Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Batman nie był pierwszy - filmy, które zabijają

Jacek Sobczyński
Bohaterowie "Urodzonych morderców" wpłynęli na realnych zbrodniarzy.
Bohaterowie "Urodzonych morderców" wpłynęli na realnych zbrodniarzy. fot. east news
Dla wariatów pożywką, prowokującą do zbrodni może być wszystko. Niestety, często punktem zapalnym jest obejrzany przez nich film. Przypominamy historie osób, które zabijały, bo niezdrowo fascynowały się kinem.

Nie można jednocześnie kochać kina i nie przejąć się ubiegłotygodniową masakrą w Denver. I nie chodzi o to, że wśród siedzących na pierwszym pokazie filmu "Mroczny rycerz powstaje" mógł być każdy z nas - w końcu równie dobrze szaleniec mógł otworzyć ogień na stacji benzynowej, w metrze czy na przejściu dla pieszych. Po amerykańskiej tragedii najbardziej przeraża odarcie kina z roli wspaniale rozrywkowego medium. Wiedzieliśmy, że gdzieś tam są ludzie, którzy w głębi duszy marzą o przeniesieniu brutalnej, filmowej fikcji w rzeczywistość, ale naiwnie nie wierzyliśmy, że coś takiego faktycznie będzie miało miejsce.

A niestety miało. I kiedy ucharakteryzowany na filmowego zabójcę Jokera 24-letni James Holmes strzelał do przerażonych widzów, strzelał równocześnie w przekonania tych, którzy uważali, że przemoc na ekranie nigdy nie miała i nie będzie miała wpływu na psychikę oglądających.

Ale wchodzący na ekrany polskich kin "Mroczny rycerz powraca" to niejedyny film, który metaforycznie "zabił" niewinnych ludzi.

Lata 90. były dla światowej kinematografii specyficznym okresem, nigdy bowiem nie nakręcono tylu filmów, łączących trzy niezwykle trudne do zlepienia z sobą cechy - wysoki poziom artystyczny, potencjał komercyjny i kontrowersyjny, oskarżany wręcz o amoralność przekaz. Spośród szeregu bulwersujących opinię publiczną dzieł ("Pulp Fiction", "Kalifornia", "Siedem", "Człowiek pogryzł psa") najgłośniej było o "Urodzonych mordercach" Olivera Stone'a, którzy zapukali do kin w 1994 roku. Film opowiada o odysei dwójki psychopatycznych morderców: bezwzględnego Mickeya i naiwnej, zakochanej w nim Mallory (w ich role wcielili się Woody Harrelson i Juliette Lewis). Para podróżuje przez Amerykę i morduje przypadkowo napotkane osoby. Mickey i Mallory świetnie kryją się przed ścigającymi ich władzami, przez co w oczach przyglądających się ich ucieczce młodych Amerykanów zyskują status bożków popkultury. Przemoc u Stone'a służy czemuś - przez nią reżyser pyta, jak to możliwe, że zdolni do tak bestialskich czynów ludzie są społecznymi idolami. Po czym zrzuca winę na fascynujące się nimi mass media.

Niestety, nie wszyscy dostrzegli, że za krwawą fasadą filmu Oliver Stone jasno piętnuje mitologizację przemocy w życiu publicznym. Amerykanie Sarah Edmondson i Benjamin Darrus najpierw obejrzeli kilka razy pod rząd film, by następnie naćpać się LSD i zabić dwie osoby. Również w Stanach 14-letni chłopiec zabił o rok młodszą koleżankę, bo chciał być tak sławny, jak bohaterowie filmu Stone'a. Niejaki Nathan Martinez po seansie zabił matkę i siostrę (jest w "Urodzonych mordercach" scena, gdzie Mickey morduje rodziców Mallory, oszczędzając jednak jej rodzeństwo), a inny widz, Eric Tavulares zamordował z zimną krwią swoją koleżankę podczas wspólnego oglądania filmu. Podrażnione przez wymowę "Urodzonych morderców" amerykańskie media nie oszczędzały się w wieszaniu psów na reżyserze. Ale Oliver Stone nie należy do ludzi, chowających głowę w piasek. "Jakim cudem 14-latek miał w ogóle dostęp do tego filmu?" - grzmiał reżyser.
Podobno to "Urodzeni mordercy" zainspirowali także sprawców szkolnej strzelaniny w Columbine, Erica Harrisa i Dylana Klebolda. Wiadomo za to, który film był smutnym przyczynkiem do rzezi, jaką urządził swoim klasowym kolegom niejaki Barry Loukaitis, 14-letni uczeń Frontier Middle School w waszyngtońskim Moses Lake. W "Basketball Diaries" grany przez Leonardo DiCaprio główny bohater fantazjuje o wejściu do klasy w czarnym płaszczu i zastrzeleniu paru kolegów. Leczący się przedtem psychicznie Loukaitis przełożył tę scenę na rzeczywistość, mordując dwójkę uczniów i nauczycielkę matematyki. "To bije na głowę algebrę, prawda?" - miał cynicznie spytać się 14-latek, gdy wychodził z sali.

Jednym z najsłynniejszych atrybutów filmowych morderców był czarny płaszcz i biała, wykrzywiona w szyderczym uśmiechu maska. Tę nakładali na siebie zabójcy z kolejnych części horroru "Krzyk" Wesa Cravena. Niestety, nie tylko oni. W podobnym przebraniu swoje ofiary zabił belgijski kierowca ciężarówki Thierry Jaradin a para nastolatków z Wielkiej Brytanii, David Gill i Robert Fuller, ciężko okaleczyła swoją ofiarę. Dlaczego? Żaden z zabójców nie potrafił logicznie wyjaśnić motywów przestępstw.

To pokazuje, że "filmowych" zbrodni dokonywano nie tylko w Stanach. Na początku lat 70. Wielką Brytanię zszokowały dwa wydarzenia, łudząco przypominające te, które Stanley Kubrick pokazał w swojej kontrowersyjnej "Mechanicznej pomarańczy". Podczas jednego grupa nastolatków zamordowała bezdomnego, drugim był zbiorowy gwałt na pewnej holenderskiej dziewczynie. Obie sceny w filmie były udziałem głównego bohatera Alexa i jego ubranych na biało kompanów. Sam Kubrick przerażony przestępstwami wycofał zresztą swój film z obiegu.

Krwawe żniwo zebrał niegroźny przecież "Matrix", jeden z nielicznych naprawdę kultowych filmów lat 90. Co takiego inspirowało w tym filmie zbrodniarzy? Płynące z filmu przeświadczenie, że nasza rzeczywistość wcale nie musi być prawdziwa. To zresztą przypadłość, cechująca wielu z tych, którzy oszaleli na skutek gier komputerowych: świat realny kompletnie pomieszał im się z fikcją. W końcu to do nich należał 30-letni poznaniak, który po kilku dniach nałogowego grania w kolejną część gry "Diablo" przyszedł do pracy uzbrojony w noże...

W 2002 roku Waszyngton był terroryzowany przez tajemniczego, strzelającego do ludzi snajpera. Mordercą okazał się John Allen Muhammed, ale dopiero po jego ujęciu okazało się, że pomagał mu nastolatek, Lee Boyd Malvo. Podczas przesłuchania chłopak przyznał się, że oglądał "Matrixa" ponad 100 razy, co w połączeniu ze zgubnym wpływem Muhammada skłoniło go do pomocy w morderstwach. Obrona pozostała nieugięta a Malvo został skazany na dożywocie. Ofiarami "Matrixa" była pewna gospodyni domowa, zabita przez mieszkającego u niej Vadima Miesegesa, szwedzkiego studenta (- To "Matrix" mnie wciągnął - powiedział policji Mieseges) oraz kobieta, zamordowana przez Tondę Lynn Ansley w Ohio - tu morderczyni powoływała się na istnienie równoległych światów, dodając, że morderstwo porównałaby do pewnego rodzaju snu.
Amerykańscy śledczy ukuli zresztą termin "Matrix defense" (pol. obrona Matrix). Sięgali po nią ci, którzy liczyli na łagodny wymiar kary, sugerując, że do przestępstwa nakłonił ich film braci Wachowskich i tezy, jakoby faktycznie na świecie istniały dwie różne rzeczywistości.

Trudno pomyśleć, że do przestępstwa może popchnąć nawet głupawa komedia. W "Polowaniu na druhny" z Owenem Wilsonem znajduje się scena, w której bohater "strzela" drinka z kroplami do oczu Visine. W filmie ta mikstura wywołuje biegunkę, w rzeczywistości to trujący środek. Olga Louniakova, uczennica szkoły w Connecticut stworzyła groźnego drinka, którego wypił jej promotor. Dziewczyna została skazana na dwa lata dozoru kuratorskiego za sprowokowanie lekkomyślnego zagrożenia drugiego stopnia. I na pewno już nigdy nie brała się za mieszanie drinków...

Lekarze niesamowicie zżymali się, gdy do kin trafiła komedia "Patch Adams" z Robinem Williamsem. W tym pogodnym filmie Williams gra lekarza, który uzdrawia swoich pacjentów terapią śmiechową. W rzeczywistości, jak sugerowali amerykańscy medycy, tego typu podobne zabiegi są, razem z homeopatią, akupunkturą czy wszelkiej maści znachorskimi praktykami przydatne tylko do tego, by wrzucić je do wspólnego worka z napisem "gówniana medycyna". "Śmiercionośnych bakterii naprawdę nie interesuje to czy jesteś w dobrym, czy złym humorze. Można je powstrzymać tylko lekami a nie śmiechem" - apelowali do producentów, przestrzegając jednocześnie przed naśladownictwem Patcha Adamsa. Warto dodać, że ów doktor i jego śmiechoterapeutyczne praktyki istnieją naprawdę.

Ciekawe, co Patch Adams miałby do powiedzenia w przypadku pewnego 42-letniego Tajwańczyka. Mężczyzna, jak powiedział lekarzom, zachorował podczas seansu "Avatara". Dlaczego? Bo stał się zbyt podekscytowany tym, co zobaczył. Brzmi zabawnie, ale niestety ta historia ma swój smutny finał - zapadł w śpiączkę i zmarł po 11 dniach.

Z kolei realizm "Pasji" Mela Gibsona zabił lokalną prezenterkę telewizji z amerykańskiej wschodniej Wichity, Peggy Law. Pani Law doznała zawału serca podczas seansu i zmarła na miejscu - rzecz wydarzyła się podczas sceny ukrzyżowania.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski