Z tą właśnie niepodważalną zasadą zaufania do dokumentów urzędowych zderzyli się rolnicy z Wielenia, Teresa i Józef Osuch, którzy w 2000 roku kupili od filii ANR w Pile 30 hektarów ziemi. Pięć lat później okazało się, że te 30 ha było tylko na papierze, a nie na polu, gdzie brakowało 2,2 ha.
Osuchowie musieli wymierzyć wielkość upraw, żeby otrzymać unijne dopłaty i nie obawiać się zdjęć satelitarnych, które urzędnicy wykorzystywali do wychwytywania różnic między wielkością areału we wniosku, a rzeczywistością. Oni swoją różnicę wychwycili pierwsi.
Najpierw sąd w Pile, a później w Poznaniu, uznał, że ANR nie ponosi żadnej winy za to, że sprzedała Osuchom mniej niż było w umowie
Cóż, Agencji mógł się zdarzyć błąd. Naprawienie go, czyli oddanie rolnikom brakujących hektarów, wydawało się czymś oczywistym. Tym bardziej, że ANR miała im z czego oddać - chociażby z tych 45 ha, które od niej dzierżawią. Nic bardziej mylnego. Agencja odmówiła.
- O wszelkich roszczeniach państwa Osuch orzekł sąd - mówi Sylwia Stawujak z oddziału terenowego ANR w Poznaniu. - W orzeczeniu oddalone zostało żądanie powodów co do przeniesienia na ich rzecz prawa własności gruntów o areale 2,23 ha.
Jak zapłacić za 30 hektarów i przegrać sprawę o prawo do 30 hektarów? Wszystko rozbiło się o …dane z ewidencji gruntów. Opłacony przez ANR rzeczoznawca, który przygotowywał wycenę feralnych 30 ha, nie pokwapił się, by je faktycznie zmierzyć. Zadowolił się jedynie danymi ze starostwa w Czarnkowie.
- Dane z ewidencji gruntów służą do celów podatkowych i nigdy nie powinny być podstawą przy sprzedaży nieruchomości przez ANR - twierdzi Jadwiga Matuszyńska-Zając, naczelnik Wydziału Geodezji, Kartografii i Katastru w starostwie w Czarnkowie. - Pochodzą z lat 60. i tylko w części zdołaliśmy je zaktualizować. To, że Agencja się na nie powołuje, wynika z chęci oszczędzenia przez nią pieniędzy na wymierzenie nieruchomości. A kupujący naraża się na ryzyko, że kupuje z błędem.
Najpierw sąd w Pile, a później w Poznaniu, uznał jednak, że ANR nie ponosi żadnej winy za to, że sprzedała Osuchom mniej niż było w umowie. A wynika to z "urzędowego pochodzenia dokumentów", czyli danych z ewidencji, które były podstawą umowy.
I jeżeli nawet, to, co urzędowe, jak w tym przypadku, było obarczone błędem, nadal jest święte. ANR nie jest również winna Osuchom odszkodowanie: skoro nigdy nie uprawiali tych gruntów, to niczego nie stracili. Nie mogą również liczyć na ich zwrot w naturze: nie można oddać czegoś, czego nie ma.
- A można kupić coś, czego nie ma? - pyta retorycznie Teresa Jurga-Osuch. - Niczego nie straciliśmy? Czyżby? Gdybyśmy mieli te hektary, to moglibyśmy uzyskać większe zyski ze sprzedaży zboża. Nie mówiąc już o dopłatach. Sąd zamiast nam zadośćuczynić, ukarał nas za to, że śmieliśmy upomnieć się o swoje. Koszty sądowe procesu wyniosły ponad 20 tysięcy złotych. Co udało nam się wywalczyć? Jedynie zwrot w różnicy ceny zakupu. Tyle, że nie według obecnej ceny ziemi, ale tej dziesięciokrotnie niższej z 2000 roku. I to jeszcze bez odsetek. Za 4800 złotych nie kupię dziś dwóch hektarów.
Sąd uznał jednak, że zrobił swoje. Z kolei ANR, która nadal korzysta z danych z ewidencji gruntów pozbyła się na przyszłość innych Osuchów: w ogłoszeniach o przetargach jest zapis, że nie ponosi żadnej odpowiedzialności za "ewentualne różnice w powierzchni nieruchomości".
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?