Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Co dalej z edukacją domową? Jest na nią mniej pieniędzy

Anna Jarmuż
W Polsce edukacja domowa jest prawnie możliwa od 1991 roku. Obecnie korzysta z niej około 3 tysięcy uczniów. Większość dzieci chodzi jednak do szkół
W Polsce edukacja domowa jest prawnie możliwa od 1991 roku. Obecnie korzysta z niej około 3 tysięcy uczniów. Większość dzieci chodzi jednak do szkół Dariusz Bloch
MEN zmiejszył subwencję oświatową na edukację domową. Rodzice, uczący dzieci w ten sposób czują się dyskryminowani. Walczą o swoje prawa.

Edukacją domową jest dziś objętych w Polsce około 3 tysięcy uczniów. Zgodnie z jej założeniem dzieci i młodzież nie chodzą do szkoły, choć formalnie są do niej zapisani. Rolę nauczycieli przejmują najczęściej ich rodzice lub inni opiekunowie. Szkoła pełni nadzór nad realizacją podstawy programowej. Często organizuje też dla swoich podopiecznych zajęcia dodatkowe. W wybranej podstawówce, gimnazjum czy liceum uczniowie zdają egzaminy kwalifikacyjne. Na tej podstawie przechodzą do następnej klasy.
W Polsce nauczanie domowe jest prawnie możliwe od 1991 roku.

Z roku na rok przybywa szkół, które umożliwiają rodzicom edukację domową. Wcześniej subwencja oświatowa na jedno dziecko, realizujące ten model kształcenia wynosiła ok. 5300 zł. W grudniu 2015 r., podczas planowania budżetu, Ministerstwo Edukacji Narodowej zdecydowało jednak, że od początku 2016 roku będzie przeznaczać na ten cel o 40 proc. mniej pieniędzy (niecałe 3180 zł). Powód? Nadużycia, jakich dopuszczały się niektóre szkoły.

Przeciwko zmianom zaprotestowały środowiska skupione wokół nauki w domu. Powołali Koalicję na rzecz pełnej subwencji oświatowej dla dzieci z edukacji domowej. Zbierają też podpisy pod petycją do minister edukacji.

Nauka w domu
Andrzej i Agata Polaszek mają cztery córki. Najstarsza jest w pierwszej klasie liceum, najmłodsza we wrześniu rozpoczęłaby naukę w szkole podstawowej. Dwie pozostałe są na etapie czwartej klasy podstawówki i pierwszej klasy gimnazjum. Wszystkie dziewczyny są objęte edukacją domową.

- Nasza decyzja była związana ze światopoglądem - tłumaczy Andrzej Polaszek, tata dziewczynek. - Chcieliśmy realizować w edukacji myśl chrześcijańską. Kiedy nasza najmłodsza córka Marysia, rozpoczynała edukację, w Poznaniu nie było jednak szkoły, która realizowałaby takie założenia.

Jak tłumaczy już wcześniej słyszeli z żoną wiele dobrego o edukacji domowej.

- Nasi przyjaciele ze Stanów Zjednoczonych mieli bardzo pozytywne doświadczenia z nią związane - wyjaśnia Andrzej Polaszek.

Zamiast pójść do zerówki, Marysia uczyła się więc w domu. Kiedy miała rozpocząć naukę w szkole podstawowej, pojawiła się grupa rodziców zainteresowanych powstaniem w Poznaniu szkoły chrześcijańskiej (chodzi o Chrześcijańską Szkołę Dawida Króla, która przez lata rozszerzyła swoją działalność i działa prężnie do tej pory).

- Stanęliśmy przed dylematem: posłać córkę do szkoły czy kontynuować naukę w domu - wspomina Andrzej Polaszek. - Po roku w szkole już wiedzieliśmy, że druga opcja jest lepsza.

Jak podkreśla, problemem nie była szkoła, w której panuje sympatyczna atmosfera, a dzieci uczą się w małych kameralnych klasach. Chodziło o szkołę jako instytucję.

- Pomyśleliśmy sobie, że jeśli tak dobra szkoła, nie jest w stanie sprostać naszym oczekiwaniom, to pozostaniemy przy edukacji domowej - mówi Andrzej Polaszek.

Dzieci, które uczą się w domu jest w Polsce coraz więcej. Obecnie edukacją tego typu objętych jest ok. 3 tys. osób.

Dobre wyniki w nauce
Zwolennicy edukacji domowej wskazują na same plusy. Andrzej Polaszek mówi wprost, że wszystkie jego córki osiągają bardzo dobre wyniki w nauce i... oszczędzają czas.

- W szkole jest on marnotrawiony - stwierdza tata czterech córek. - Są badania, z których wynika, że na 45 minut zajęć, tylko siedem jest poświęcanych na przekazywanie nowego materiału. Reszta to powtórki i weryfikowanie wiedzy. Do tego dochodzi czas dojazdu do szkoły - wylicza.

Jak zauważa, gdy dziecko chodzi do szkoły, podporządkowane jest temu życie całej rodziny. - Nie chcieliśmy tak żyć - mówi i zauważa, że edukację w tradycyjnej szkole i edukację domową można porównać do pracy na etacie i na własny rachunek.
- Ten drugi nie musi przed nikim udawać, że pracuje. Robi to dla siebie - żartuje.

Podczas edukacji domowej, dziecko uczy się też samodzielności. Już w gimnazjum funkcjonuje jak student.

Będzie mniej pieniędzy
W połowie grudnia w środowiskach, związanych z edukacją domową, zapanował niepokój. Minister edukacji narodowej podjęła decyzję o zmniejszeniu subwencji oświatowej na ucznia, który kształci się w domu - i to aż o 40 proc. Rozporządzenie weszło w życie od 1 stycznia 2016 r.

„MEN szanuje dokonany przez rodziców wybór formy nauczania swoich dzieci w postaci tzw. edukacji domowej. Jesteśmy również otwarci na wszelkie uwagi. Jednakże przypominamy, że środki finansowe nigdy nie były przekazywane, ani przewidziane dla rodziców uczniów korzystających z edukacji domowej” - tłumaczą urzędnicy na stronie internetowej MEN.

Jak wyjaśniają, środki finansowe związane z edukacją domową są przeznaczane dla szkół. Tymczasem szkoły - dla uczniów, których edukacji podjęli się rodzice - mają jedynie obowiązek rocznej klasyfikacji uczniów oraz ewentualnie umożliwienia dzieciom udziału w szeroko pojętych zajęciach dodatkowych.

„Zadania te są daleko mniej kosztowne, niż zapewnienie edukacji uczniom, którzy uczęszczają do szkoły. Wydatki szkół, w których nie jest prowadzona edukacja domowa, to przede wszystkim wydatki na pokrycie obowiązkowego wymiaru godzin nauczania, których nie ponoszą szkoły w związku z uczniami objętymi edukacją domową. Należy zauważyć, że środki finansowe naliczone w nadmiernej w stosunku do realizowanych zadań wysokości, pomniejszają pulę środków przeznaczaną na uczniów kształcących się w szkołach stacjonarnych” - piszą pracownicy MEN.

Bój już się rozpoczął
Z argumentami urzędników nie zgadzają się rodzice, którzy uczą dzieci w domu. Uważają, że są one dyskryminowane.

- Jesteśmy obywatelami Polski. Płacimy podatki. Jest to nierówne traktowanie obywateli - mówiła podczas konferencji prasowej Ewa Jurkiewicz, redaktor naczelna portalu Edukacja w domu. Jak wyliczyła po obcięciu subwencji, uczeń stacjonarny zyska zaledwie 1,50 złotyc h.

Na stronie edukacja domowa.eu zbierane są podpisy pod petycją „Nie dla dyskryminacji uczniów edukacji domowej” - skierowanej do minister Anny Zalewskiej. Jej inicjatorzy chcą przywrócić stan sprzed rozporządzenia. Na facebooku powstała też „Koalicja na rzecz pełnej subwencji oświatowej dla dzieci z edukacji domowej”.

Zmianom w oświacie sprzeciwiają się też dyrektorzy szkół, wspierających edukację domową. Jak zauważają, szkoły te nie tylko egzaminują dzieci, ale też organizują dla nich zajęcia dodatkowe (np. basen czy łyżwy) oraz przekazują ich rodzicom materiały edukacyjne. Odbieranie pieniędzy w środku roku szkolnego, uniemożliwia się ich kontynuowanie, a zarazem zmniejsza szanse dzieci na rozwój. Dyrektorzy wyliczyli, że środków z obecnej subwencji wystarczy tylko na przeegzaminowanie dzieci pod koniec roku szkolnego. O żadnych dodatkowych działaniach nie będzie więc mowy.

Minister edukacji zwróciła też uwagę na nadużycia, do jakich dochodzi w środowisku edukacji domowej. Są szkoły, które pobierają pieniądze od państwa, a wcale jej nie realizują. Dyrektorzy szkół, zauważają jednak, że oszuści nadal będą pobierać subwencję oświatową, tyle że mniejszą. Uczciwe szkoły będą natomiast pokrzywdzone. Podobnego zdania są wielkopolscy rodzice.

- Argument uszczelnienia systemu do mnie nie przemawia - stwierdza Andrzej Polaszek. - Pani minister posługuje się argumentem, że wiele instytucji podejmuje się wyłudzania pieniędzy, ale nie ma na to dowodu. Nie może go mieć. Nikt nie przeprowadził analizy, ile kosztuje edukacja domowa dziecka - tłumaczy.

Jak wyjaśnia, są szkoły, które finansują uczniom zajęcia dodatkowe, korepetytorów, zielone szkoły...

- Jeśli nawet były instytucje, które wyłudzały pieniądze, nadal będą one otrzymywać subwencje, ale o 40 proc. mniejszą. Tyle samo stracą szkoły, które postępują uczciwie - mówi Andrzej Polaszek. - Poza tym są to środki, na których budżet państwa i tak nie zyska.

Uważa za problematyczne to, że decyzję o zmniejszeniu subwencji podjęto w środku roku szkolnego.

- Szkoły zaplanowały sobie wydatki i inwestycje. Nagle dowiadują się, że dostaną dużo mniej pieniędzy - zauważa Andrzej Polaszek. - Dziwi mnie decyzja minister, ponieważ wiem, że wielu polityków Prawa i Sprawiedliwości jest przychylnych edukacji domowej. Mam nadzieję, że to wszystko uda się jeszcze odwrócić.

Pomoc rodzicom, skupionym wokół edukacji domowej, zaoferowało już kilku polityków PiS i KUKIZ 15. Wśród nich jest poseł z Poznania - Bartłomiej Wróblewski.

Wsparcie polityków
- Wspieram środowiska zaangażowane w edukację domową - przyznaje Bartłomiej Wróblewski, poseł PiS. - Uważam, że należy pozostawić wolność obywatelem i pozwolić kierować swoim życiem, w tym wychowywać dzieci zgodnie ze swoimi przekonaniami. Jeśli zamierzają uczyć je w domu, co do zasady i pod pewnymi warunkami powinni mieć taką możliwość. Co więcej, państwo powinno dofinansowywać taką naukę w stopniu w jakim zapewnia środki na edukację dzieci w zwykłych szkołach - tłumaczy poseł.

Jak wyjaśnia, rozmawiał już na temat edukacji domowej z minister edukacji. Anna Zalewska zadeklarowała, że ministerstwo zamierza nadal wspierać rodziców, którzy uczą swoje dzieci w domu.

- Należy jednak szybko wyeliminować, a przynajmniej ograniczyć nadużycia, do których dochodziło w ostatnich latach. Pojawili się bowiem ludzie, którzy uznali, że projekty edukacji domowej mogą być sposobem na życie i zaczęli w różny sposób wyciągnąć od państwa pieniądze na kształcenie domowe. Na przykład powstawały fikcyjne szkoły, które uzyskiwały środki na wsparcie edukacji domowej nie kształcąc dzieci bądź znacznie zawyżając ich liczbę. Zresztą środowiska skupione wokół idei edukacji domowej również mają świadomość tych nadużyć - tłumaczy Bartłomiej Wróblewski.

Jak mówi, konieczne było podjęcie szybkiej decyzji. Nie oznacza to jednak, że wysokość subwencji oświatowej na edukację domową nie ulegnie zmianie.

- Istnieje spora szansa, że pieniądze powrócą do szkół, które prowadzą uczuciwą działaność. Jednocześnie wyeliminowany zostanie szkodliwy proceder naciągania państwa - mówi Bartłomiej Wróblewski.

W podobnym tonie wypowiada się minister edukacji.

- W uzasadnieniu do rozporządzenia wyraźnie wskazano, że obecna korekta ma charakter przejściowy, a docelowe uregulowania nastąpią w kolejnych latach - czytamy na stronie MEN.

W poniedziałek Anna Zalewska planuje spotkać się z przedstawicielami rodziców prowadzących edukację domową.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski