Wbiegł do środka kompletnie pijany. Na czapce miał radziecką gwiazdę, a w ręku pepeszę. O nic nie pytał. Po prostu zaczął strzelać. Bilans: 46 zabitych. Część ciał leżała na podłodze, część na łóżkach. Wśród nich było 44 żołnierzy niemieckich. I dwie sanitariuszki, które w zorganizowanym w świetlicy wiejskiej w Lutolu Suchym (woj. lubuskie) lazarecie opiekowały się nimi od kilku miesięcy.
Czytaj także:
Antropolog sądowy - znaleźć przestępcę po śladach zębów
To był 1945 rok. Bolszewicy szli jak burza, by do 1 maja "sprezentować" Józefowi Stalinowi Berlin. Podczas masakry z życiem uszedł tylko jeden żołnierz, który schował się pod podestem dla orkiestry. I kobieta. Miała szczęście, że przeżyła. Wtedy marzyła jednak o śmierci. Bo pijani krasnoarmiejcy wiedzieli, co robią, nie zabijając takich jak ona. Obeszli się z nią po bestialsku, ale przeżyła. Wróciła tam po 67 latach, gdy odsłaniano tablicę upamiętniającą zmarłych i zabitych mieszkańców swojej rodzinnej miejscowości. Nie potrafiła powstrzymać łez...
Szczątki ofiar masakry przez wiele lat spoczywały w bezimiennym grobie. Do czasu aż w 2012 roku, bazując na niemieckich wspomnieniach, dotarli tam członkowie Stowarzyszenia Pomost. To właśnie w nim działa Maksymilian Frąckowiak, archeolog i doktorant na Wydziale Historycznym UAM w Poznaniu. Pasjonat historii, uczestnik polskiej wyprawy archeologicznej w miejscu katastrofy smoleńskiej oraz grupy, która odnalazła szczątki wielkich mistrzów krzyżackich w katedrze w Kwidzynie. To tylko kilka z jego najbardziej spektakularnych ekspedycji.
Wampiryczne znaleziska
- Czym się zajmuję? Monetami. No jest może też kilka innych dodatkowych rzeczy. Ale to taki wielki temat? - żartuje podczas spotkania. I podkreśla, że archeologia i historia to dwie największe pasje w jego życiu.
W swoim doktoracie zajmuje się "klasyfikacją i interpretacją znalezisk monetarnych". Konkretnie stara się odpowiedzieć na pytanie: dlaczego trafiły akurat w to miejsce, gdzie zostały znalezione?
- Staram się ustalić, co sprawiło, że w przeszłości dana moneta lub pewna ich grupa, np. skarb, znalazła się w danym kontekście archeologicznym. Interesują mnie m.in. znaleziska grobowe, a w szczególności ich funkcje. Wnioski? Na ogół są to depozyty włożone w trakcie ceremonii pogrzebowej - mówi M. Frąckowiak. - Rodzina wkładała je jako przedmiot symboliczny. Mogła to być np. opłata dla św. Piotra za otwarcie bram niebieskich. W ten sposób ludzie średniowiecza zaadoptowali mit o Charonie, któremu starożytni płacili za przepłynięcie Styksu. W średniowieczu Charona zastąpił św. Piotr.
Nie jest to jedyny powód. Monety spełniały też inne funkcje, w tym np. antywampiryczne. Wierzono m.in., że krążek ze srebrnego kruszcu może powstrzymać zmarłego przed nawiedzaniem żywych po śmierci.
- Interesuje mnie najbardziej okres nowożytny i współczesny, zwłaszcza II wojna światowa. Szczególnie w drugim przypadku mam spore pole do działania, bo wraz ze Stowarzyszeniem Pomost ekshumuję szczątki żołnierzy niemieckich poległych w ostatniej wojnie - opowiada archeolog.
Na bazie znalezisk monet (ale też pieniędzy papierowych, które czasem odnajdują się w mogiłach) M. Frąckowiak określa na przykład szlak bojowy odnalezionych ofiar.
- Wielu żołnierzy, którzy zginęli w 1945 roku, posiadało w swoich portfelach rosyjskie monety. Były to zapewne pamiątki z frontu wschodniego. Przy szczątkach odnajdujemy także monety z całej Europy, a także innych kontynentów. Raz znaleźliśmy żołnierza, który miał cały portfel wypchany włoskimi pieniędzmi. Czy właśnie stamtąd przerzucono go na front wschodni? - zastanawia się M. Frąckowiak. - Zdarzają się też monety starsze. Przy szczątkach Estończyka z Wafen SS odnaleźliśmy dwie szwedzkie monety pochodzące z XVIII wieku i 1/12 talara Fryderyka Wielkiego. Skąd je miał? Może ukradł? A może odkupił? Niestety, w takiej sytuacji można już tylko spekulować - zaznacza.
Maksymilian Frąckowiak z zawodu jest archeologiem i najbardziej powinna go interesować ta najbardziej odległa historia, okazuje się jednak, że tak nie jest. Największym, jak do tej pory, wyzwaniem w jego zawodowym życiu był wyjazd w ramach kilkunastoosobowej ekspedycji do Smoleńska, w miejsce katastrofy prezydenckiego tupolewa.
- To było naprawdę bardzo ważne dla mnie - mówi.
Ludzkie kości pod Smoleńskiem i Krzyżacy
Szczątki ofiar katastrofy Smoleńskiej, prywatne rzeczy pasażerów tupolewa i tysiące fragmentów samolotu. Gdy we wrześniu 2010 roku Maksymilian Frąckowiak został przyjęty w skład ekspedycji archeologicznej, która miała przeszukać miejsce katastrofy TU-154, nie miał pojęcia, co tam zastanie. Po trzech latach wciąż nie może mówić o wszystkim, co widział. Badania były prowadzone w ramach prokuratorskiego śledztwa, które nie zostało jeszcze zakończone. Nie ukrywa jednak, że podczas dwutygodniowej wyprawy, którą zorganizowała Polska Akademia Nauk, pracy nie brakowało. I mimo że było za mało czasu, by założyć regularne wykopy archeologiczne, ilość śladów po katastrofie była wręcz porażająca.
- Spodziewaliśmy się, że znajdziemy sporo pozostałości, ale nie aż tak wiele - wspomina Maksymilian Frąckowiak. - W ramach badań wykonaliśmy archeologiczną mapę miejsca katastrofy samolotu, tworząc mapę topograficzną terenu, zbierając i dokumentując jedynie to, co znaleźliśmy na powierzchni ziemi. W trakcie prac stosowaliśmy m.in. wykrywacze metali - tłumaczy.
Grupa badaczy przeszukała tzw. strefę A. To obszar o powierzchni około 1,5 hektara, gdzie samolot uderzył w ziemię. Faktycznie teren na który badania powinny być prowadzone, jest jednak znacznie większy.
- Na miejscu nie widzieliśmy możliwości, by z ziemi wydobyć wszystkie pozostałości po katastrofie - zaznacza. - To wymagałoby kilku sezonów żmudnych prac archeologicznych. Dlatego już wówczas podkreślaliśmy, jak ważne jest, by dobrze zabezpieczyć to miejsce. Z całą pewnością resztki samolotu samoczynnie będą się wydostawać na powierzchnię. Nie wiem, jak to wygląda dzisiaj, ale jeśli teren nie został przysypany ziemią, to z pewnością może przyciągać "kolekcjonerów", którzy nie cofną się przed bezczeszczeniem tego miejsca.
To jednak niejedyna spektakularna ekspedycja, w której brał udział. Werner von Orseln, Ludolf Koenig von Wattzau i Henryk von Plauen. Te trzy nazwiska kilka lat temu narobiły niemało szumu nie tylko wśród polskich, ale też zagranicznych historyków. Odkopane w katedrze w Kwidzynie krypty i znalezione tam szczątki należały do trzech wielkich mistrzów krzyżackich. Zostali oni tam pochowani w XIV i XV wieku.
- Są to jedyne w Europie znane i zidentyfikowane szczątki średniowiecznych mistrzów zakonnych, którzy w tym wypadku byli także głowami Zakonu Krzyżackiego - mówi M. Frąckowiak, który brał udział w ich odkopaniu.
Archeologia militarna
Prawdopodobnie nikt nie szedł tym korytarzem przez ostatnie kilkaset lat. To była pierwsza myśl Maksymiliana Frąckowiaka, gdy we wrześniu 2012 roku wraz ze Stowarzyszeniem Archeologii i Ochrony Zabytków Militarnych "Perkun", zabrał się za eksplorację podziemi twierdzy w Kostrzynie nad Odrą. Natrafiono na nie przypadkowo, podczas prac porządkowych na jednym z miejskich skwerów. Maski przeciw grzybom, czujniki gazu, wojskowe kombinezony i asysta saperów - tak wyglądało zejście w nieznane.
- To dla takich chwil zostaje się archeologiem. Ten zawód to nie tylko siedzenie z miotełką w wykopie, ale też bardzo emocjonujące chwile, kiedy faktycznie czuje się oddech historii na plecach - podkreśla Maksymilian Frąckowiak.
Choć na miejscu nie udało się znaleźć skrzyń ze skarbami, tunel nie był pusty. W środku odnaleziono m.in. XVII-wieczne, ręcznie robione naczynia i butelki. Wszystko trafiło do lokalnego muzeum.
Tak zwana "archeologia militarna", w ramach której M. Frąckowiak stara się rozwikłać zagadki fortyfikacji, to jego pasja od lat. Realizuje ją wraz z kolegami ze stowarzyszenia Perkun. W tym przypadku najważniejsza jest umiejętność czytania starych map i planów, a także sprawność w korzystaniu z archiwów i zbieraniu relacji świadków. Dzięki nim, eksplorując stare fortyfikacje, udaje się ustalić, którędy przebiegał zapomniany korytarz czy też przyporządkować konkretne funkcje pustym, nieużywanym od wielu lat pomieszczeniom. Wraz z innymi członkami stowarzyszenia stara się też przywracać historii to, co z pozoru znalazło się już na jej śmietniku.
Przykład: Robert Frąckowiak, ojciec Maksymiliana, odnajduje przypadkiem w lesie kamień upamiętniający mieszkańców Bobowicka pod Międzyrzeczem, (woj. lubuskie), którzy zginęli podczas I wojny światowej. Niemal od razu zapada decyzja, że wraz z innymi członkami stowarzyszenia zostanie on przywrócony pamięci potomnych. - To był obelisk, jakich sporo stawiano w niemieckich miejscowościach w latach 20. Po wojnie większość z nich został zniszczona. Stwierdziłem, że to byłaby wielka szkoda, gdyby ten miał skończyć tak samo - opowiada.
I tak wspólnie z kolegami ze stowarzyszenia gigantyczny fragment piaskowca został przetransportowany do Muzeum Ziemi Międzyrzeckiej im. Alfa Kowalskiego. Wraz z innymi podobnymi przedmiotami tworzy tam dzisiaj namiastkę lapidarium.
Stowarzyszenie marzy o odnalezieniu depozytu Armii Krajowej, który prawdopodobnie został ukryty w jednej z wielkopolskich miejscowości. - Miejsce jest namierzone, ale staram się specjalnie nie ekscytować. Obecnie czekamy na wszelkie wymagane pozwolenia. Może będziemy mieli szczęście i dzięki odkryciu depozytu uda nam się dotrzeć do kolejnych zapomnianych dzisiaj faktów historycznych? - kończy M. Frąckowiak.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?