Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Cezary Ostrowski: Poznań jak wielki statek na ambitnym kursie [ROZMOWA]

Marcin Kostaszuk
Marcin Kostaszuk
Cezary Ostrowski
Cezary Ostrowski Danuta Ostrowski
Cezary Ostrowski dzielił się muzyką już na początku lat 80. jako członek pionierskiej nie tylko pod tym względem grupy Bexa Lala. Z kompozytorem, grafikiem, tłumaczem i założycielem nieformalnego Instytutu Badań Przyszłości rozmawiamy o Poznaniu, facebooku i Marcinie Świetlickim.

Ile czasu spędzasz dziennie na facebooku?
Cezary Ostrowski: - Pracuję z pomocą komputera, więc przebywam przy nim kilka godzin dziennie. Ale wbrew pozorom nie siedzę na fejsie tylko tam zaglądam. Zbierze się tego zaglądania może godzinka, może dwie. Czasem więcej, czasem wcale.

Wyobraź sobie, że masz 19 lat i zakładasz zespół Bexa Lala dziś, a nie w 1981 roku. Wtedy wysyłaliście kasety po Polsce pocztą, dziś wystarczyłby mail lub właśnie facebook. Ale czy tworzenie i dzielenie się sztuką nie stało się aż za łatwe?
Cezary Ostrowski: - Łatwość tworzenia czy jej brak nie ma zbyt wiele wspólnego z technologią. Technologia pomaga, lecz niczego nie zastępuje. Dzielenie stało się łatwiejsze, fakt. I to dobrze, każdy ma możliwość autoprezentacji i nie ma autoprezentacji nudnych. Z uwagą staram się obserwować wszystko, ale równocześnie staram się dokonywać nieubłaganych wyborów. I tak pewnie postępuje wielu.

Dlaczego 30 lat temu postanowiłeś nie sprzedawać, ale właśnie dzielić się tym, co tworzysz? Takie podejście dziś wydaje się wizjonersko-prorocze.
Cezary Ostrowski: - To proste: uwielbiam się chwalić. Mało tego, ja się z tym obnoszę! (śmiech) A tak poważnie, to nie spodziewasz się chyba, że w latach 80. mogłem liczyć na szeroką prezentację Bexa Lali w radio? Wyjątkiem była Trójka, w której doczekaliśmy się kilku audycji "monograficznych" co było zjawiskiem niezwykłym. Do tego stopnia, że w trakcie stanu wojennego poszła w Trójce audycja o płycie Bexy "Gdzie jest generał".

Dużo wówczas pisał o nas Kamil Sipowicz, który zrobił bardzo wiele dla popularyzacji muzyki "innej" w Polsce. Ale w pewnym sensie masz rację, że opracowaliśmy swoisty zalążek Creative Commons. Na kasetach bywały napisy "odegraj sobie i puść dalej".

Czy to prawda, że taśmę "Gdzie jest generał" zabrało SB? Komu i w jakich okolicznościach?
Cezary Ostrowski: - SB zwinęło kasetę z "Generałem" w trakcie przeszukania w moim domu. Zabrało też egzemplarz "Playboya" z Donatellą Damiani, czego im nigdy nie wybaczę!

Dlaczego w ogóle zapukali do Ciebie?
Cezary Ostrowski: - Nie podobało im się, że mam tyle kontaktów na Zachodzie, pewnie uważali mnie za szpiega CIA. Za dobrze znałem angielski, zbyt wielu "dziwnych" ludzi u mnie bywało...

Ale sam nie wychodziłeś "na powierzchnię". Nie brakowało ci otoczenia, tłumu - chociażby przy okazji Jarocina? Dlaczego nie doszło do "estradowej" prezentacji Bexa Lali na tym festiwalu?
Cezary Ostrowski: - Przyjęliśmy taką zasadę, że nie występujemy. I nie występowaliśmy. Nie podawaliśmy też swoich nazwisk, tylko pseudonimy. Bawiliśmy się w podziemie muzyczne.

Jakie zatem mieliście poglądy na temat "nadziemia", którego symbolem był wówczas Jarocin?
Cezary Ostrowski: - Się cieszyliśmy, że jest tyle muzyki i jest tak bogata. Bywaliśmy tu i tam, piliśmy z tymi i owymi. Nie wszystkie postawy nam się podobały, ale staraliśmy się zawrzeć komentarze do tego w muzyce, a nie w manifestach. Jarocin był wówczas bardzo punkowy i nowofalowy, my natomiast robiliśmy już coś nieco innego. To nawet nie bardzo wpisywało się w Jarocin, jeśli mam być absolutnie szczery.
Ja sam zorganizowałem wówczas w "Nurcie" na Dożynkowej I i II Festiwal Muzyki Nowej, gdzie było i trochę punka, i trochę nowej fali i trochę reggae i mnóstwo awangardy. Bexa Lala oczywiście programowo nie wystąpiła, a zatem nieprawdą jest bym był absolutnie zapatrzonym w siebie narcyzem, i by podziemność Bexy była związana z tym, że nie miała żadnych propozycji. Bo miała. Mnóstwo!

To jak było w końcu z tymi propozycjami i z tym narcyzmem?
Cezary Ostrowski: - Były propozycje grania w Remoncie, OdNowie, praktycznie we wszystkich ważnych miejscach. A z narcyzmem to jest tak, że ja po prostu lubię to co robię, sprawia mi przyjemność dzielenie się tym i rozmowy o tym. Nie pytany nie mówię wiele, ale zapytany się cieszę. Może to dlatego, że przez kilkadziesiąt lat niewiele osób wiedziało kto kryje się za nazwą Bexa Lala i teraz to odreagowuję?

To chyba dobry moment, by zapytać o Twoje zniknięcie z muzycznego światka - kim został Cezary Ostrowski, gdy w 1985 roku ukończył ASP?
Cezary Ostrowski: - Zadałem sobie ważne pytanie: kim chcę być. Długo nie potrafiłem znaleźć na nie odpowiedzi. Wiedziałem jedno, że nie chcę być plastykiem w jakiejś firmie (tak się to wówczas nazywało, inne realia były), ani że nie chcę robić za ubogiego artystę malarza dajmy na to, który w gdzieś tam w kapciach robi rzeczy genialne, ale mało kto o tym wie i świat go nie docenia. Działo się wiele: byłem redaktorem graficznym "Wprostu", "Poznaniaka", "Nowego Nurtu". Prowadziłem agencję reklamową. Pracowałem też dla kilku wydawnictw jako dyrektor artystyczny, przetłumaczyłem kilkadziesiąt książek z angielskiego, nadal projektuję okładki do książek. Pracowałem jako redaktor i autor programów dla telewizji TV-ES i PTV3. Dla Radia Obywatelskiego pracowałem jako dziennikarz, współpracowałem też z polską edycją "Maxa", "Aktivistem". Nawet do "Głosu" coś napisałem.

Pamiętasz o czym?
Cezary Ostrowski: - Artykuł nazywał się "Luksus Penera" i był podpisany jakimś pseudonimem.

Felieton?
Cezary Ostrowski: - Tak. O trójkącie Rybaki-Długa-Strzałowa.

Jak podsumujesz tę dziennikarską wędrówkę przez różne redakcje? W filmie o TV-ES wyraziłeś nostalgię za pracą w grupie przyjaciół - czy tego ci potem zabrakło w tym zawodzie?
Cezary Ostrowski: - Dziennikarstwo zaczęło się powoli stawać (już wówczas) coraz płytszą realizacją "zapotrzebowania społecznego", często nieopatrznie pojmowanego. A to mnie już nieco mniej bawiło. Telewizję wspominam jako twór z czasem coraz bardziej toczony przez doraźne koniunktury. Głównie tę państwową, bo TV-ES to było cudowne harcerstwo! W końcówce XX w. zajmowałem się naprawdę wieloma rzeczami. Az trudno je wszystkie zapamietać i wymienić. Uczestniczyłem nawet w reformowaniu polskiej psychiatrii i studiowałem menadżerstwo. W XXI wieku wróciłem do bardziej aktywnego tworzenia muzyki, włączyłem się w ruch Creative Commons, zająłem się nowymi mediami i internetem. W 2004 roku znalazłem się wśród 11 laureatów ogólnoświatowego konkursu pisma "Wired". Ukoronowaniem tego wszystkiego było wydanie paru płyt, kilkuletnie wielkie zaangażowanie w tworzenie świata "Second Life" i parę drobniejszych rzeczy.

Wysnuwam wniosek, że wpadasz w pasje po uszy, bo zajmowanie się jedną rzeczą przez całe życie uważasz za stratę czasu
Cezary Ostrowski: - To nie do końca tak. Staram się nigdy nie stać w miejscu, stąd taka wielość projektów. Jednak każdy następny w jakiś sposób wynika z poprzedniego i wszystkie staram się doprowadzić do końca. Multidyscyplinarność bardzo pomaga mi w pracy grupowej, którą uwielbiam. Stąd bardzo wiele wspólnych i społecznościowych projektów w moim życiu.

Jak to się stało, że wśród tych licznych zajęć tak ważne miejsce zajęła postać Marcina Świetlickiego? Najpierw płyta "Czołgaj się", potem książka "Śmierć w Misiu", teraz muzyczna errata - płyta "Miejsce". Czy Świetlicki to postać, którą ludzkość za 100 lat zapamięta w encyklopedii pod hasłem "wielcy Polacy przełomu XX/XXI w."?
Cezary Ostrowski: - Zapamięta, gdyż Marcin wielkim jest. Gdy zrobiłem "Ostrza" z Mikołajem Trzaską przypadkiem spotkałem go z Marcinem gdzieś w Poznaniu. I Marcin powiedział mi, że w dzieciństwie słuchał starej Bexa Lali, a nową Bexa Lalą z płyty "Sukow" zamęczał go w Krakowie Kiwi współwłaściciel klubu "Pies". No to zaproponowałem, byśmy dalej zamęczali się razem. I zamęczaliśmy przez prawie dwa lata.

Jak to wspominasz?
Cezary Ostrowski: - To był dziwny, magiczny okres. Dużo zrobiliśmy. Wiele się nauczyłem. Zwiedziliśmy Polskę od Tatr do Bałtyku. Wystąpiłem potem w Marcinowej części "Orchidei" jako komisarz Ostrowski. No to czułem się zobowiązany do rewanżu.

Jaka była jego reakcja na "Śmierć w "Misiu"?
Cezary Ostrowski: - Trudno powiedzieć. Wiem, że przeczytał "Śmierć w Misiu" jednym tchem i jedną nocą u Vargi. Marcin jest introwertykiem, mnie się nie zwierzał.

Wracając do dziennikarstwa i felietonu dla "Głosu": czy to było źródło Twojego dzisiejszego zaangażowania w tzw. sprawy poznańskie w formule Instytutu Badań Przyszłości?
Cezary Ostrowski: - W sprawy codzienne zaangażowała mnie rzeczywistość. To nie był jakiś plan, czy wybór. Po prostu jej skrzeczenie stało się trudne do ogarnięcia. Traktuję mówienie o kwestiach poznańskich jako katharsis, taki swój "wentyl bezpieczeństwa". Uważam, że miasto powinno powołać na wzór IBP ... Wydział Planowania Przyszłości. Tak się robi na świecie, szkoda że taki właśnie noł hał do nas nie dociera. Wiele problemów miasta wynika z braku rzetelnego (nie incydentalnego) planowania. Jak napisał Michał Kleiber, prezes Polskiej Akademii Nauk, "Polska jest rzadkim przykładem cywilizowanego kraju, w którym nie istnieje ośrodek studiów strategicznych."

Skupiając się na kulturze i jej znaczeniu dla miasta: czego Twoim zdaniem brakuje Poznaniowi? Z natury rzeczy kultura to dziedzina, którą trudno "zaprogramować", bo oparta o nieuchwytny gołym okiem talent jednostek, wokół których pojawiają się społeczności.
Cezary Ostrowski: - Poznaniowi nie brakuje niczego. Natomiast urzędowi brakuje lotnego zarządzania. Brakuje spójnego planu, strategii, zmian w formułach działania, większego nacisku na rozpoznanie stanu faktycznego i monitoring rozwoju. Brakuje wizji, reasumując. Działania Wydziału Kultury nie mogą się streszczać do administrowania i doraźnych reakcji na spiętrzające się problemy. To do niczego dobrego nie prowadzi, jak widać. Wydział ma wielu wspaniałych, oddanych pracowników, których miałem okazję poznać. Teraz trzeba im tylko dobrego "dowódcy". Aktywnych jednostek ci u nas pod dostatkiem, więc o brak tworzywa się nie obawiam. Poznań ma naprawdę wielki potencjał. Przypominamy trochę wielki statek na ambitnym kursie. Z tego może być albo "Santa Maria" albo "Titanic".

Ale czy obranie konkretnego kursu - np. "w tym roku wspieramy w pierwszym rzędzie dziedzinę x, żeby wyłowić talenty i im pomóc" - to rola urzędników? Czy nie obawiasz się, że powstaną zarzuty o ręczne sterowanie tym, co ma powstawać w Poznaniu?
Cezary Ostrowski: - Jeśli stwierdzenie "wybieramy to a to" będzie oparte na widzimisię, to o kant d… z takim działaniem. Jeśli natomiast zostanie poprzedzone rzetelnym rozpoznaniem: trendów, potencjału i szans, to ma szanse na długi i niekoszący lot. Mówimy o wydziale kultury, a nie oczyszczania miasta. Nie powinien on ograniczać swej roli do przerzucania papierów i doraźnego interwencjonizmu. Ten wydział nie ma wyznaczać trendów, ma je po prostu znać, a nawet ma umieć je określić na podstawie analiz. Ma być mecenasem, a nie księgowym, a to spora różnica. Że o zarządzaniu partycypacyjnym nie wspomnę.

Jaki owoc chciałbyś zobaczyć na tym drzewie powiedzmy za 3 lata?
Cezary Ostrowski: - Trzy lata to długi termin. Moim zdaniem dzisiejsza załoga ma co najwyżej rok na pokazanie potencjału lub danie pleców. Limit cierpliwości środowiska, jak doskonale wiesz, został już bardzo uszczuplony, a rola społeczności w zarządzaniu będzie wzrastać. A zatem za rok chciałbym być świadkiem jak dyrektor Robert Kaźmierczak nie występuje na Nowy Rok na placu i nie woła rozpaczliwym głosem "jesteśmy niezwyciężeni", ale jak spokojnie siedzi sobie z dajmy na to z Adamem Ziajskim w Głośnej i rozmawia o filozofii, a otaczający ich wianuszek dziewcząt ubranych na czarno skubie rąbki sukien. To mi wystarczy za dobry omen.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski