Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ciągle młodzi, ale z łatką -rozmowa z J.Panasewiczem i K.Kieliszkiewiczem z Lady Pank

Marek Zaradniak
Janusz Panasewicz (z prawej) należy do weteranów zespołu Lady Pank. Jest w nim od początku. Krzysztof Kielich Kieliszkiewicz gra w zespole od 21 lat. Obaj znakomicie się rozumieją
Janusz Panasewicz (z prawej) należy do weteranów zespołu Lady Pank. Jest w nim od początku. Krzysztof Kielich Kieliszkiewicz gra w zespole od 21 lat. Obaj znakomicie się rozumieją Archiwum Lady Pank
Grupa Lady Pank gra już 33 lata. Z frontmanem Januszem Panasewiczem i basistą Krzysztofem Kielichem Kieliszkiewiczem rozmawiamy o tym co w jej życiu było szczególnie ważne.

W niedzielę w Auli UAM w Poznaniu zagracie wasze piosenki w wersji akustycznej, nagracie ten koncert i wydacie go na płycie. Skąd pomysł na koncert akustyczny?
Janusz Panasewicz: To nie jest pomysł nowy, bo dokładnie rok temu graliśmy te piosenki na zasadzie spróbujmy wykonać je w wersji "okrojonej" i z fortepianem. A ponieważ kontakt z ludźmi był wtedy fajny, po roku wróciliśmy do tego pomysłu. Tym razem w Poznaniu będzie też saksofonista.
Krzysztof Kieliszkiewicz: To jest bardzo interesująca rzecz dla muzyków. Rodzaj uwiarygodnienia się, potwierdzenia tego, że sprawdzają się bez używania żadnych dodatkowych efektów.

Jak dobieraliście utwory?
JP: W taki sposób, aby fajnie akustycznie zabrzmiały. Będzie sporo rzeczy, których na koncertach zwykle nie gramy, które gdzieś uciekły z różnych płyt i które nie były grane przez stacje radiowe. Chcemy nagrać ten poznański koncert, ale także koncerty we Wrocławiu i chyba w Przemyślu. Być może jeszcze jakiś. Spróbujemy zrobić z tego płytę. Wszystko zależy od tego, jak ten materiał będzie brzmiał.

Panie Januszu, kiedy rozmawialiśmy przy okazji wydania Pana solowej płyty, mówił Pan, że przygotowujecie nową płytę Lady Pank. Na jakim etapie jesteście?
JP: Miała być gotowa jesienią ubiegłego roku, ale w związku z tym, że wydawałem moją własną płytę, a teraz swoją wydał Kielich, wydawało nam się, że będzie zbyt mały odstęp pomiędzy kolejnymi wydawnictwami. Myślę, że ta płyta z oryginalnymi nowymi rzeczami ukaże się jesienią. Piosenek gotowych jest sporo. Natomiast ta płyta z nagraniami w wersji akustycznej, jak wszystko dobrze pójdzie, też pewnie ukaże się niebawem.

Póki nie ma nowych piosenek, trzeba słuchać tych starszych. Które z wielkich przebojów szczególnie utkwiły Panu w pamięci?
JP: Tego rzeczywiście trochę się nazbierało, ale myślę, że zawsze dla mnie ważną piosenką były "Zamki na piasku". To był taki pierwszy hit, którego nagranie szczególnie pamiętam. A potem była konfrontacja z ludźmi. Jej odbiór był sporym przeżyciem. Również bardzo ważną piosenką była "Zostawcie Titanica", do której tekst napisał Grzegorz Ciechowski. Wtedy to było zupełnie coś nowego, że człowiek, który jeszcze funkcjonował ze swoim zespołem, napisał dla nas utwór. Te dwie piosenki zawsze będę miał gdzieś w serduchu, ale było ich dużo więcej.

Tymczasem Panie Krzysztofie ukazała się Pańska już druga solowa płyta "Drapacz chmur". Dlaczego decyduje się Pan na nagrywanie płyt solowych? Czy ten mundurek Lady Pank stał się za ciasny?
KK: Niezupełnie tak. Jest to spowodowane wieloma elementami. Chcę się podzielić swoim warsztatem kompozytorskim, swoimi piosenkami, które nie mogłyby ujrzeć światła dziennego, znaleźć się na płytach Lady Pank, bo na te płyty muzykę komponuje Janek Borysewicz. Tak było, jest i będzie. Nie miałem więc innego wyjścia, skoro chciałem zagrać to, co noszę w sobie.

Pana poprzednia płyta nosiła tytuł "Dziecko szczęścia". Teraz przyszedł czas na "Drapacza chmur". Czy za inspirację posłużyły Panu amerykańskie drapacze chmur?
KK: Tytuły moich utworów częściej opisywały jakiś mój stan niż wynikały z fascynacji czymś. To też jest taka próba pokazania, w jakim momencie życia się znalazłem. Nagranie pierwszej płyty przyniosło mi podwójną radość, bo chciałem też pokazać tych wszystkich gości, którzy pojawili się na tej płycie i mnie wsparli, i to jak wiele dzieje się od urodzenia w moim życiu. "Drapacz chmur" ma natomiast pokazać dwoistość mojej natury. Bo z jednej strony dzieją się różne rzeczy i jestem szczęśliwy. Z drugiej bujam w obłokach i gdy w telefonie operatora mojej sieci komórkowej odzywa się głos, że mam niezapłacony rachunek, szybko sprowadza mnie to na ziemię.
Czy piosenka tytułowa "Drapacz chmury" to rodzaj modlitwy?
KK: Nie. Aczkolwiek jest to bardzo osobista piosenka z tekstem Marcina Rozynka. To opowieść o relacjach ojca z synem, o błędnych drogach i o wyborach, jakie z tego wynikały. To próba rozliczenia z trudną przeszłością i zrozumienia jej.

W historii Lady Pank były przeboje, ale były też i skandale...
JP: A były takie konkursy?

Konkursy nie, ale najczęściej mówiono o skandalach wokół Lady Pank...
JP: Oczywiście, że były skandale. Dlaczego mam się z tym nie zgodzić. Mówiono o tym, bo widocznie takie było zapotrzebowanie, aby o kimś mówić. Oczywiście zespół nigdy nie był święty. Ale jak sobie patrzę z perspektywy czasu, to myślę, że było wiele kapel, które też robiły różne rzeczy. Tylko jakby jedynie nam przypisano taką łatę i z tą łatą niestety musimy żyć.

Które z momentów można uznać za najważniejsze dla zespołu?
JP: Pierwsze trasy i doznania, kiedy po wyjściu ze studia słyszeliśmy nasze piosenki w radiu. A potem zderzenie z publicznością. Nie spodziewaliśmy się zupełnie takiego odbioru, takiego szaleństwa wokół nas. To na pewno zostanie w pamięci. Ale ważny był też pierwszy wyjazd do Stanów Zjednoczonych w 1986 roku. Miał być niewiadomo czym, a był wyjazdem jak każdy inny, ale wiele nas nauczył. Pokazał, gdzie jesteśmy i jacy jesteśmy. W jakim miejscu znajduje się polski show-biznes. Gdzie wtedy byliśmy my, a gdzie był świat. Ważne było też pojawienie się nowych muzyków, którzy zastąpili Pawła Mścisławskiego i Jarka Szlagowskiego, którzy podczas kolejnej podróży do USA pozostali tam. Teraz "ci nowi" grają już z nami 21 lat. Wtedy nie wiedzieliśmy, czy sobie z tymi młodymi ludźmi poradzimy. Takich rzeczy, nie tylko muzycznych, ale życiowych, codziennych było sporo.
KK: Na pewno najważniejszy był moment, gdy dowiedziałem się oficjalnie, że zostałem przyjęty do Lady Pank. To było jak spełnienie najskrytszych marzeń, albo tak jakbym wygrał kilka milionów złotych, bo zawsze interesowałem się Lady Pank. Jeszcze wówczas, gdy strugałem sobie pierwsze gitary z deski do krojenia chleba, albo z ciupagi... Wtedy znałem prawie każdą piosenkę. A gdy już byłem w Lady Pank, to ważne były pierwsze koncerty, występy w radiu i telewizji oraz pierwsza moja płyta z Lady Pank "Na Na".

A najtrudniejsze momenty w historii zespołu?
JP: Wydaje mi się, że trudnym momentem był wspomniany już wyjazd do Stanów pod koniec lat 80. Nie wiedzieliśmy za bardzo co robić i w którą stronę pójdzie sytuacja w Polsce. Stąd nasza stagnacja twórcza i pomysł, aby zarabiać pieniądze, bo bynajmniej nie jechaliśmy tam, aby promować naszą nową płytę. Kilku muzyków postanowiło pozostać. Paweł Mścisławski mieszka do dziś w Stanach. Dlatego rodziło się wtedy pytanie, co się będzie dalej działo z zespołem? To na pewno nie był łatwy moment.
KK: Wolę o tym nie myśleć.

Jak zmieniliście się przez te 33 lata grania w Lady Pank?
JP: Ja się dobrze czuję. Fajnie, że są ludzie, którzy chcą nas słuchać i nie ma problemów z graniem koncertów i z tym, aby nagrywać coś nowego. Nie jest tak, że zatrzymaliśmy się na poziomie tego, co graliśmy kiedyś i nic więcej nie robimy. Oczywiście, że gramy też starsze piosenki, ale wszyscy tak robią. Co jakiś czas wydajemy zarówno nowe rzeczy, jak i realizujemy nasze projekty solowe. A nasze płyty nigdy nie przechodzą niezauważona. Zostają w głowach jeden, dwa, a nawet trzy numery z każdego wydawnictwa. Świadczy to o tym, że dzieje się z nami jeszcze coś dobrego i mamy ochotę na robienie tego, co robimy.

Panie Krzysztofie, należy Pan do tej młodszej generacji muzyków w zespole. Jak Pan znalazł się 21 lat temu w Lady Pank?
KK: 21 lat to niesamowicie długo, ale pamiętam, jakby to było wczoraj. A przecież byliśmy młodsi o ponad 20 lat. Trafiłem do Lady Pank dzięki perkusiście Kubie Jabłońskiemu, który wtedy nie tylko muzykował, ale był także DJ-em. Zadzwonił do niego Janek Borysewicz. Zgadali się, że Janek aktualnie szuka muzyków. Zaproponował mnie. Poszedłem na casting. Janek posłuchał mnie i zostałem przyjęty. Świetnie się rozumiemy, o czym świadczy wiele koncertów, które przez te lata zagraliśmy. Słowa są tu zupełnie niepotrzebne.

Jak Pan się zmienił po 21 latach grania w Lady Pank?
KK: Cały czas czuję się młodo, choć gdy patrzę w lustro widzę pewne zmiany. Do wszystkiego jednak podchodzę z dystansem.

Rozmawiał
MAREK ZARADNIAK

[email protected]

Lady Pank Akustycznie
Aula UAM (Poznań, ul. Wieniawskiego 1), 1.03, godzina 18
bilety: 85-135 zł

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski