Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bez Grammy, ale z orderem

Marcin Kostaszuk
Sekret Johna Mayalla to pogoda ducha
Sekret Johna Mayalla to pogoda ducha Archiwum artysty
Aby w pełni docenić Johna Mayalla, trzeba cofnąć się o 45 lat do jego rodzimej Wielkiej Brytanii. Pamiętacie, kto w 1965 roku rządził tamtejszą sceną?

To był moment największych triumfów Beatlesów, którzy mimo tego zaczęli wzywać pomocy ("Help!") na ratunek swojej muzyce, kompletnie zakrzyczanej przez tysiące wrzeszczących nastolatek. W tym samym roku, spod palców pewnego podróżującego po Stanach z zespołem gitarzysty wychodzi epokowy riff, który dopełni tekst pewnego ambitnego młodziana, najwyraźniej nie znajdującego satysfakcji w życiu. Muzyka rockowa dostaje mocną podstawę, którą dziś określamy jako kanon.

John Mayall miał wówczas 32 lata i dawno za sobą momenty zachłyśnięcia się wpływem jaki może mieć muzyka popularna. Lepiej niż młodsi koledzy rozumiał, że moda zmienia się często, trzeba zatem odwołać się do absolutnej podstawy, jaką dla rocka był amerykański blues. Poznał go dobrze za sprawą Alexisa Kornera, pioniera tej muzyki w Anglii, a z drugiej strony ojciec Mayalla wprowadził go w świat jazzu.

- Był na tyle mądry, że nie próbował mi wskazywać, jak i co powinienem grać, a przede wszystkim jak żyć. Myślę, że to najlepiej świadczy o tym, jakim był człowiekiem. Jedyną jego wskazówką było pozwolenie słuchania płyt z jego kolekcji, którymi zasłuchiwałem się jako dzieciak. Były tam płyty Pinetopa Smitha czy Leadbelly'ego, dzięki którym zainteresowałem się bluesem. Nie musiałem się więc buntować przeciwko ojcu, by zyskać własną tożsamość - wspominał po latach John Mayall.

Dlaczego zatem właśnie o Mayallu mówi się często per "bluesowy ojciec"? Od 1965 roku nieprzerwanie prowadzi bowiem swój unikalny zespół, w którym pewna jest tylko... ciężka praca. Skład zmienia się non stop, bo jak mówią muzycy, Bluesbreakers to szkoła bluesowego rzemiosła. Wywodzą się z niej: Eric Clapton, Jack Bruce, Peter Green, John McVie i Mick Fleetwood z Fleetwood Mac czy Mick Taylor z The Rolling Stones i ponad setka mniej znanych instrumentalistów.

- Młodzi muzycy potrzebowali kogoś, kto by się nimi zaopiekował, wielu z nich czasowo mieszkało w moim domu, jak Eric Clapton. Miałem większe doświadczenie od nich, którym mogłem się podzielić. Dlatego żywili do mnie szacunek. Próby były rzeczywiście wielogodzinne, ale nie sądzę, żebym był tyranem - uważa John Mayall.

W czwartek na scenie Eskulapa pojawi się zatem postać kompletnie nie pasująca do dzisiejszych wyobrażeń, mająca w pogardzie schlebianie mało wyrobionej widowni. Mayall całym swoim życie udowodnił, że najważniejsza jest dla niego muzyka, ale nie profity z niej czerpane. Może dlatego nie ma na swym koncie Grammy i Platynowych Płyt, a "jedynie" Order Imperium Brytyjskiego...
Marcin Kostaszuk

JOHN MAYALL
Eskulap ul. Przybyszewskiego 39
czwartek 17.06, godzina 20
bilety: 190 zł

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski