Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Baszta Dorotka, część 2

Tomasz Kubis
Andrzej Kurzyński
Poniżej druga i ostatnia część opowiadania „Baszta Dorotka”, pełna czarnego humoru i metafizyki współczesna wersja „Baśni i legend kaliskich”. Pierwsza była przed tygodniem.

Cherubinek pojawił się w gabinecie Dorotki nazajutrz z rana. Wiedział już co ma mówić, wiedział jak ma mówić i, co najważniejsze, wiedział gdzie są schody.

- Mam zaszczyt prosić panią o rękę - wypalił na wdechu, sapnął i przyklęknął na jedno kolano, jak uczył go Too Sexy.

Dorotka wstała powoli, podeszła niespiesznie do drzwi, wyjrzała na korytarz, czy aby nikogo nie ma w pobliżu. Nie było. Odwróciła się więc i bez stresu wymierzyła biednemu zalotnikowi kopa w szczękę.

*

- Jeśli chcesz ją zdobyć, nie możesz od razu przechodzić do sedna. Kobietę należy najpierw uwieść, oczarować - radził jak zawsze rozważny i romantyczny UAM-owski polonista Stefan Dedaluś. - Powiedz jej, na przykład: Przez twe oczy smarkozielone oszalałem …

Cherubinek popatrzył na przyjaciela spode łba.

- … albo nie. Musisz do niej, bracie, przyjechać na białym koniu i, proszę ciebie, porwać ją! W każdej powieści romantycznej to działa!

Skoro tak nakazuje literatura, Cherubinek nie miał śmiałości się sprzeciwiać. Zaufajmy literaturze! Wszak, jeżeli wszystko zawodzi, czyż to nie literatura ocala ducha narodu?

Tyle że z białym koniem Cherubinek miał niejakie trudności: konie bowiem kradnie się inaczej niż samochody. Istotna różnica polega na tym, że rzadko który kradziony samochód kopnął Cherubinka w krocze. A koń nie dość, że kopnął, to jeszcze zrzucił biednego romantyka trzy razy na Śródmiejskiej, a na skrzyżowaniu Fabrycznej i Kościuszki rumak zadarł kitę i wypróżnił się malowniczo na asfalt.

Rycerz nasz jednak dotarł na miejsce, zaparkował wierzchowca, wspiął się na szczyt strasznej budowli i oświadczył się po raz wtóry. Antycypując jednak sceptycyzm ze strony lubej, oddał do Dorotki cztery strzały z broni gazowej. Ułapiwszy narzeczoną (teraz już mógł ją tak nazywać, bo przecież nie powiedziała „nie”!) za łydy wywlókł ją na korytarz, a potem na klatkę schodową. Tutaj jego romantyzm osiągnął wymiar dramatyczny. Unieść tej grubo ponad stukilowej piękności nie szło! Trzeba było wlec po schodach w dół. Głowa ukochanej - łup, łup, łup - rytmicznie tłukła o krawędzie schodów. Na czwartym piętrze zdesperowanemu amantowi nie starczyło już pary na asekurowanie bezwładnego ciała. Pozostało jedynie spychanie narzeczonej ze schodów, wleczenie po posadzce ... spychanie ... łup, łup, łup ... wleczenie ...

- Że też babom ten cały romantyzm tak się podoba! - gangster zdobył się tu na krytyczną refleksję.

Zanim Cherubinek wpadł na pomysł, jak tu umieścić Dorotkę na białym koniu, okazało się, że zaaplikował jej zbyt mało środka nasennego. Po tym, jak szmaragdowe oczęta otwarły się, nastąpił ciąg wydarzeń, z których Cherubinek nie wszystkie zapamiętał, a jeśli nawet niektóre zapamiętał, to nie był pewien ich kolejności. Pełna świadomość wróciła mu dopiero, kiedy cwałował wzdłuż Nowego Światu o dwie długości łba wyprzedzając uciekającego wraz z nim białego rumaka.

- Porwij ją ... w każdej powieści to działa - sapał sarkastycznie gangster wspominając słowa Stefka Dedalusia. - Zdradziła mnie literatura, oszukała banda literatów, miłosnych decydentów ...

Cherubinek i koń biegli, choć uczciwie sprawy stawiając, Cherubinek biegł nie cały, nie cały biegł też koń. Część Cherubinka (oba wybite siekacze, oderwana nogawka od odświętnych portek i odgryziony fragment lewego ucha) oraz część konia (wyrwana kita) zostały przed urzędem. In plus zaliczyć tu jednak należy sterczące z pośladka gangstera ulubione złote pióro pani Doroty Baszty - prezent od jego ekscelencji biskupa diecezji kaliskiej…

*

- Należy zastosować tu romantyzm zdecydowanie większego kalibru - oświadczyła autorytatywnie babka Kazia, po czym splunęła siarczyście i wróciła do cerowania ucha wnuczka.

*

- Nie będzie samiec pluł nam w twarz! Nie będzie klecha gnał nas do cerowania chłopom skarpet!

Sala recepcyjna urzędu miejskiego zatrzęsła się od gromkich braw na cześć feministycznego guru, którym od dwóch przeszło lat Dorota Baszta miała przyjemność się mienić. Feministki wiwatowały i skandowały na cześć mentorki. Przez burzę owacji przedarł się jednak nieokreślony grom. Podłoga i ściany zadrgały, z sufitu posypał się tynk, a z parapetów spadło kilka doniczek z pelargoniami.

Cherubinek wystrzelił kolejny granat rakietowy.

Tym razem huk był wyraźniejszy. Brzdęk tłukącego się szkła wymieszał się z pierwszymi panicznymi okrzykami.

*

Po wystrzeleniu piętnastego pocisku Cherubinek przerwał kanonadę i poczekał aż opadnie pył. Ponieważ był nie lada strategiem, wiedział, że po zmasowanym nawet ostrzale artyleryjskim musi nastąpić interwencja piechoty. Przypuścił więc szturm na zrujnowany budynek urzędu. Wiedział dokładnie gdzie szukać należy wybranki albowiem, jako się rzekło, był z niego nie lada strateg i akcję swą poprzedził był odpowiednim rekonesansem.

Pomieszczenie, w którym przebywała Dorotka i feministki, było pełne unoszącego się pyłu, ale dymy wojenne powoli zeń ustępowały. Pośród kaszlących, skulonych, zwiniętych po stołami feministek Cherubinek starał wypatrzeć swą narzeczoną. Znalazł ją rozciągniętą przy ścianie za mównicą. Zbliżył się, nachylił czule nad lubą, rozchylił wargi, aby po raz trzeci wygłosić oświadczyny, ale to co zobaczył, odebrało mu romantyczny nastrój.

Dorotka G. Baszta padając musiała uderzyć głową o coś twardego. Na jej czole wykwitł spory guz. Ale nie to stanowiło sedno tragedii. Padając na podłogę urzędniczka zahaczyła elegancką, acz, jak się okazało, niezbyt solidnie uszytą sukienką o wystający fragment mównicy i kreacja rozdarła się od góry do dołu. Spod postrzępionej poły, a ściślej mówiąc, spod przekrzywionych granatowych fig (specjalnie dobranych do tegoż samego koloru pończoch) wyzierały wdzięki ... no cóż, wybitnie męskie w swej naturze.

Zielone oczy otwarły się leniwie, a z pociągniętych wiśniową pomadką ust wydobyło się syczenie i groźby.

- Ty sukinsynu ... nie wiem kto cię nasłał ... nie masz pojęcia z kim zadarłeś ... jestem ...ekh ... ekh ... jestem oficerem UOP-u pod przykrywką. Ty gnoju, zdekonspirowałeś mnie, zmarnowałeś trzy lata polowania na międzynarodowy cel numer jeden na liście Interpolu... trzy lata udawania baby ... trzy lata chodzenia w kieckach i rajstopach! Trzy lata nakładania makijażu, depilacji i wyrywania włosów z nosa, trzy lata szczania w damskiej toalecie! Nawet mi cycki sylikonowe wszczepili!

Tu oficer Dorotka rozkasłał się na dobre. Feministki natomiast zorientowawszy się, że ich przewodniczka jest facetem, poczęły, wpierw powoli, jakby z ociąganiem, potem nieco śmielej, na końcu zaś żwawo schylać się po najróżniejsze ułomki drewniane, kije, kawały gruzu, krzesła i inne przedmioty mogące posłużyć za broń obuchową (do ciekawszych, zdaniem Cherubinka, egzemplarzy należało zaliczyć tu dwa bujnie rozrośnięte kaktusy i ozdobną ciupagę ze ściany). Żyły w organizmach zgromadzonej płci pięknej, poczęły się rozszerzać, oczy nabiegły krwią, uwolnione litry adrenaliny sprawiły, iż nozdrza nad umalowanymi usteczkami rozdęły się, a drobne białe ząbki zazgrzytały. Kobiety ruszyły ku oficerowi.

Cherubinek podjął decyzję o szybkim odwrocie. Jak to się już po raz trzeci ogłasza, był strategiem nie lada.

*

- Panie Mecenasie, w sprawie wiadomej to mnie religia nie pozwala ...

- Cherubinek, o czym ty ględzisz? - skrzeczący w słuchawce telefonicznej głos Mecenasa pełen był zdziwienia.

- Chodzi o te oświadczyny, co je miała przyjąć ode mnie Dorotka Baszta ...

- Ja ci nic nie mówiłem o żadnych oświadczynach!

- Mówił pan. Too Sexy też słyszał.

- Aaa ... przepraszam, przejęzyczyłem się. To pewnie przez ten ból zęba. Urzędniczka miała od ciebie przyjąć oświadczenie, nie oświadczyny. Oświadczenie, że ta lipa na środku naszego podwórka nie jest drzewem owocowym.

Cherubinek odłożył słuchawkę i zadumał się. Urząd Miejski tymczasem dogorywał pośród dymów. A z otwartego okna pobliskiej kamienicy, zamieszkanej przez wiecznie pijanych poetów dobiegły Cherubinkowych uszu słowa Norwida:

Ponad wszystkie wasze uroki --

Ty! poezjo, i ty, wymowo --

Jeden wiecznie będzie wysoki:

Odpowiednie dać rzeczy słowo!

*

Pan kierownik wraz z panem naczelnikiem taksowali wzrokiem skalę zniszczeń.

Pan kierownik ... a może pan naczelnik (obaj tak często wymieniali się stanowiskami, że żaden dobrze nie wiedział jaki urząd obecnie piastuje i jakiej instytucji przewodniczy) rzekł:

- W sumie to możnaby tu pobudować supermarket. Jest już nawet inwestor. Tylko, psia mać, pieniędzy nie ma, żeby gruz posprzątać.

- Może by kazać jakim urzędnikom państwowym, nie wiem, pracownikom budżetówki tym się zająć?

- Panie kierowniku (a może naczelniku), a znasz pan taką grupę zawodową, co to bez protestów i za darmo odwali brudną robotę, która w ogóle nie należy do ich obowiązków?

Oblicze kierownika (a może naczelnika) spochmurniało. Ale po chwili oblicze owo rozpogodziło się.

- Znam taką grupę!

*

Nauczyciele stawili się przy gruzowisku grubo przed wyznaczonym czasem. Każdy pedagog z własną łopatą, szpadlem lub kilofem.

Poszło im gładko.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski