Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Andrzej Pieczyński: Kiedyś gnało mnie gdzieś dalej. Zmieniłem się i ja, i Pobiedziska

Kamil Babacz
Andrzej Pieczyński podczas happeningu Andrzeja Wajdy "Aktorzy przyjechali" (2009)
Andrzej Pieczyński podczas happeningu Andrzeja Wajdy "Aktorzy przyjechali" (2009) GRZEGORZ MEHRING/POLSKAPRESSE
Największą popularność przyniosła mu rola taksówkarza Jurka w "Wielkim Szu". Zagrał w niemal 40 filmach, pracował w kilku teatrach, a prawie po 40 latach wrócił do miasteczka, w którym się urodził - do Pobiedzisk. Andrzej Pieczyński opowiada, dlaczego wrócił, co tu znalazł i dlaczego woli teatr od filmu.

Urodził się Pan w Pobiedziskach i po latach do nich wrócił. To dość nietypowe - zwykle z takich małych miejscowości artyści uciekają i nie chcą wracać.
Andrzej Pieczyński:
Można powiedzieć, że zarówno w pewnym sensie uciekłem z tej miejscowości i w pewnym sensie do niej wróciłem. Może to i nietypowe. Pobiedziska, do których wróciłem, to nie jest miasteczko, z którego wyjeżdżałem wiele lat temu. Dużo się tutaj zmieniło. Zmieniło się też, i we mnie, i w ludziach, których pamiętam. Obecne Pobiedziska to inna rzeczywistość. Los wprawdzie wymógł na mnie decyzję zmiany ostatniego miejsca zamieszkania, ale w istocie nie miałem żadnego specjalnego powodu, żeby zamieszkać tu, a nie gdzie indziej, ale też nie znalazłem żadnego sensownego argumentu, żeby tego nie zrobić. Zatem przyjechałem i jestem. Skupiłem się na pozytywach tej decyzji. A to, co cenne, to właśnie pamięć moich wspomnień, konfrontacja z pamięcią innych o tych samych zdarzeniach, początki dzieciństwa i fantastyczna przyroda, lasy i jeziora, więc niemało.

Co znalazł Pan tutaj, czego nie było w innych miastach?
Andrzej Pieczyński:
Właśnie tę niezwykłą konfrontację we mnie: przeszłości z dniem dzisiejszym. Niby idę jedną ulicą, a w rzeczywistości przechodzę dwiema ulicami. Tamtą sprzed lat i obecną, już asfaltową, na przykład. To samo jest z domami i ludźmi, których codziennie spotykam. Ale jest też sprawą oczywistą, że Pobiedziska mają swoją odczuwalną specyfikę. Pobiedziska mają poczucie odrębności, to jest zauważalne i też przeze mnie rejestrowane. I to też znalazłem, odkryłem dla siebie. W innych miejscach tego tak bym nie odczuł.

Pobiedziska się aż tak bardzo zmieniły? Jak Pan je pamięta z dzieciństwa?
Andrzej Pieczyński:
Bogactwo moich odczuć przekracza rozmiary tego wywiadu ale, żeby krótko: Bogiem a prawdą, ani architektonicznie, ani estetycznie, aż tak bardzo się nie zmieniły. Domy stoją, jeziora nie wyschły, lasy rosną i są tam gdzie były. Owszem, Pobiedziska są większe, ładniejsze, mają lepsze drogi i bardziej pomalowane domy, ale w większości jest podobnie. To ja się zmieniłem. W dzieciństwie nie podobało mi się to, gdzie się urodziłem. Mówię o przestrzeni miejskiej. Wtedy zawsze mnie gnało do czegoś dalej, co jest niewidoczne, czego nie widzę, nie znam, ale odczuwam jako bardziej interesujące. Po latach, gdy człowiek wraca już z pewnym bagażem, to miasteczko, nawet jeśli je nazwalibyśmy umownie prowincjonalnym, już nie szkodzi, nie zagraża, przeciwnie - sprzyja i buduje.

Pana działalność w Pobiedziskach to chyba coś więcej niż potrzeba osobista. Jest Pan przecież prezesem Fundacji Scena Pobiedziska. Czym zajmuje się Pana fundacja?
Andrzej Pieczyński:
Fundacja Scena Pobiedziska skończyła już pięć lat. Skupiamy się na wzbudzeniu w mieszkańcach własnych potrzeb kulturowych. Założyliśmy sobie dalekosiężne plany, o których jeszcze nie wspomnę, by nie zapeszyć, ale już zajmujemy się organizacją koncertów poezji patriotycznej, wyjazdów Zespołu Pieśni i Tańca Wiwaty na międzynarodowe festiwale, muzyką, nagraniami i wydawaniem płyt, Salonami Poezji Czytanej, spektaklami teatralnymi, organizowaniem wycieczek, rajdami rowerowymi, przeglądami zespołów muzycznych itd.

W jednym z wywiadów powiedział Pan, że coraz częściej dzisiaj gra się spektakl, wychodzi i nie robi się już nic razem - nie rozmawia, nie przeżywa wspólnie pracy. Ściągnęła Pana tu tęsknota za tworzeniem czegoś wspólnie?
Andrzej Pieczyński:
Tak, ten świat, o którym mówimy najchętniej w czasie przeszłym - odszedł, ale ja do niego wracam nie tylko z ogólnie rozumianego sentymentu dla przeszłości. Kiedyś praca w teatrze nie dzieliła mojego życia na zawód i fajrant. Teatr był miejscem wielkiego dyskursu i fundamentalnych pytań, żyliśmy jego głębokimi ideami flancowanymi w sposób naturalny - w życie. Dzisiaj galop codzienności i cywilizacyjna tandeta chce nam wmówić, że to gadżety i trendy są koniecznym etosem, a posiadanie - obowiązkową kwalifikacją moralną.

Zaskoczyło mnie to, że mimo że zagrał Pan w wielu filmach, powiedział Pan kiedyś, że film jest jarmarczny, a teatr jest poważną sztuką. Naprawdę Pan tak uważa?
Andrzej Pieczyński:
Tak uważam, ale trzeba ostrożnie oddzielić dwie rzeczywistości. Doceniam nośność tego medium jakim jest film - są dzieła wybitne i bezdyskusyjnie wartościowe. Epitet jarmarczności dotyczy zawężonej perspektywy widzenia aktora. Aktor filmowy jest niewielkim trybem w ogromnej machinie kina. W sytuacji improwizowanej rzeczywistości wypowiada nierzadko korygowane na kolanie teksty - nie ma poczucia ani ciągłości myśli, ani świadomości efektu. Natomiast teatr, w którym przez średnio trzy miesiące pracy nad spektaklem, przychodzi się nam komunikować ze sobą słowami Szekspira, Moliera, Herberta czy Becketta, jest sprawą jak najbardziej poważną, dającą szansę usłyszenia drugiego człowieka a nadto siebie samego. Tylko w takich okolicznościach można zadać i - przy odrobinie szczęścia - uzyskać odpowiedź na jakieś ważne pytanie.

Grał Pan w filmach sensacyjnych, a później powiedział Pan, że nie chce grać ról, które wywołują złą energię. Co to znaczy?
Andrzej Pieczyński:
Rzeczywiście, nie jestem entuzjastą zła w jakiejkolwiek postaci i nie znam też nikogo wokół mnie, kto byłby apologetą podobnej wibracji. Żeby nie wchodzić w armaturę pachnącą ezoteryką, odwołam się do racjonalnego argumentu z fizyki, która w sposób oczywisty mówi, że wszystko jest energią, a energia nie ginie. I podobnie zło, tak jak kamień wrzucony do wody - powoduje na niej rozchodzące się kręgi - nie znika. Zło podlega podobnej propagacji. Zatem jeśli konieczność nie zmusza mnie do takich decyzji, to staram się nie wrzucać kamieni do wody.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski