Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ania Kruk: W naszej rodzinie to babcia Helena trzymała kasę

Marta Danielewicz
Ania Kruk
Ania Kruk Grzegorz Dembiński
Porzuciła życie w Hiszpanii, pracę dla światowego giganta - Googla i wróciła do rodzinnego Poznania ratować firmę rodzinną. Dziś z sukcesem rozwija własną markę, firmując ją tym samym nazwiskiem. Ania Kruk.

Marka Ania Kruk to kontynuowanie rodzinnego biznesu, czy raczej zupełnie odcinasz się od firmy swojego ojca? Dlaczego w ogóle dziewczyna, która mieszkała do tej pory w Hiszpanii, projektowała dla Googla, zdecydowała się wrócić do Polski i zająć się biżuterią?

Jestem piątym pokoleniem, które kontynuuje naszą jubilerską tradycję rodzinną, która ma już 200 lat. Ania Kruk powstała w 2012 roku. Założyliśmy ją razem z moim bratem Wojtkiem. To był wynik tych wszystkich zawirowań związanych z przejęciem Kruka przez Vistulę. Tata i mój brat, Wojtek, szukali pomysłu na założenie nowej marki, gdzie moglibyśmy kontynuować naszą tradycję rodzinną, po swojemu, z tymi wartościami, o które chcieliśmy dalej dbać. Analizując różne pomysły na biznes, pojawił się koncept, by nową markę oprzeć o mnie. Jestem projektantką, jestem w podobnym wieku do naszych klientek. Kiedy Tata i Wojtek zaczęli mi opowiadać o tym pomyśle, zobaczyłam, że te puzzle, te klocki zbyt dobrze ze sobą zagrały, by nie rozważyć na poważnie takiej opcji. Wszystko układało się w całościowy obraz.

Czułaś, że jesteś ostatnią deską ratunku? Duża odpowiedzialność spadła na Ciebie.

Tak. Wróciłam wtedy do Polski. Czułam, że to jest duża decyzja. Mój mąż jest Hiszpanem i sam powrót do kraju był trudną decyzją. To miało zmienić nasze życie totalnie. Ja wtedy tak do końca nie znałam branży, rynku, biznesu, więc tak naprawdę nie czułam skali tego wszystkiego na początku. Myślę, że mocno na nogach stanęłam w firmie półtora roku po jej założeniu. Ten pierwszy rok był dla mnie takim wdrażaniem się. Nie czułam więc wtedy aż takiej odpowiedzialności, bo nie czułam, że firma rozwinie się na taką skalę. Więc na początku dałam się nieść pomysłom mojego brata i taty, uczyłam się, popełniałam błędy i wyciągałam wnioski. Dopiero po tym półtora roku zaczęłam świadomie kształtować wszystko, układać i biznesowo stanęłam mocno na nogach.

Czyli samodzielnie swoją marką zaczęłaś kierować półtora roku po powrocie do Polski? Twoje pomysły były tożsame z tymi ojca i brata? Czy byłaś takim powiewem świeżości?

Tak. Są takie płaszczyzny, na których widać, że jest ta różnica pokoleń. Ja mocniej postawiłabym na rozwój online, tata z kolei mocno przywiązany jest do sklepów stacjonarnych. W strategii mojego ojca w 2012 roku było postawienie na wiele punktów stacjonarnych, na stworzenie całej sieci. To dla niego była podstawa biznesu. Dla mnie najważniejsza od początku była obecność marki online.

Tata ma olbrzymią wiedzę i doświadczenie, więc to, że on był tak mocno zaangażowany przez pierwszy rok w rozwój firmy to było naturalne. Następnie zadziałała naturalna sukcesja. Tata nas przez pierwszy rok obserwował. Widział, z czym sobie radzimy, z czym nie, pomagał, podpowiadał, i tak naprawdę po półtora roku zaczął się sam wycofywać. Widział, że wielu rzeczy się nauczyliśmy, stanęliśmy mocnej na nogi, byliśmy już pewni.

Mówi się, że z rodziną najlepiej wychodzi się tylko na zdjęciach, a tu tata musiał mieć przecież bardzo duże zaufanie do was.

To prawda. Ogromne zaufanie. Do teraz nie wiem, jak on mógł rzucić nas na taką głęboką wodę. Dla mnie to jest szok. Tata dał nam po prostu wolną rękę, budżet na rozkręcenie firmy i uważał, że sobie pięknie poradzimy. A ja tak naprawdę miałam 25 lat, nie miałam o niczym pojęcia. Byłam projektantką, co po roku, gdy nabrałam doświadczenia, okazało się, że świetnie przekłada się na prowadzenie firmy. To jest ten sam proces myślowy - analiza problemu i potem szukanie jego rozwiązania. Dla mnie projektowanie też odbywa się w sposób analityczny, funkcjonalny. Robię duży research przy każdej kolekcji i dla mnie to jest podobne do tego, jak prowadzę firmę. Czyli też robię analizy, które zdarza się, że liczą po 50 stron. Ale z tego wynikają mi kierunki, w których musimy się rozwijać, co musimy zmienić w firmie, kogo musimy zatrudnić, jakie rzeczy musimy docisnąć.

Projektowanie odbywa się tak samo - analizuję potrzeby moich klientek. Oczywiście wszędzie i zawsze potrzebny jest fajny pomysł i dla mnie to właściwie ważniejsze, by on był fajny marketingowo, żeby za kolekcją stała ciekawa historia, która wzbudza emocje, niż żeby był to pomysł tylko na taką, a nie inną formę przedmiotu.
Jesteś pierwszą kobietą w rodzinie, która prowadzi firmę?

Była prababcia Helena, która trzymała w garści nasz jubilerski biznes w XIX wieku. I ja tę Helenę z wielką dumą wyciągnęłam i wstawiłam na naszą ulotkę. Wszystko zaczęło się jednak od Leona Skrzetuskiego, który usynowił mojego pradziadka Władysława. I to właśnie dziadek Władysław otworzył pierwszy sklep z naszym nazwiskiem na szyldzie. Władysław był faktycznie takim typowym artystą złotnikiem. Tak naprawdę to moja prababcia, jego żona Helena wszystkim zarządzała. I umiała całe przedsiębiorstwo poukładać.

W ostatnich latach nastąpiło ocieplenie wizerunku firm rodzinnych. Odczuwasz to na własnej marce?

Firmy rodzinne, generalnie, są bardzo mocno osadzone w tradycji. Mamy zaufanie, na które przez lata pracowaliśmy. Przewagą firm rodzinnych jest to, że podpisujemy się często własnym nazwiskiem, firmujemy nasze produkty własną twarzą. Nie jesteśmy anonimowi. To duża odpowiedzialność. Jeśli coś pójdzie źle, nie mogę tego ot tak sobie przekreślić i zacząć od nowa, muszę to robić uczciwie, szczerze, ciężko pracując, bo mam tylko jedno nazwisko, jedną szansę. Tak jak widać na naszym przykładzie, są różne zakręty. Firmy rodzinne się wtedy nie poddają. Można stworzyć nową markę, która wyrasta w naturalny sposób z poprzedniej, opierając się na tej samej tradycji rodzinnej i rodzinie. Ludzie nawet nie kojarząc mnie osobiście, mówią „a zobacz to sklep tej córki Kruka”. I odbierają moją markę przez pryzmat szacunku czy renomy, jaką zbudował mój ojciec, a przed nim mój dziadek.

Jakie dostrzegasz różnice między pierwszym a drugim pokoleniem?

Raczej czwartym i piątym pokoleniem, jeśli o pokoleniach mówimy… Na pewno to narzędzia, którymi się dziś posługujemy - jest wiele innych dróg komunikacji niż kilkadziesiąt lat temu. Różnice tkwią więc tak naprawdę w narzędziach, bo z kolei nasze wartości są uniwersalne, wyniesione z domu. Takie jak szacunek, to żeby klient był zadowolony, szacunek do pracowników - to są rzeczy, które się nie zmieniły u nas, mimo lat. Bliskość klienta była i jest dla nas bardzo istotna. To widać chociażby w tym, co zapoczątkowali moi rodzice w W. Kruk. W grudniu odwiedzali poznańskie salony, by osobiście rozmawiać z klientami, doradzać przy gwiazdkowych zakupach. Czasami mój tata się nawet nie przedstawiał, tylko normalnie obsługiwał klientów. Zdarzały się wtedy zabawne sytuacje, gdy ktoś wchodził i mówił „ja znam pana Kruka i chcę duży rabat”, a tata wtedy pytał „tak? naprawdę?”.

Dziś, my z bratem co roku w grudniu jesteśmy w butikach Ania Kruk w całej Polsce. Chociaż jeden dzień przed świętami Bożego Narodzenia jesteśmy osobiście w każdym butiku. To dla mnie bardzo ważne. Bo z jednej strony jesteśmy ze swoim teamem na pierwszej linii frontu, w okresie największego ruchu, gdzie pomoc jest potrzebna. Jak jesteśmy z nimi chociaż dzień, to zbliżamy się do siebie, lepiej się poznajemy. Ale to jest fajna okazja także dla klientów - są osoby, które specjalnie wyśledzą, gdzie jestem i przychodzą do butiku. I wtedy czasem kończy się na rozdawaniu autografów.

Mocno stawiacie na media społecznościowe. Jesteś obecna na Facebooku, Instagramie, Snapchacie.

Wydaje mi się, że media społecznościowe stały się integralną częścią życia naszego pokolenia, tego jak funkcjonujemy, jak się komunikujemy. Stały się mostem pomiędzy marką a klientem i to jest kanał pierwszego kontaktu. Najpierw poznajesz markę, przeglądając jej Facebooka, Intagrama, stronę internetową, dopiero potem natrafiasz na butiki stacjonarne, czytasz gdzieś na jej temat. Do nas wielu klientów pisze na Facebooku. To jest czasem bardziej popularne od infolinii. Łatwiej napisać na Fanpage. Media społecznościowe są bardzo istotne, bo tam są ludzie, z którymi możemy rozmawiać, wchodzić w dialog. To nie jest jednostronna komunikacja, gdzie my coś ogłaszamy, tylko rozmowa. Ważne są komentarze. Cieszę się ze wszystkich postów, gdzie użytkownicy wklejają swoje zdjęcia, opinie, gdzie pojawia się interakcja.

Chyba nie jesteś prezesem siedzącym za biurkiem...

To prawda, chociaż mam ogromne biurko.

Ale nie jesteś zamknięta w swojej wieży. To ty jesteś twarzą swojej marki, a nie modelka. To chyba sprawia, że wasza firma jest bardziej... autentyczna?

To co nas odróżnia i charakteryzuje to z pewnością to, że mocno wykorzystujemy moją osobę. To wynikło naturalnie, ale bardzo trafiło do naszych klientów. Więcej followersów i lajków zdobywam, będąc osobą, a nie pustym szyldem. Autentyczność jest dla nas bardzo istotna. To jedno ze słów-kluczy, którym się kierujemy. Jak również: bliskość i lekkość. Jesteśmy prawdziwymi ludźmi, to są prawdziwe historie, nie budujemy dystansu, chcemy być blisko naszych klientów. Nie lubię marek, które są napuszone i które twierdzą że, by robić poważny biznes, trzeba być bardzo, bardzo poważnym. Uważam, że wcale nie trzeba. Staramy się robić fajne rzeczy zarówno dla nas, jak i dla naszych klientów.
To sposób na sukces? Robić, co się lubi i czerpać z tego?

Faktem jest, że jeśli interesuje cię to, co robisz, to będziesz lepszy. Jak cię to nie interesuje, to nie będziesz szukał informacji, uczył się nowych rzeczy. Ja bardzo żyję naszą branżą, biznesem. Non stop coś czytam, oglądam. Zdarza się, że spędzam w pracy 12 godzin dziennie, ale lubię to. To jest szczególnie ważne dla kadry zarządzającej. Bo jeśli czegoś się nie lubi, to jak można zarazić innych swoją pasją, by ciebie i twój produkt polubili. Oczywiście to nie jest łatwe na początku. Musiałam wszystko poznać, poukładać sobie w głowie. Teraz wiem, co szczególnie lubię wykonywać, a do czego się zmuszam, jak każdy. W teorii nie da się jednak określić idealnego wzorca. Trzeba poznać siebie, eksperymentować na sobie. Dużo się nauczyłam od mojego kuzyna Pawła Cieślika, też piątego pokolenia Kruków, ale ze strony mojej cioci. Przez lata był dyrektorem marki W. Kruk, a teraz pomógł nam na wielu płaszczyznach w Ani Kruk. Mamy już swoje utarte zwyczaje. Ja się pytam: „Paweł, powiedz mi, jak jest w dużych firmach poukładane to i to”. A on na to zawsze: „Nie patrz, jak jest poukładane w dużych firmach. Układaj po swojemu, wymyślisz to lepiej niż oni”.

Gdy projektujesz, to z czego czerpiesz inspiracje?

Z Excela. Z tabelek: wyników sprzedaży i różnych analiz. To brzmi bardzo nieartystycznie, ale to prawda. Tak naprawdę jestem projektantem mocno sfokusowanym na klienta, dla mnie klient i jego potrzeby są najważniejsze. To właśnie odróżnia projektanta od artysty. Artysta może za pomocą sztuki pokazywać swój sposób patrzenia na świat. Projektant musi myśleć o innych. W Polsce niewiele osób rozumie tę różnicę. Ale ostatnio czytałam wywiad z panem Piotrem Voelkelem, który mówił podobnie do mnie. Nie tylko ja mam więc misję, by mówić, że projektowanie, dizajn to coś innego niż sztuka.

Moja biżuteria jest piękna, ale też na wskroś użytkowa, do noszenia na co dzień. A nie taka, którą ogląda się za szkłem w galerii sztuki. Cieszę się, bo ostatnio mój sposób myślenia docenił Instytut Wzornictwa Przemysłowego, przyznając nominację do nagrody Dobry Wzór. Lubię projektować, ale moje projekty są oparte o myślenie analityczne, o potrzeby moich klientów. Mam na myśli nie tylko potrzeby stricte funkcjonalne, ale ich marzenia, to jak chciałyby się poczuć, jak się ubierają do pracy, na imprezę, że teraz sezon ślubny, komunie. Obserwuję, jak ludzie żyją i czego potrzebują. Dlatego to ważne, by rozmawiać z klientem.

Jednak oprócz kilkunastu butików w Polsce postawiłaś też na ekspansję na Bliski Wschód.

Mamy już jeden butik w Katarze. Teraz otwieramy drugi. Meble już się do niego robią i negocjujemy warunki, by otworzyć tam trzeci. Już jakiś czas temu szukaliśmy partnera, z którym moglibyśmy zacząć ekspansję zagraniczną, ale zależało nam na skali, na sieci sklepów, a nie pojedynczym punkcie. Taki partner znalazł się na Bliskim Wschodzie. Jedyny problem, to moja frustracja jako projektanta: moje bliskowschodnie klientki noszą tradycyjne czarne szaty, które wszystko zakrywają. I przez to, nie widzę, jak noszą moją biżuterię! Przez to trudno mi określić, co lubią, co noszą, jak noszą. Widzę to tylko po wynikach sprzedaży. Nie mogę podejrzeć tego na człowieku, na żywo.

Coś było zaprojektowane specjalnie dla tych butików?

Kolekcje są te same co u nas plus seria bursztynowa. Bursztyn, który jest tam bardzo dobrze odbierany, w Polsce kojarzy się z raczej nadmorskim klimatem, turystami. W Polsce nie pasuje do marki Ania Kruk.

Zaprojektowanie opakowań dla jogurtów Fantasia pomogły w promocji marki?

Tak, dlatego przyjęłam to zaproszenie. Skończyliśmy pracować nad projektem w kwietniu, muszę przyznać, że już trochę tęsknię - to był bardzo intensywny czas. Bardzo dużo się nauczyłam, w mojej ocenie świetnie przygotowaliśmy ten projekt: od konceptu, przez opakowania dla jogurtów, moją kolekcję ANIA KRUK inspired by Fantasia, aż po sesje zdjęciowe, event i komunikację projektu w mediach. To był dla mnie jako osoby i dla marki ANIA KRUK bardzo fajny i ciekawy projekt, co widać na wielu płaszczyznach - po wynikach sprzedaży, po wzroście rozpoznawalności marki, po raporcie medialnym - w poprzednim miesiącu mieliśmy tak dużo publikacji, że system się zawiesił i odmówił wydrukowania raportu.

Moja strategia to tworzenie ciekawych historii, nic na siłę. Jeśli dzieje się coś ciekawego, to potem news się niesie sam. Do tego pomysł na zaprojektowanie opakowań jogurtów to był dla mnie taki powrót do korzeni, do tego, czym kiedyś się zajmowałam - grafiką. W trakcie pracy nad projektem postanowiłam również stworzyć inspirowaną tym samym patternem linię biżuterii. Lubię, kiedy kolekcja jest symboliczna, nawiązuje do ważnego dla nas wydarzenia. Analogicznie, kiedy otworzyliśmy butik w Katarze, powstała AIDA, kolekcja inspirowana Bliskim Wschodem.
Czy łatwo było ci zbudować autorytet w firmie? Jako kobieta?

Zawsze potrzebny jest autorytet w firmie, ale u nas nie ma rozbudowanej hierarchii, jest raczej płaska struktura. Myślę, że autorytet to zaufanie i wiara mojego zespołu, że „ona wie, co robi”. To przyszło w naturalny sposób. Na początku było trudno, przede wszystkim dla mnie - uwierzyć w siebie. Gdy nabrałam doświadczenia i pewności, wiele rzeczy przyszło naturalnie. Zaczęłam bardziej świadomie budować zespół.

Oczywiście ja wciąż się uczę, jest mnóstwo obszarów, które muszę jeszcze uporządkować. Jestem perfekcjonistką i zanim przejdę do następnej rzeczy, lubię mieć pozostałe zamknięte, poukładane, wprawione w ruch. A mój tata mnie zawsze popycha żeby zacząć trzecią, czwartą, piątą rzecz. To jest fajne zderzenie różnych dynamik i postaw, myślę, że w efekcie dobre dla firmy. Z jednej strony ten pęd mojego taty do otwierania nowych kanałów, sklepów, a z drugiej strony moje uporządkowanie. Tylko w efekcie praca nie ma końca…

Tata bardziej pomaga czy przeszkadza?

Tata popycha.

W sensie, że wywiera presję?

Presja jest chyba zawsze, pojawia się razem z odpowiedzialnością za ludzi, za zespół. Za przyszłość firmy. Bo w biznesie, jeśli nie idziesz do przodu, to się cofasz. Trzeba więc cały czas gonić i biec, nie ma takiego momentu, że można osiąść na laurach. Zawsze są jakieś projekty na wczoraj, zwłaszcza jeśli pracuje się w takim małym zespole. Chociaż mały zespół to też plusy. Bo w dużych korporacjach biegniesz, biegniesz i czasami właściwie nie wiesz za czym. A tu wiemy wszyscy, za co odpowiadamy, do czego dążymy, co chcemy osiągnąć. Każda osoba jest w swoim zakresie kluczowa dla funkcjonowania firmy.

Ile osób zatrudniacie?

70 osób, w tym zespoły w butikach. Odejmując butiki, to jest nas około 20, tu na miejscu w Poznaniu. Jeśli chodzi o sam dział kreatywny, to pracujemy w jeszcze mniejszym zespole. Jestem bardzo dumna z tego, że mając tak mały team, wygląda, jakbyśmy byli bardzo dużą firmą. Po prostu pracują u nas super ludzie.

Wygląda, jakbyś cały czas pracowała. Masz czas, by odpocząć?

Przez pierwsze lata prowadzenia firmy trzeba tak dużo pracować, jak nikt nie chce, po to by przez kolejne lata odpoczywać tyle, ile wszyscy by chcieli. Ja jeszcze nie doszłam do tego drugiego etapu…

Jakie plany na przyszłość?

Mamy 10 sklepów w Polsce plus sprzedaż online i butik w Katarze. Plany? Kolejne kolekcje, zdobycie nowych klientek, utrzymanie tych stałych. Otwarcie następnych butików na Bliskim Wschodzie. Kilka niestandardowych projektów po drodze, bo tak jak mówiłam: lubimy tworzyć i opowiadać ciekawe historie. I dużo, dużo, fajnej biżuterii.

Rozmawiała: Marta Danielewicz

Ania Kruk

  • Dyrektor kreatywna w firmie Ania Kruk. Ukończyła Uniwersytet Artystyczny w Poznaniu. Przez rok zajmowała się modą i projektowaniem ubioru. Jednak zawsze bardziej pasjonowała ją grafika projektowa i typografia. Tuż po studiach współpracę z Anią Kruk nawiązał światowy gigant, firma Google. Studiowała na Ecole Nationale Superieur des Beaux-Arts w Lyonie. W Barcelonie ukończyła Master in Advanced Typography and Editorial Design na Eina, Escola de Disseny i Art.
emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści - fałszywe SMS "od najbliższych"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski