Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Biopaliwa: "Petroestry" zabił spór czy oszustwo?

Piotr Talaga
Fot. Piotr Jasiczek
Był 2002 rok. Produkcja biopaliw wydawała się interesem intratnym i przyszłościowym. Utworzono spółkę "Petroestry" z siedzibą w Malczewie (powiat gnieźnieński). Tam też uruchomiono skup rzepaku oraz produkcję oleju. Nie był to jedyny zakład spółki. W sumie uzyskała ona zdolność obsługi niemalże całej zachodniej części kraju. Wszystko zmierzało do zaplanowanego celu. Zakończyło się jednak katastrofą.

Pomysł udziałowców zakładał w pierwszym etapie uruchomienie produkcji oleju rzepakowego, w drugim produkcję estrów metylowych wykorzystywanych w wytwarzaniu biopaliw. Finałem miała być sprzedaż spółki wybranemu kontrahentowi.

Udziałowcom brakowało pieniędzy na stworzenie linii technologicznej. Znalazła się na to rada w postaci kapitałowego zaangażowania ze strony branżowego inwestora z Holandii. Rozwój firmy przerwał światowy kryzys finansowy. Zagraniczny partner już w 2008 roku wykazywał kłopoty finansowe. Rok później ogłosił upadłość.

- Wtedy było już wiadomo, że linia produkcji estrów nie powstanie. Nie było motywacji, by dalej prowadzić działalność. Nie było bowiem szans na znalezienie nowego partnera - mówi Włodzimierz Kanigowski*, ówczesny prezes i jeden z udziałowców spółki. - Zapadła decyzja o sprzedaży firmy i od tego zaczęły się nieporozumienia.

W konflikcie między udziałowcami każda ze stron przedstawia inne racje i oskarża się wzajemnie o doprowadzenie firmy do stanu agonalnego.

Oszukani przez prezesa

- Spółka była od samego początku deficytowa - twierdzi Tomasz Badura były prokurent "Petroestrów" i syn jednego z większych udziałowców. - Nie byliśmy tego świadomi. Ze sprawozdań finansowych to nie wynikało. Gdy mieliśmy wątpliwości Włodzimierz Kanigowski przekonywał, że gdyby kondycja spółki była zła, to przecież nie uzyskiwałaby ona kredytów.

W 2009 roku wspólnicy zaczęli jednak wnikliwie kontrolować księgi. Doszli do przekonania, że dokumentacja była częściowo fałszowana w celu poprawienia wyniku finansowego. Ich zdaniem firma tylko na papierze wykazywała zyski. To jednak wystarczało do zaciągania coraz większych kredytów przeznaczonych na skup rzepaku i… spłatę innych, rosnących zobowiązań. Dzwonkiem alarmowym była decyzja banku Pekao, który w 2008 r. o połowę zmniejszył wysokość udzielonego kredytu, zaś rok później odmówił udzielenia go w ogóle.

Według udziałowców wówczas prezes Kanigowski miał się dogadać z prezes BS Chełmno, by ten bank zorganizował konsorcja w celu uruchomienia kolejnych kredytów obrotowych. Według tej wersji pani prezes miała świadomość kiepskiej kondycji finansowej spółki. Zgodziła się jednak, bo"Petroestry" miały wówczas… niespłacony kredyt inwestycyjny w stosunku do jej banku.

Całość operacji miała polegać na tym, że BS Chełmno będzie mieć w tworzonych konsorcjach niewielki udział kapitałowy (by zbyt wiele nie ryzykować). Prezes Kanigowski miał natomiast z puli pieniędzy przeznaczonej na skup rzepaku spłacić w pierwszej kolejności "stare" długi opiewające na kwotę ok. 2 mln zł (czego oczywiście nie było w umowie kredytowej).

Janina Śmigielska, prezes BS Chełmno zaprzecza i jako bezpodstawne uznaje zarzuty byłych udziałowców "Petroestrów", że znana jej była kiepska kondycja finansowa spółki.
Udziałowcy po stwierdzeniu nieprawidłowości w dokumentacji księgowej spółki zwolnili dyscyplinarnie prezesa Włodzimierza Kanigowskiego i główną księgową. Zarząd przejął Krzysztof Badura (jeden z głównych udziałowców, prywatnie szwagier Kanigowskiego). Sytuacja finansowa spółki zaczęła się pogarszać. Udziałowcy próbowali przeprowadzić w porozumieniu z bankami restrukturyzację zadłużenia.

- Chcieliśmy uzyskać rozłożenie spłaty długu na dziesięć lat - mówi Krzysztof Badura. - Prezes BS Chełmno kilkukrotnie sugerowała, żebyśmy nadal skupowali rzepak i zaprzestali regulowania płatności, a spłacali jedynie raty kredytowe. Nie zgodziliśmy się na to, bo to by było oszustwo. Poza tym sądziłem, że przy współpracy z bankiem spółkę uda się wyprowadzić na prostą. Decyzja banku w sprawie rozterminowania długu pojawiła się zbyt późno.

W lutym ubiegłego roku pieniądze w spółce się skończyły. W "Petroestrach" produkcja stanęła. Spółka przestała regulować płatności. To jednak nie koniec problemów. W ramach zabezpieczenia kredytów wszyscy udziałowcy zgodzili się na zastawienie udziałów w spółce i na prywatne poręczenie wekslowe. Gdy "Petroestry" przestały regulować zobowiązania do gry wkroczył komornik, który zajął udziały byłych już współwłaścicieli w innych spółkach oraz ich majątek ruchomy. Na sprzedaż wystawił on także udziały w "Petroestrach". Całość za 4 zł kupiła firma, której współwłaścicielem jest Maciej Puk, radca prawny pracujący dla tej spółki za czasów zarządu Włodzimierza Kanigowskiego.

Poszło o udziały

Zupełnie inna jest wersja Włodzimierza Kanigowskiego. Jego zdaniem konflikt między udziałowcami wyniknął z nieporozumień o podłożu finansowym. - Nominalnie w spółce miałem tylko 2,66 procent udziałów - mówi były prezes "Petroestrów". - Wcześniej mieliśmy uzgodnione, że przy okazji sprzedaży mój udział zostanie powiększony do około 15 procent. Miała to być rekompensata za pracę, w tym związaną ze znalezieniem inwestora. To niestety były ustne zobowiązania.

Kanigowski utrzymuje, że w 2009 roku zlecił wycenę majątku firmy. Oszacowano go na 25 mln zł. W 2009 roku sytuacja na rynku była jednak fatalna, dlatego były prezes szacował, że przy tzw. szybkiej sprzedaży można było za nią osiągnąć od 8 do 12 mln zł. - Gdy upomniałem się o swoje udziały, to odsunięto mnie od wszelkich rozmów na temat sprzedaży i dalszych losów spółki - twierdzi Włodzimierz Kanigowski.

- Nie było żadnego konfliktu o podział "łupów" ze sprzedaży, bo byłoby to dzielenie skóry na niedźwiedziu - mówi Tomasz Badura. - O sprzedaży tak zadłużonej spółki można było myśleć tylko "życzeniowo".

Włodzimierz Kanigowski z końcem 2009 roku zamierzał przejść na emeryturę. - 28 sierpnia 2009 roku byłem ostatni dzień w pracy i do tego czasu spółka nie zalegała z żadnymi ratami bankowymi i leasingowymi - deklaruje były prezes "Petroestrów".

W listopadzie miał wrócić z urlopu, by zamknąć rok obrotowy. Do tego jednak nie doszło, bo dostarczono mu do domu dyscyplinarne zwolnienie z pracy. Zarówno on, jak i była główna księgowa skierowali pozwy do sądu pracy. W trakcie procesu niezależny biegły powołany przez sąd przedstawił opinię z dziedziny księgowości.

- Była ona dla Włodzimierza Kanigowskiego druzgocąca - twierdzi Tomasz Badura. - Najlepiej sytuację spółki przedstawia sprawozdanie finansowe za 2009 rok wraz z opinią i raportem biegłych. Skala stwierdzonych nieprawidłowości była taka, że postanowiliśmy zawiadomić prokuraturę.

Według Kanigowskiego była to zemsta za skierowanie przez niego pozwu w sądzie pracy. Prokuratura w Gnieźnie umorzyła postępowanie w tej sprawie. Niczego nie przyniosły także odwołania. Prokurator ostatecznie odmówiła wszczęcia śledztwa "wobec braku danych dostatecznie uzasadniających podejrzenie przestępstwa (…) oraz wobec braku wniosku pochodzącego od osoby uprawnionej". W sądzie pracy sprawa zakończyła się ugodą, ale dopiero po przejęciu firmy przez nowego inwestora.

Włodzimierz Kanigowski twierdzi, że to błędy w zarządzaniu i brak wiedzy udziałowców o specyfice branży spowodowały, że po odwołaniu go spółka wpadła w tarapaty. Mówiąc o wcześniejszym wycofaniu się Pekao z kredytowania spółki, wskazuje, że było to spowodowane rezygnacją banku z finansowania rolnictwa.

Jadą na jednym wózku
Byli udziałowcy nie zamierzają jednak odpuścić. 17 października jeden z nich, Ryszard Siwiński, skierował do Komisji Nadzoru Finansowego wniosek o przeprowadzenie kontroli. W piśmie do KNF wskazał on, że "Petroestry" w chwili ubiegania się o kredyt w 2009 r. były spółką nierentowną, generującą stratę i spełniającą przesłanki do ogłoszenia upadłości. W ocenie wnioskującego Bank Spółdzielczy w Chełmnie wiedział o złej sytuacji finansowej "w szczególności o tym, że spółka nie jest w stanie na bieżąco spłacać swoich zobowiązań."

Tymczasem nowi właściciele "Petroestrów" we współpracy z bankami-wierzycielami zamierzają odtworzyć produkcję. Uregulowali część zobowiązań w stosunku do byłych pracowników.

- Produkcja powinna zostać uruchomiona w ciągu 2 do 6 miesięcy - mówi Maciej Puk. - Potrzebne jest jeszcze między innymi uzgodnienie o możliwości korzystania z linii technologicznych zlokalizowanych w zakładzie w Malczewie. Jeśli nie będzie na to zgody, to będziemy musieli kupić nowe.

Włodzimierz Kanigowski zadeklarował pomoc nowym właścicielom, ponieważ ich powodzenie jest jego zdaniem na rękę wszystkim byłym udziałowcom, na których majątku ciążą zobowiązania spółki.

- Gdybym wiedział, że tak to się potoczy, to machnąłbym ręką na te moje 15 procent udziałów - mówi z rezygnacją Włodzimierz Kanigowski.

* Personalia zostały zmienione na prośbę zainteresowanego

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Co dalej z limitami płatności gotówką?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski