Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Chcą wiedzieć, jak zginął ich syn!

Łukasz Bartczak
Łukasz Bartczak
Rodzice 29-letniego Krystiana stracili jedynego syna w sierpniu. Teraz walczą z policją o strzępki informacji dotyczących postępowania. Śledztwo wszczęli nawet na własną rękę.

Krystian, jedyny syn państwa Kwaśniaków, feralnej soboty (29 sierpnia) zjadł obiad, po raz kolejny włączył głośno muzykę i powiedział: ,,Ostatni raz wam zagram. Jadę do Odolanowa do dziewczyny”. Do domu i do rodziców już nie wrócił...

29-latka znaleziono martwego jeszcze tego samego dnia na terenie dworca kolejowego w Odolanowie. Leżał na chodniku przy torowisku. Wieczorem, ok. godz. 21:00 w bloku, w którym mieszkają państwo Kwaśniakowie, zjawili się policjanci, nikogo nie zastali, bo rodzice Krystiana byli w pracy.

Rankiem Kwaśniakowie nie martwili się nieobecnością syna, bo czasem nocował u kolegi, pojechali więc, niczego nie przeczuwając, na działkę. Jechali rowerami ulicą Limanowskiego, później okazało się, że mijali wówczas dwukrotnie prosektorium, w którym od wieczora poprzedniego dnia leżał ich martwy syn.

Przez całą niedzielę była cisza, nikt się do nich nie zgłosił. Wieczorem, ok. godz. 19:00, spotkali sąsiada. - Pytał, co się u nas dzieje, że nas policja szuka - relacjonuje pani Anna, mama Krystiana. - Próbowałam dzwonić, ale w końcu pojechaliśmy do komendy.

Państwa syn nie żyje

Tam małżeństwu kazano się wylegitymować i... czekać. Prawie godzinę. - Stanęliśmy przy wejściu do komendy. Wyszedł do nas młody policjant ubrany po cywilnemu i powiedział, że syn nie żyje... Myślałem, że ziemia się rozstępuje pod nogami. Spojrzałem na żonę, nie wytrzymała, osunęła się na krzesełko, ja zesztywniałem - mówi pan Jacek, tato chłopaka. - Obok przepychali się ludzie, policjanci wchodzili i wychodzili, rozmowy, śmiechy, nawoływania. Nie wiedziałem, czy to, co usłyszałem przed chwilą, było skierowane do mnie, czy do kogoś obok. Nagle wezbrała we mnie wściekłość. Nie tak to powinno wyglądać. Nie tak! Z wściekłością wrzasnąłem do policjanta, że to się nie może tak odbywać, że trzeba było nas szukać do skutku, bo to wyglądało tak, jakby odstawili tę sprawę na półkę i chcieli się nią zająć dopiero od poniedziałku.

Młody policjant zdenerwował się, pan Jacek kazał mu wyjść, bo uznał, że komuś mogą puścić nerwy i dojdzie do rękoczynów. - Człowiek nie myśli racjonalnie w takich chwilach - mówi pan Jacek.

Gdy emocje trochę opadły, zabrano rodziców, by zidentyfikowali ciało ukochanego syna. - Wystarczyło, że zobaczyłam jego nogi. „To nasz Mały”… - tak czule zwracała się do Krystiana mama, choć był on dobrze zbudowanym mężczyzną.

Wiele znaków zapytania

Tato chłopaka wspomina, że syn nie wyglądał jak po wypadku. Wszystko miał czyste, nie było żadnych śladów, by coś go uderzyło. Ubrania nie miały śladów zabrudzenia, a nowe buty były nienaruszone. Nie widać było żadnej krwi, ta leciała mu jedynie z nosa.

Po złożeniu wyjaśnień przez kilka dni państwo Kwaśnia-kowie nie mieli żadnych sygnałów od policji. - Nie wiadomo było, jak syn zmarł. Nikt nie zjawił się w naszym mieszkaniu, nie sprawdzono jego komputera - mówi pan Jacek, któremu praca policjantów i to, jak się zachowują, nie podobało się od samego początku, dlatego postanowił wszcząć własne śledztwo.

W poniedziałek przeprowadzono sekcję zwłok. Tam też z rodzicami rozmawiano na korytarzu, do pokoju zaproszono ich dopiero po interwencji ojca zmarłego. Według przeprowadzających sekcję, Krystian zmarł w wyniku złamania kości czaszki i stłuczenia mózgu.

Rodzice nie chcą wierzyć, by przyczyną śmierci ich jedynego syna było potrącenie przez pociąg, co sugerują policjanci. Jedną z hipotez było m.in. samobójstwo.

- Zwykle jednak ktoś, kto chce się zabić, staje przed rozpędzoną lokomotywą, tak by mieć pewność, że na pewno zginie. Poza tym człowiek po uderzeniu przez skład jest zmasakrowany- mówi ojciec zmarłego. Zdaniem rodziców u Krystiana nie było praktycznie żadnych ran zewnętrznych, z wyjątkiem otarcia na szyi i rany na czole. Miał złamane dwa żebra i obojczyk, ale tego w ogóle nie było widać.

- Mały mógł się potknąć, zachwiać, ktoś mógł go gonić, uderzyć, nawet o wagon, ale na pewno nie potrąciła go lokomotywa - mówi pani Anna i dodaje ze łzami w oczach, że jej syn był szczęśliwy, a w planach mieli remont jego pokoju.

Sprawa jest tajemnicza. Zaraz po śmierci Krystiana w internecie pojawiało się wiele teorii na temat wypadku. Kogoś, kto próbował się dowiedzieć w Odolanowie, co spotkało 29-latka, był t zastraszany, dostał nawet złowieszczy SMS: „Przestań węszyć, bo ciebie spotka to samo…”.

Nieudolne śledztwo?

Państwo Kwaśniakowie pytają, czy skoro ich syn zginął uderzony przez skład, to nie powinno się zbadać maszynisty na zawartość alkoholu, ani sprawdzić taśmę kolejową, która mogłaby coś wnieść do śledztwa? - Zapytałem jednego policjanta, czy badali taśmę? Usłyszałem, że nie i, że mam rację, to powinno być zrobione. Ręce opadają! - mówi pan Jacek, który na kolei przepracował 35 lat i był przy niejednym wypadku kolejowym. - Ten skład, który rzekomo potrącił syna, stał niedaleko i gdy wjeżdżał na dworzec w Odolanowie jechał jeszcze bardzo wolno, nikogo to nie zastanawia?

Do komendy rodzice Krystiana zawsze zgłaszają się sami, dzwonią do prowadzącego postępowanie i dopytują o spotkanie oraz o nowe ustalenia. Kwaśniakowie zgłosili się też na komendę, gdy przypomnieli sobie, że policja może mieć ich klucze. Chcieli się dowiedzieć, czy będzie trzeba wymieniać zamki w drzwiach. Odprawiono ich, bo kluczy nie było, ale po kilku minutach, gdy wracali do domu autem, wezwano ich z powrotem. Dopiero wtedy oddano im klucze i powiedziano o dwóch komórkach, które znaleziono przy zwłokach.

Zdaniem ojca zmarłego nie sprawdzono paczki papierosów, którą miał przy sobie syn. - To mogła być marihuana, to też coś wniosłoby do śledztwa - mówi.

Po jakimś czasie Jacek i Anna Kwaśniakowie dowiedzieli się, że w chwili odnalezienia zwłok telefon Krystiana był aktywny. Gdy nad ciałem stali policjanci, komórka zadzwoniła, a jeden z nich odebrał aparat i dzięki temu dowiedział się, kto leży przy torowisku. - Przecież wystarczyło odnaleźć na liście kontaktów mnie lub żonę i zadzwonić w tę sobotę - żali się ojciec zmarłego. - W niedzielę rano dzwoniłem na ten numer, ale telefon był już wyłączony, pewnie przez policjantów.

Telefonu, który wówczas dzwonił, nie sprawdzono, zdaniem ojca 29-latka, nawet po dziesięciu dniach od wypadku. - Prowadzący powiedział, że nie był też w Odolanowie, a przecież można było obejrzeć dworzec, sprawdzić nagrania kamer, zrobić cokolwiek. Nawet nie starano się odnaleźć ostatniej osoby, z którą syn rozmawiał - mówi ojciec 29-latka, który sam zdobył kontakt do dziewczyny, z którą syn miał się spotkać tamtego dnia.

Wyjaśnienia policji

Rodzice postanowili opowiedzieć o swoich spostrzeżeniach komendantowi ostrowskiej policji. Po opisaniu sprawy usłyszeli, że jego podopieczni nie powinni się tak zachowywać. - Pan Raczak nas wtedy przeprosił - mówi małżeństwo.

Teraz, dopiero po interwencji naszej redakcji, w oficjalnym piśmie komenda informuje, że „w tej sprawie wszczęte zostanie postępowanie wyjaśniające, które ustali, czy wszystkie czynności zostały wykonane w sposób prawidłowy”. Komenda nie podaje jednak, co, zdaniem jej szefostwa, mogło zostać zaniedbane. Informuje natomiast, że „po zdarzeniu policjanci udali się do miejsca zamieszkania rodziców… czekali do godziny 22:00, czyli do chwili, w której można było obejrzeć ciało w prosektorium. Ustalono, że matka zmarłego pracuje w jednym z ostrowskich marketów, ten był już jednak zamknięty”. - Gdyby ktoś się tam zjawił, zastałby mnie, bo jesteśmy zawsze dłużej, widocznie nikomu nie chciało się tam fatygować - mówi pani Anna.

W piśmie komenda podaje też, że o śmierci syna rodzice dowiedzieli się „w pomieszczeniu służbowym, a nie na korytarzu, a funkcjonariusze nie zachowywali się wobec rodziców zmarłego w sposób niekulturalny”.

- To kłamstwo! - obrusza się pan Jacek. - Podczas tej nieszczęsnej rozmowy z młodym policjantem z nerwów uderzyłem nawet w ścianę, do tej pory jest ślad po tym uderzeniu!

Zdaniem policji w śledztwie przesłuchano do tej pory dziesięć osób, które mogły posiadać jakiekolwiek informacje na temat śmierci Krystiana. Poinformowano nas też, że rozmawiano z dziewczyną, z którą spotkał się młody mężczyzna.

- Ja też z nią rozmawiałem i wiem, że nikt się do niej nie zgłaszał. Sama musiała jechać na komendę. To wygląda tak, jakby wszystko trzeba było robić za śledczych. Moim zdaniem nie tak powinna wyglądać profesjonalnie prowadzone dochodzenie . Zastanawiamy się z żoną, czy na pracę funkcjonariusz ostrowskiej komendy nie złożyć skargi do wyższej instytucji - mówi ojciec zmarłego.

Wielkie poruszenie rodziców Krystiana wywołało też tłumaczenie komendy dotyczące tego, co stało się z ubraniami ich syna. „Część rzeczy osobistych została oddana rodzicom, a pozostała, na wyraźne żądanie ojca, została przekazana do spalarni przez obsługę prosektorium” - czytamy w piśmie.

- Nie daruję im tego! Niech mi ktokolwiek pokaże na to pisemną zgodę - denerwuje się pan Jacek. - Przecież od samego początku walczę o te przedmioty, chcę je odzyskać. Wiedzieli o tym wszyscy, z którymi o tym rozmawiałem. Nawet zapewniano mnie, że ubrania trafią do moich rąk.

Państwo Kwaśniakowie chcą nie tylko, by dokładnie odtworzono okoliczności śmierci ich syna. Chodzi im jeszcze o coś.

- Nasz jedyny syn nie żyje. Nic i nikt tego już nie zmieni - mówi łamiącym się głosem pani Anna. - Ale chcemy, by pracownicy ostrowskiej komendy zmienili sposób traktowania ludzi, którzy tak jak my cierpią, przeżywają tragedią i mają w sercu taką straszną żałobę po stracie kogoś bliskiego.

ZiemiaKaliska.com.pl Dołącz do naszej społeczności na Facebooku!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski