Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Churching: Poszukiwacze najfajniejszej mszy świętej

Karolina Koziolek
O. Maciej Soszyński:  Ludzie wiedzą, że podczas mszy św.  "21" nie będzie słowa o polityce
O. Maciej Soszyński: Ludzie wiedzą, że podczas mszy św. "21" nie będzie słowa o polityce Fot. Bartłomiej Wutke
Churching [słowo powstało na zasadzie analogii do clubbingu, czyli wędrowania podczas weekendowej zabawy od klubu do klubu], który bywa też nazywany turystyką kościelną, wypływa z coraz mniejszego przywiązania wiernych do swojej parafii, szczególnie tych z młodszego pokolenia.

Szukają oni księży, którzy mówią o Bogu podobnym do nich językiem. Księży stroniących od polityki i przedstawiania świata w ciemnych barwach. Nie bez znaczenia jest także, jak celebrują liturgię.

PRZECZYTAJ TAKŻE:
Poznań: Kościół szykuje msze dla kibiców na Euro 2012
MON nie chce utrzymywać kościołów garnizonowych
Poznań: Przypomnieli cud trzech hostii sprzed wieków

Według badań ks. Sławomira Zeręby z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego, churching staje się powszechnym zjawiskiem. Badania pokazują, że dotyczy przeważnie ludzi młodych i dobrze wykształconych.

W Poznaniu wierni przede wszystkim zmierzają do kościoła oo. dominikanów, na najbardziej popularną niedzielną mszą o godz. 21, na którą przychodzą tłumy. I - co ciekawe, nie są to studenci (choć w dużej mierze też) - ale głównie ludzie w wieku 25-35 lat. Skąd wzięła się popularność tej mszy św.?

- Myślę, że ludzie przychodząc tu, wiedzą, że mogą czuć się bezpieczni. Nie będzie polityki, aktualnych problemów partyjnych - uważa o. Maciej Soszyński, odpowiedzialny za "21", jak popularnie nazywa się te msze. - Przygotowując kazanie, zastanawiam się przede wszystkim, co do mnie mówi bieżąca ewangelia. Mówię poprzez własne doświadczenie. Wiem, że takie słowa łatwiej trafią do ludzi.

Jak mówi dominikanin, szybko okazało się, że trafnie odczytuje potrzeby słuchaczy.
- Dostaję e-maile, w których ludzie dziękują za to, co usłyszeli. To zawsze jest bardzo miłe - mówi ojciec.

Do dominikanów oprócz kaznodziejstwa przyciąga ludzi także szczególna oprawa liturgii. Dość skromna, bo bez kadzideł i intronizacji Pisma Św., ale bardzo godna i uroczysta. Szczególny efekt daje wygaszone w kościele światło (palą się tylko małe lampy po bokach oraz prezbiterium). Od początku 2008 roku regularnie o oprawę muzyczną liturgii dba Schola Ventuno, którą utworzyli Arkadiusz i Magdalena Kozłowscy, związani z dominikanami już od połowy lat 90.

- Nie chodzi o robienie czegoś pod publiczność - zaznacza o. Soszyński. - Czasami sam zastanawiam się, dlaczego ludzie tak przywiązali się do tej mszy. Moje kaznodziejstwo? Ale ja wciąż nie jestem go pewien. Po prostu mówię o Bogu Miłosiernym i staram się odczarować religijność. Mówię, że Bóg ma włączony zawsze jeden program: chce nam pomóc, jest naszym sprzymierzeńcem. Można powiedzieć, że to mój lajtmotiw.

Co jeszcze ważne jest dla osób omijających szerokim łukiem kościół parafialny?
- Nie zgadzam się na nazywanie tego zjawisku w moim przypadku turystyką religijną. Chociaż moim parafialnym kościołem jest ten pw. Matki Boskiej Bolesnej przy Głogowskiej, to często jest mi tam nie po drodze. I nie chodzi o to, że nie cenię księży z tej parafii. Po prostu często w niedzielę gdzieś jeżdżę i wtedy szukam kościoła, który będzie najbliżej i "po drodze". Chodzi o względy czysto praktyczne. Byłam już chyba we wszystkich poznańskich świątyniach, z wyjątkiem tych na Piątkowie. Wydaje mi się, że w mieście to normalne, że ludzie wybierają różne kościoły - mówi Katarzyna Malska, mieszkanka Łazarza.

