oni nie tylko mi nie pomogli, ale mnie oskubali. Przyszli do mojej żony i na przykład powiedzieli jej, że trzeba dać 15 tys. zł na adwokata, a to była bzdura. Namawiali żonę, żeby moje nieruchomości, zabezpieczone już przez prokuraturę, przeniosła na inne osoby. Namawiali też żonę do rozwodu ze mną, bo ja niby szybko nie wyjdę na wolność. Jak trafiłem do aresztu, to przez trzy tygodnie nie zrobili mi żadnej paczki. Dopiero po tym czasie zrzucili się na mnie i przesłali na moje konto w areszcie 70 zł. Kupiłem za to grzałkę, piankę do golenia i golarkę. Z reszty wystarczyło mi tylko na puszkę konserwy. I ja mam być teraz lojalny wobec nich? Na wolności za 70 zł to my potrafiliśmy zamówić jednego drinka na imprezie.

Którzy koledzy tak bardzo zaszli panu za skórę?
Mam olbrzymi żal przede wszystkim do Henryka B. (Henryk Zbigniew B. to kolejny z podejrzanych, który siedzi w areszcie. Nie przyznaje się do winy - dop. red.). Dzięki mojej pomocy, zdolnościom i rozmowom z tymi wszystkimi klientami, Henryk zarobił na przejęciu gruntów kilka milionów złotych. Sam by tego nie osiągnął. Jest introwertykiem, nie potrafi za bardzo rozmawiać z ludźmi, szybko się denerwuje. A gdy trafiłem do aresztu, a on był jeszcze na wolności, to nawet nie dał na mojego adwokata, nie stać go też było na drobną paczkę. Bardziej pomogli mi ci, których spotkałem za kratkami. Dzielili się ze mną swoimi paczkami. A Henryk B., gdy wyszedłem z aresztu, chciał ode mnie pieniędzy, bo dostał domiar z Urzędu Kontroli Skarbowej. Urząd przyczepił się, że on nie może udokumentować źródeł pochodzenia swojego majątku. B. chciał, abym pokrył połowę z 400 tysięcy złotych kary. To wszystko było ciosami poniżej pasa.

Henryk B. jest teraz w areszcie, ale ma stosunkowo niewiele zarzutów w "aferze gruntowej".
Może i tak. Ale kolejne akty notarialne, ponad 160, dopiero niedawno zostały odtajnione. Okaże się, w jak wielu sprawach występował.

Pan również miał zbić spory majątek na "aferze". Śledczy zabezpieczyli panu kilka cennych nieruchomości.
Z tym majątkiem to jest przesadzone. Ja wynajmowałem w Poznaniu mieszkanie od Henryka B., za które płaciłem 1,7 tys. zł miesięcznie. Gdybym był takim bogaczem, to dawno mieszkałbym we własnym domu.

Pańscy koledzy od brudnych interesów sądzą, że zyskał pan wolność, bo zaczął pan sypać.
Odniosłem się jedynie do zarzutów, które mi postawiono. Dlaczego mam się przyznać do rzeczy, których nie popełniłem? A jak są akty notarialne, to mam powiedzieć, że takiego aktu nie ma? Że mnie nie było w kancelarii? Na mnie wywierano naciski, na przykład ze strony notariusza, żebym mówił, że on odczytywał całość aktów, że pieniądze leżały na biurku przed klientami. A to wszystko nieprawda. Jak byłem w areszcie, to różnymi kanałami dostawałem propozycje, żebym nie moczył innych zamieszanych w tę aferę, żebym wziął wszystko na klatę. Czyli ja miałem zostać kozłem ofiarnym. Usłyszałem, że lepiej milczeć na pewne tematy i potem mieć z tego jakieś pieniądze, niż mówić co robili inni i przysporzyć im kłopotów. Za to milczenie proponowano mi śmiesznie niskie pieniądze. Olbrzymią winę ponosi notariusz. On, jako prawnik, dopuszczał nawet do tego, że pijani klienci podpisywali u niego akty notarialne.

Były takie przypadki?
Pana W. spod Wolsztyna, rolnika, musieliśmy dosłownie wnosić do kancelarii. Wypił wcześniej osiem setek wódki i nie był w stanie siedzieć ani nawet utrzymać długopisu w ręce. Akt notarialny spisaliśmy z nim na drugi dzień. Jeszcze był pijany, ale już więcej kontaktował (Jan W. stracił 13 ha ziemi w zamian za 20 tys. zł pożyczki - dop. red.).

Inni klienci też byli pijani?
Tak, dość często. Czasem, przed wizytą w kancelarii, ludziom polewaliśmy w bistro "Pod kluczem" w Poznaniu, czasem oni sami sobie polewali. Wie pan, do nas po pożyczki często trafiali alkoholicy. Mieli gospodarstwa, ale byli pozadłużani. Potrzebowali szybkiej gotówki. My, dając im niewielkie pożyczki, wiedzieliśmy, że oni nigdy tego nie oddadzą.

Wykorzystywaliście krytyczne położenie tych ludzi.
O tym, że to jest przestępstwo, polegające na wyzyskaniu czyjejś trudnej sytuacji, dowiedziałem się dopiero w prokuraturze.

Byli ludzie, którzy się połapali w trakcie czynności notarialnych, że są oszukiwani?
Zdarzali się. Na przykład notariusz wpisywał do aktu notarialnego więcej działek, niż ktoś chciał zastawić. Niektórzy klienci to zauważali. Wtedy szybko renegocjowaliśmy umowę i rozchodziło się po kościach. Nigdy żaden z klientów nie wyszedł z kancelarii. Ci ludzie byli przecież pod ścianą, bardzo potrzebowali tych drobnych pożyczek.

Prokurator Wioleta Rybicka, prowadząca śledztwo w sprawie "afery gruntowej" mówi, że proceder wymyślili prawnicy. Potwierdza pan?
Tak. Choć początek był taki, że to Henryk B. przyprowadził mnie do notariusza. I to notariusz wymyślił, może nie cały proceder, ale na pewno formę przejmowania gruntów. Jest jeszcze pewien adwokat, który na bieżąco nam doradzał. Ten sam adwokat w grudniu zeszłego roku, jak zaczęło się robić wokół nas gorąco, przyszedł do mnie i mówił, że za 30 tys. złotych unikniemy zatrzymań. Trzeba było tylko opłacić policjantów od tej sprawy. Dałem mu te pieniądze. Jeszcze dzień przed moim zatrzymaniem, jak byliśmy na zupce, adwokat zapewniał mnie, że wszystko jest ok. A na drugi dzień o szóstej rano policja była u mnie z kajdankami. Czyli to była lipa z tą łapówką. On nikogo z policji nie opłacał. Teraz oddaje mi w ratach te pieniądze i tłumaczy się, że zmienił się policjant prowadzący śledztwo. A przecież od początku tę sprawę prowadzą ci sami funkcjonariusze. Adwokat bronił się też, że policjanci nie chcą oddać łapówki.

Ma pan dowody na to, że dał pan adwokatowi na łapówkę?
Mam, ale o szczegółach nie chcę mówić. Niech tą sprawą zajmie się prokuratura.

Kto najwięcej z was zarobił na "aferze gruntowej"?
Najwięcej to Henryk B., on kilka milionów zł. Nieco mniej zarobił Marek P. Z kolei notariusz aż tyle nie zarabiał. Jego zysk polegał na tym, że miał sporo umów w kancelarii i mógł się szczycić, że w jego biurze zawiera się najwięcej umów w całym Poznaniu. Czasami brał od nas więcej niż kosztowały czynności notarialne. Poza tym, my nie byliśmy jedyną grupą, która do niego trafiała z takimi sprawami. Pan notariusz C. był znany z tego, że jest bardzo elastyczny i pójdzie na różne rozwiązania.

Poznańska Izba Notarialna, po zatrzymaniu Wojciecha C., wystawiła mu poręczenie. Jak pan to skomentuje?
Trudno mi to jakoś skomentować. Notariusz nie był też jakimś moim bliskim znajomym. On miał bliskie relacje z Henrykiem B. Właściwie był na każdy jego telefon.

Dlaczego Henryk B. i Marek P. mieliby najwięcej zarobić na przejmowaniu gruntów?
Zasada była taka, że na akcie notarialnym występował ten z nas, kto finansował daną czynność u rejenta i udzielał klientowi tej niewielkiej pożyczki. A w związku z tym, że Henryk i Marek mieli najwięcej gotówki, to oni przejęli najwięcej ziemi.

Skąd mieli pieniądze na akty notarialne czy na pożyczki?
No mieli…

Słyszałem, że Henryk B. dorobił się na narkotykach. Na wcześniejszej działalności przestępczej miał też wzbogacić się Marek P.
Też tak słyszałem…

A pan ile gruntów przejął od waszych klientów?
Co najwyżej kilka. Moja rola w tej sprawie była inna. Ja rozmawiałem z klientami i oczywiście nie robiłem tego bezinteresownie. Wysokość mojej prowizji zależała od trudności sprawy i mojego zaangażowania.

Czyli tym więcej pieniędzy, im bardziej musiał pan naściemniać klienta.
Musi pan wiedzieć, że za niektórymi klientami trzeba było się nachodzić. Ale też ja z tymi pokrzywdzonymi nie jestem jakoś mocno skonfliktowany. Zawsze odbierałem od nich telefony. A taki Marek to się rozłączał, a Henryk w ogóle nie odbierał, jak ludzie dzwonili z pretensjami.

W "Głosie" opisywaliśmy również przypadek Sławomira Ellmanna, rolnika z Żabna. Skarży się, że oszukaliście go na 10 ha ziemi.
W sprawie tego pana mam czyste rączki. To nie ja stawałem do aktu. Ziemię kupił od niego pan J., który dysponował sporą gotówką. J. często robił z nami interesy. Zgłaszał się do nas, pytał, jaki grunt mamy na oku i jeśli był zainteresowany, to go kupował. W sprawie Ellmanna także wiedział, że jest oszustwo. J. chętnie to kupił po atrakcyjnej cenie, bo miał już kupca na tę ziemię.

Sporo artykułów poświęciliśmy również doradcy finansowemu Mariuszowi T., który w czerwcu trafił do aresztu. On także miał oszukiwać swoich klientów, ale głównie na mieszkaniach i przy pomocy innego notariusza. Wasza grupa miała związki z Mariuszem T.?
Tego człowieka nie widziałem na oczy. Ale słyszałem o nim. Jakoś w marcu zgłosił się do Henryka B., bo chciał sprzedać wszystkie swoje nieruchomości za 30-40 procent ich wartości. Pewnie czuł, że i wokół niego chodzi policja. On pytał Henryka, czy możemy znaleźć kupca, który to wszystko kupi. Pewnie myślał o nas. Henryk mi o tym opowiadał, bo to ja miałem negocjować z Mariuszem T. konkretną stawkę. Do spotkania nie doszło, bo niebawem zostałem zatrzymany i trafiłem do aresztu.

Zapewne wasza sprawa skończy się aktami oskarżenia. W sądzie spotka się pan ze swoimi ofiarami. Przeprosi je pan?
Jeśli ktoś ma do mnie personalnie żal, to chciałbym to porozliczać.

Przeprosi pan?
Nikt ode mnie nigdy nie wymagał przeprosin. Są ludzie, których mi żal, np. państwa Paprockich czy pana z Wrześni, który jest upośledzony. On żył w swoim świecie. Na przykład pozwał do sądu swoją rzekomą narzeczoną za to, że nie chciała wziąć z nim ślubu. Żal mi też pani Barbary, która potrzebowała pożyczki na leczenie raka u niepełnosprawnego dziecka, czy pani Krysi, która straciła mieszkanie w Poznaniu. To starsza, przyjemna pani. Ona całe życie przepracowała w akademiku. A ja z kolei mieszkałem kiedyś w domu studenckim i może dlatego traktowałem panią Krysię z sentymentem. Jej i wielu innych nie oszukałem, to Marek P. robił z nią interesy. Jak ona do mnie zadzwoniła, bo nie mogła dodzwonić się do Marka, pojechałem do niej i się jakoś tak zaprzyjaźniliśmy. Kupowałem jej jedzenie, jak już miała jedynie cebulę w lodówce (wśród 26 zarzutów wobec Pawła B. jeden dotyczy właśnie oszukania "pani Krysi", czyli Krystyny C. z Poznania. Kobieta za 10 tys. zł pożyczki straciła mieszkanie w bloku - dop. red.).

"Afera gruntowa" i pobyt w areszcie czegoś pana nauczyły?
Że nie można ufać kolegom. Oni mnie zostawili, jak tylko trafiłem za kratki.

Obiecano panu, że wyjdzie pan z aresztu, jak pan coś powie na kolegów z półświatka?
Nie, nic takiego nie miało miejsca. Poza tym ja nie wyszedłem za friko. Mam zakaz opuszczania kraju, dozór policyjny no i kaucję. Zresztą bardzo wysoką, kilkadziesiąt tysięcy złotych. Myśli pan, że ktoś się dołożył? Żona musiała te pieniądze pożyczyć. Dla Henryka B. ta kwota to nic, ale on złotówki nie dał. Ja teraz mówię o tym wszystkim nie z zemsty, lecz z żalu.

Dlaczego mam panu uwierzyć w to wszystko, co pan mówi?
Ja pana nie okłamuję. To, co mówię, ma swoje potwierdzenie w materiale dowodowym w prokuraturze.

Jest pan oszustem?
Nie, ja co najwyżej wprowadzałem tych ludzi w błąd.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski