Rozmowę zaczęliśmy jednak od porównania pracy w Amice i w Lechu. Kasprzak był wprawdzie zastępcą Andrzeja Kadzińskiego, ale to on był twarzą klubu i miał największy wpływ na politykę wizerunkową.
Zobacz też: Arkadiusz Kasprzak przekazał szaliki do muzeum Kolejorza
- Kierowanie klubem we Wronkach, a kierowanie klubem w Poznaniu to była potężna zmiana. Tam trzeba było przygotować mecz na trzy tysiące osób, a tutaj na 17 tys. , a potem nawet na 40 tys. Z perspektywy czasu to śmieję się, że najtrudniejsza w mojej pracy w Amice to była droga dojazdowa do klubu. Lech to była zupełnie inna bajka. Zajmowałem się zarządzaniem już w wielu miejscach, w wielu firmach i powiem panu, że nigdy tak ciężko nie pracowałem jak w Lechu – przyznał były wiceprezes Kolejorza.
Norbert Tyrajski o sytuacji Lecha - zobacz wideo:
Praca przy Bułgarskiej, czyli trudność i satysfakcja
Na pytanie o najgorsze i najlepsze wspomnienie związane z poznańskim klubem odpowiada bez zastanowienia: - Najgorsze to z pewnością pożegnanie, bo nie spodziewałem się, że „this is over” padnie akurat w tym momencie i bez uzasadnionego powodu. Najlepsze wspomnienia natomiast wiążą się z reprezentowaniem klubu przy okazji gry w europejskich pucharach. Zawsze odpowiadała mi praca wśród ludzi, możliwość spotykania się z dziennikarzami, sponsorami czy innymi prezesami. Kiedy tworzyłem podwaliny organizacyjne i wizerunkowe klubu, byłem w swoim żywiole – opowiadał nam Kasprzak.
Druga strona potrafiła docenić jego zaangażowanie, o czym najlepiej świadczy uznanie go za jedną z dziesięciu najbardziej medialnych osób w Wielkopolsce i przyznanie tytułu działacza piłkarskiego w Wielkopolsce przez naszą redakcję w 2012 r.
- Jasne, że to pamiętam, tak samo jak zaproszenie przez prezesa honorowego Manchesteru City do loży honorowej na tamtejszym stadionie. Potem była rewizyta Anglików w Poznaniu i słowa uznania za przyjęcie oraz grę drużyny. Towarzyska integracja trwała tak długo, że niewiele brakowało, a prezes spóźniłby się na samolot. Bez klasy natomiast zachowali się po przegranym meczu działacze Austrii Wiedeń, w przeciwieństwie do swoich rodaków z Salzburga, mimo że przecież Red Bull tez poległ na Bułgarskiej. Jak już jesteśmy przy tych „naj”, to przypominam sobie też najśmieszniejszą sytuację jeszcze z pracy w Amice. Przed przyjazdem do Wronek Szkoci z Glasgow Rangers dopytywali się o plan metra, a następnie o plan linii autobusowych i tramwajowych – śmiał się nasz rozmówca.
O tym, że Lech więcej znaczył wówczas w Europie niż teraz świadczą również zaproszenia dla jego przedstawicieli na spotkania największych europejskich klubów.
- W 2011 r. poleciałem na spotkanie Europejskiego Stowarzyszenia Klubów w Barcelonie. To było pół roku po naszym awansie do 1/16 finału Ligi Europy, można powiedzieć, że u szczytu popularności Lecha w Europie. Przez godzinę opowiadałem w sali na Nou Camp, gdzie było ponad 150 osób, o relacjach klubu z kibicami i o strukturze organizacyjnej klubie. Zresztą nasza współpraca z kibicami była wówczas wzorcowa i znana na całą Europę. Możliwość wypowiadania się przed takim audytorium traktowałem jako duże wyróżnienie – wspominał Kasprzak.
Gablota zaczyna świecić pustkami
Kolejny wątek w rozmowie nasunął się więc sam. Co zrobić, żeby Lech wrócił do złotych czasów i znów był liczącym się podmiotem w europejskiej piłce?
- Przede wszystkim nie można co sezon wyprzedawać wszystkich najlepszych piłkarzy. Trzeba zacząć budować drużynę, a nie co pół roku działać na „hurra”. Druga sprawa to konieczność otwarcia klubu i to nie tylko na kibiców czy dziennikarzy, ale na wszystkie osoby i podmioty z nim współpracujące. No i najważniejsza sprawa. Przez ostatnich 10 lat klub zdobył tylko jedno znaczące trofeum, więc klubowa gablota zaczyna świecić pustkami. A bez boiskowych sukcesów trudno o odblokowanie innych tematów – przekonywał były wiceprezes Lecha.
Według niego słabą stroną wicemistrzów Polski jest też polityka transferowa.
- Hasło „Duma i tradycja” w tym klubie nie funkcjonuje, bo liczy się tylko komercja. Pamiętam, że w planach budowy nowego stadionu było przewidziane muzeum Lecha. W tym zakresie jednak przez 10 lat nic nie zrobiono. To skandal, że tak zasłużony i popularny w regionie klub nie ma nawet namiastki muzeum. Dlatego takie inicjatywy jak ta Piotra Podolczaka, który ma prywatne zbiory pamiątek związanych z historią Kolejorza, zasługują na szacunek i uznanie – zauważył Kasprzak.
Klub musi kreować marzenia i emocje
Jego zdaniem przy Bułgarskiej nie ma chęci budowania silnego zespołu.
- Dla mnie wzorem organizacyjnym w Polsce jest Piast, który zrobił coś z niczego zdobywając tytuł mistrza Polski. Modelowe w ostatnich latach działają też Warta Poznań i Raków Częstochowa. W tych klubach widać, że jest pasja i wola tworzenia czegoś nowego. W Lechu natomiast prezesem jest finansista Karol Klimczak, który boi się odważnych decyzji i kontaktów z ludźmi oraz syn byłego właściciela, Piotr Rutkowski, który chodzi z głową w chmurach. W takiej konfiguracji nie ma mowy o skutecznym i sprawnym zarządzaniu klubem piłkarskim – dodał były działacz piłkarski.
Ciekawą opinię wyraził on również na temat wizji prowadzenia Lecha.
- Klub powinien być prowadzony jak przedsiębiorstwo, ale musi mieć swoją duszę. W piłce nożnej sprzedaje się emocje i kreuje marzenia. W zamkniętym klubie można jedynie produkować śrubki i to też nie najlepszej jakości. Poznaniacy i Wielkopolanie są dumni z Lecha, ale wierzą w markę i nie cierpią bylejakości. Oczekują więc porządnej drużyny i klubu, z którym wszyscy się liczą. W ostatnich latach muszą natomiast zadowolić się kibicowaniem pod hasłem „rozczarowanie goni rozczarowanie” i taka jest właśnie brutalna prawda - zakończył Kasprzak.
Zobacz też:
Chcesz wiedzieć więcej?
Chcesz skontaktować się z autorem informacji? [email protected]
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?