Z drugiej strony, jak mówi nasza rozmówczyni, często zdarza się jej pojechać specjalnie do dominikanów lub jezuitów, którzy słyną z niebanalnych kazań.
- Ale to wtedy, kiedy mam potrzebę coś usłyszeć. W chwilach, gdy czuję głód duchowy. Zdaję sobie sprawę, że nie to jest najważniejsze we mszy św., co nie znaczy, że mądre kazanie nie jest człowiekowi potrzebne - dodaje.

Księża również zwracają uwagę, że msza św. to nie kazanie.
- Ludzie zapominają, że to sakrament, do którego kazanie jest tylko dodatkiem - przypomina o. Maciej Soszyński. - Wierni jednak zaczynają wybrzydzać, a to znaczy, że nie czują naprawdę duchowego głodu.

Z kolei o. Leonard Bielecki, poznański franciszkanin, znany z programu "Rozmównica" w religia.tv oraz z prowadzonych w internecie katechez, uważa, że często ludzie szukają "swojej" mszy dla ratowania wiary.
- Nie dostają tego, czego szukają, w swojej parafii, więc wędrują w poszukiwaniu miejsca, gdzie ich wiara będzie rosła. To lepsze niż odejście od Kościoła - uważa o. Leonard.

I dodaje, że na pierwszym miejscu zawsze powinna być parafia, a wierni powinni angażować się w życie tej wspólnoty.
- Warto też pamiętać, że do kościoła chodzi się nie dla duszpasterzy, ale dla Boga - dodaje.
Na odprawianą przez niego mszę św. w każdą niedzielę o 21 przychodzi coraz więcej ludzi. Choć nie ma ona jeszcze takiej tradycji jak ta u dominikanów.

- Ma dopiero półtora roku, ale widzę, że zaczyna się gromadzić sporo osób, które już zostają jej wierne. Są to w dużej mierze osoby angażujące się w duszpasterstwo akademickie, które prowadzę - wyjaśnia o. Leonard.

Churching od wielu lat występuje także na wsi, choć z zupełnie innych powodów niż w mieście. W Zielątkowie w gm. Suchy Las stał się niemal koniecznością. Część wsi należy do parafii w Żydowie (gm. Rokietnica), część do parafii w Chludowie. Mieszkańcom nie bardzo się taki podział podoba i wybierają tę parafię, gdzie jest im bliżej i gdzie chodzi większość społeczności, do której sami należą.
- Nasza ulica należy do parafii w Żydowie, jednak żeby tam dojechać, mamy do wyboru albo polną drogę, albo o kilka kilometrów dłuższą drogę asfaltową. Wówczas, zanim dojedziemy do Żydowa, mijamy po drodze dwa inne kościoły. Wydaje mi się to absurdalne - tłumaczy Elżbieta Kubicka, mieszkanka Zielątkowa.

A jazda polną drogą może skończyć się źle. Elżbieta Kubicka przypomina historię, która przytrafiła się jej jakiś czas temu w Wielkanoc. - Pomyślałam, że to święto, więc wypada pojawić się w parafialnym kościele. Pojechaliśmy z mężem polną drogą. Niestety, zepsuło nam się auto. Musiałam w moim eleganckim świątecznym stroju wysiąść i pchać samochód. Było to tuż obok świniarni, na drodze było błoto. Samochód nie chciał ruszyć, koła kręciły się w błocie, a ja po chwili wyglądałam jak nieboskie stworzenie i musieliśmy wrócić do domu - opowiada.

Ks. Tomasz Kokornaczyk, proboszcz parafii w Żydowie, wiedząc, że część jego parafian wybiera kościół w Chludowie, zaznacza, aby przynajmniej raz na jakiś czas pojawić się w kościele parafialnym. Na stronie inter-netowej parafii zaznaczył także, że przynajmniej msze pogrzebowe powinny odbywać się także w kościele w Żydowie. "Pochówek poza własną parafią oczywiście jest możliwy, jeśli sobie tego życzy rodzina, ale proszę, aby przyjąć do wiadomości, że msza św. pogrzebowa będzie w naszej parafii" - czytamy.
- Zachęcam do tego, aby kościół parafialny traktować jak swoją matkę. Można odwiedzać inne kościoły, ale matka jest zawsze najważniejsza - tłumaczy proboszcz ks. Tomasz Kokornaczyk. - Parafia powinna być jak rodzina. Chodząc po kolędzie, tłumaczę to wiernym.

Proboszcz podkreśla, że związek z parafią wiele ułatwia także w załatwianiu formalności.
- Jeśli ktoś przychodzi po zaświadczenie jako rodzic chrzestny i znam tę osobę z kościoła, wiem że jest praktykująca, wypisuję zaświadczenie od ręki. Jeśli nie znam tej osoby, muszę dopytywać, prosić o dodatkowe zaświadczenia z parafii, gdzie ta osoba praktykuje - tłumaczy ks. Kokornaczyk.

- Ja to rozumiem - zapewnia Elżbieta Ku-bicka. - Jednak z całą pewnością pochowana chcę być na cmentarzu w Chludowie. Mimo że to nie moja parafia, to z tą wspólnotą jestem bardziej związana. Jak już będę leżeć na cmentarzu, chcę mieć przynajmniej z kim porozmawiać, a w Żydowie nikogo nie znam - żartuje.

- O naszej niewierności wobec parafii decydują wyłącznie względy praktyczne - zaznacza inna mieszkanka Zielątkowa, Anna Bąk. - Chodzi po prostu o logistykę, do kościoła w Chludowie nie dość, że prowadzi droga asfaltowa, to jeszcze kursuje autobus i mogę dzieci same wysłać na mszę św. i to nie tylko niedzielną.

Inny kierunek churchingu wyznacza sam rodzaj sprawowanej liturgii. Coraz więcej wiernych przyciągają msze trydenckie, czyli tzw. przedpoborowe, sprawowane po łacinie, tyłem do wiernych. Wiele osób, także spoza Poznania, co niedzielę przyjeżdża do stolicy województwa, aby tu wziąć udział w mszy sprawowanej w nadzwyczajnej formie, tzw. rytu rzymskiego. Co niedzielę o 15.00 w takiej mszy można uczestniczyć w kościele pw. Marii Królowej na Wildzie oraz u franciszkanów w kościele na wzgórzu Przemysła.
- Na mszę trydencką sprawowaną przez ks. Marcina Węcławskiego przyjeżdżam specjalnie z Dębca - mówi Maria Janas. - To bardzo szczególna i piękna msza. Tutaj na nowo doceniłam piękno liturgii.

Jeszcze inni poszukują mszy dla dzieci, gdzie kazania są adresowane specjalnie dla nich. Takie msze prowadzone przy udziale instrumentów odbywają się co niedzielę u dominikanów. Panuje hałas, gwar i familiarna atmosfera. Wiele rodzin przyciąga też msza u pallotynów, gdzie o godz. 16 odbywają się msze dla dzieci w wieku przedszkolnym.

Churching wielokrotnie ocenia się jako niewierność swojej parafii. Co często nie podoba się proboszczom. Nie bez znaczenia są tu kwestie finansowe. Każda odpływająca osoba, to mniej pieniędzy danych "na tacę", a także mniej zamówionych mszy świętych.

- Nie chcę akcentować tych kwestii - zarzeka się ks. Tomasz Kokornaczyk. - Owszem, muszę oddawać daninę diecezjalną od liczby parafian, niezależnie, czy chodzą tu do kościoła i "dają na tacę", czy nie, jednak nie to jest najważniejsze. Przede wszystkim zależy mi, abyśmy tworzyli wspólnotę - tłumaczy.

- Tego zjawiska jednak nie da się już zatrzymać. Tak zmienia się społeczeństwo i nie ma sensu narzekać - ocenia churching o. Maciej Soszyński. - Przypomnę zdarzenie z historii kościoła w Koryncie, kiedy to św. Paweł wyrzucał chrześcijanom, że podsycają podziały, mocno akcentując, że jedni są Kefasa, inni Apollosa, a jeszcze inni Chrystusa, zapominając, że wszyscy są ochrzczeni w jednym duchu i należą do jednego Boga. Nie można swojego kapłaństwa przeżywać w duchu rywalizacji. Myśleć "o, ten ma więcej wiernych na mszy niż ja". Najważniejsze jest, aby dobrze wypełniać swoje zadania jako kapłan i nie mieć sobie nic do zarzucenia. W ostatecznym rozrachunku tylko to się liczy - tłumaczy zakonnik.

- Można mieć swoją ulubioną piekarnię, ale to nie znaczy, że można w nieskończoność wybrzydzać i zarzekać się, że nigdy nie zjem chleba z innego pieca. Ostatecznie nie chodzi o miejsce, tylko o pokarm i o zaspokojenie głodu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski