Na wydanej ponad dekadę temu płycie "Deliverance" szwedzki Opeth zamieścił utwór "Master's Apprentices". Tytuł ten był zarazem ukłonem w stronę mało znanej grupy progrockowej z Australii, w której to zasłuchiwał się w owym czasie spiritus movens zespołu, Mikael Åkerfeldt. Nie sposób nie zauważyć, że mniej więcej od tego momentu Åkerfeldt kłaniał się nieznanym i - często niestety również - niestrawnym progresywnym wynalazkom coraz częściej. Strojąc się wraz z pozostałymi muzykami w quasi-awangardowe piórka, chciał zrobić z Opeth właśnie owych pupili swoich kolejnych mistrzów, zapominając zarazem, jak pisze się wyraziste melodie i konkretne riffy.
Wydany pod koniec sierpnia nowy krążek pt. "Pale Communion" wskazuje na terminalne stadium tej muzycznej sklerozy, połączonej w dodatku z twórczą impotencją. Słuchając ośmiu kompozycji skrojonych w narcystyczno-megalomańskim duchu wszystkich możliwych naśladowców Pink Floyd i Genesis, nie mogę pozbyć się wrażenia, że wszystkie te zawiłe struktury są tyleż wymyślne, co jałowe. Poszczególne utwory (bo przecież w przypadku Opeth nie wypada pisać "numery" ani "kawałki") brną donikąd, nie różniąc się od siebie. Wraz z rezygnacją z elementów metalu już przy okazji poprzedniego albumu, Opeth wykastrowali swoją muzykę z kontrastów i jakiegokolwiek zaskoczenia, które stanowiło o wielkości przełomowych "Still Life" czy "Blackwater Park". Na tamtych płytach Åkerfeldt i koledzy byli bowiem mistrzami swojej własnej muzycznej domeny, a nie przynudzającymi naśladowcami.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?