Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ania Dąbrowska: Nie należę do osób, które uciekają przed przeszłością

Cyprian Lakomy
Cyprian Lakomy
Ania Dąbrowska: jestem szczęściarą, bo robię to, co lubię
Ania Dąbrowska: jestem szczęściarą, bo robię to, co lubię Szymon Brodziak
Piosenki "Charlie, Charlie" i "Tego chciałam" to prawdziwe hity ubiegłej dekady. Te i inne utwory ze swojego debiutu, Ania Dąbrowska zaśpiewa już 18 stycznia w Poznaniu. Natomiast już dziś na naszych łamach wokalistka wspomina własne początki.

"Stoję już po drugiej stronie, ale jeszcze się z sentymentem oglądam i próbuję pożegnać z tamtą dziewczyną" - mówiła Pani przed wydaniem "Bawię się świetnie", Pani ostatniej płyty. To było półtora roku temu. Teraz gra Pani na koncertach w całości swój debiut - "Samotność po zmierzchu". Chyba jednak nie pożegnała się Pani definitywnie z tamtą Anią?
Ania Dąbrowska: Oczywiście, że się pożegnałam! Koncerty gramy po to, by uczcić dziesięciolecie "Samotności". Dawno już nie wykonywałam tych piosenek na żywo. Kiedy w 2004 roku ukazywała się "Samotność po zmierzchu", nie byliśmy gotowi na sukces, jaki jej towarzyszył. Nie byłam przygotowana do grania koncertów, nie miałam stałego zespołu, nie zagrałam trasy promującej album. Płyta nie doczekała się godnej oprawy koncertowej. Dziś, po 10 latach, jest taka okazja. Kiedy moi menedżerowie zaproponowali mi ten pomysł, odebrałam go z początku sceptycznie. Jednak próby i kilka pierwszych koncertów skutecznie rozwiały moje wątpliwości. Te piosenki wciąż działają w konfrontacji z ludźmi. Szybko pozbyłam się oporów, by do nich wracać. Zresztą w ogóle nie należę do osób, które uciekają przed przeszłością.

Zanim nagrała Pani pierwszą płytę, brała Pani udział w "Idolu". W Pani portfolio znaleźć można również takie nazwiska jak Andrzej Smolik czy Krzysztof Krawczyk, u którego nagrywała Pani chórki. Jak te doświadczenia ukształtowały późniejszą Panią?
Ania Dąbrowska: Trudno powiedzieć. Ten moment, pierwsza płyta to był dość specyficzny okres w moim życiu. Mam wrażenie, że nie spożytkowałam wtedy w pełni swojej twórczej energii. Wynikało to głównie z braku doświadczenia i dystansu wobec tego, co robiłam. Kiedy nagrywałam chórki na płytę "Bo marzę i śnię" Krzysztofa Krawczyka, Smolik, który był jego producentem zauważył, że mam "oldschoolowy" głos… Świadomość przyszła z czasem. Często łapię się na tym, że niepotrzebnie analizuję swoje piosenki na etapie tworzenia. Zastanawiam się, czy aby to co robię nie jest do czegoś podobne… To potrafi zniechęcić mnie do śpiewania. Niewątpliwą korzyścią, która wynika z większej świadomości jest jednak to, że coraz więcej od siebie wymagam. Jeśli się w coś angażuję, to na trzysta procent. Osoby, z którymi miałam okazję dotąd współpracować to przeważnie ludzie z wielką potrzebą dawania. Z reguły nic nie oczekują w zamian. Taki był Smolik, taki był również Bogdan Kondracki…

Producent "Samotności...", który na przestrzeni lat stał się kimś w rodzaju króla Midasa polskiego popu.
Ania Dąbrowska: To była bardzo spontaniczna współpraca. Wzajemnie podchwycaliśmy swoje pomysły i trudno mi dziś wyznaczyć jakąś sztywną granicę między tym, co było jego zasługą, a co - moją. Ani ja, ani on nie zastanawialiśmy się wówczas, czy to, co robimy jest komercyjne, czy nie. Mam zresztą wrażenie, że Bogdan w swej pracy kompletnie nie kieruje się takimi kryteriami. I ta bezkompromisowość jest prawdopodobnie jego największym atutem. Z drugiej strony ten człowiek jest oazą spokoju. Nie generuje ciśnienia, pozwala za to wyżyć się artyście. To jedna z kluczowych osób, które spotkałam na swej drodze.

Ale jednak Wasze drogi się ostatnio rozeszły. Bogdan nie produkował "Bawię się świetnie". Chciała Pani wziąć sprawy we własne ręce?
Ania Dąbrowska: To nie do końca tak. Płyta "Bawię się świetnie" powstawała w okresie, gdy byłam w ciąży. Choćbym nawet chciała, to nie wytłumaczę, jak się wtedy czułam - jest pan facetem. Mogę jedynie powiedzieć, że jak każda kobieta w tym stanie, byłam wtedy totalnie niedecyzyjna. Większość kompozycji na ten album stworzyłam wspólnie z Olkiem Świerkotem i Kubą Galińskim. Nie chciałam brać za nie pełnej odpowiedzialności. Mojemu zawodowemu rozstaniu z Bogdanem nie towarzyszyły żadne konflikty.

Ostatecznie wyszła Pani płyta, którą uważa się za najdojrzalszą.
Ania Dąbrowska: Myślę, że teksty są tu najważniejszym wspólnym mianownikiem. Są osobiste jak nigdy przedtem.

Wróćmy do debiutu. Jak inną Anię Dąbrowską od tej dzisiejszej, dojrzałej słyszy Pani na "Samotności po zmierzchu"?
Ania Dąbrowska: Początkującą, ale ciągle po tych wszystkich latach budzącą sympatię. Nawet dziś słuchanie tej płyty sprawia mi wiele radości. Pamiętam, że do napisania kilku tekstów bardzo zainspirował mnie wówczas mój kolega. Był totalnym introwertykiem. Czytając dziś tamte słowa, dochodzę do wniosku, że nie były wcale złe. Również od strony muzycznej bardzo lubię tę płytę. Cenię ją przede wszystkim za eklektyzm i zróżnicowanie brzmień.

Mimo iż album zdobył trzy Fryderyki, nie grała Pani zbyt wielu koncertów po jego wydaniu. Dlaczego?
Ania Dąbrowska: Moje sprawy prowadził wtedy agent, który niezbyt specjalizował się w występach klubowych. Grywałam zatem po jakichś dziwnych imprezach plenerowych. Myślę, że bardziej na fali "poidolowej" niż z powodu czegokolwiek innego. Faktycznie, nie było tych koncertów zbyt wiele. Ale już po kolejnej płycie zjeździłam polskie kluby wzdłuż i wszerz.

Z tego, co Pani mówi wynika, że nieszczególnie lubi te duże występy i o wiele lepiej czuje się Pani w klubach.
Ania Dąbrowska: Staram się nie stosować takich podziałów. Na początku granie wszystkich koncertów obarczało mnie jednakowo ogromnym stresem. Dziś umiem ten stres lepiej oswoić i - generalnie - polubiłam to, co robię. Kontakt z ludźmi nie napełnia mnie już obawą jak kiedyś. Wiem, co może mnie z ich strony spotkać. I są to przeważnie rzeczy dobre (śmiech). Jestem dziś w zupełnie innym miejscu niż kiedyś. Mam dwoje dzieci, znacznie więcej czasu spędzam w domu. Praca jest dla mnie oderwaniem od codziennej rzeczywistości, czymś w rodzaju święta. Doceniłam wreszcie, że robię to, co lubię. Jestem po prostu szczęściarą.

Przez lata kojarzyła się Pani fanom głównie z muzyką retro, utrzymaną w duchu lat 60. Pani ostatnia płyta była jednak odejściem od tej stylistyki. Trudno było?
Tak. Chyba za bardzo chciałam, żeby to retro przestało mnie inspirować. Byłam nim zmęczona. Natomiast czas pokazał mi, że nie można uciec daleko od siebie samej. Trochę się pospieszyłam z tym całkowitym odrzuceniem retro.

A meble w domu nadal ma Pani z lat 60.?

Ania Dąbrowska: Nie (śmiech). Kiedyś te inspiracje faktycznie przenikały do wszystkich sfer mojego życia. Dziś już tak nie jest. Coraz częściej doceniam jednak współczesność.

Na przykład?

Ania Dąbrowska: Podoba mi się to, co robi James Blake. To zdecydowanie nie jest retro. Z jednej strony podobają mi się jego ocierające się o funk, rytmiczne kompozycje. Z drugiej - pełno w jego głosie nostalgii, która jest mi tak bliska.

Ania Dąbrowska wystąpi w przyszłą sobotę (18 stycznia) w poznańskim Centrum Kultury Zamek. Koncert jest już wyprzedany

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski