Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Co łączy zniknięcie Jarosława Ziętary z Elektromisem? Sprawa oszustw Elektromisu zakończyła się fiaskiem w sądzie i propozycją korupcji

Łukasz Cieśla
Jarosław Ziętara
Jarosław Ziętara Repr. Krzysztof M. Kaźmierczak
W środę w poznańskim sądzie miał ruszyć proces Aleksandra Gawronika, byłego senatora i najbogatszego Polaka. Jest oskarżony o podżeganie do zabicia Jarosława Ziętary. Jak dowodzi prokuratura, zniknięcie dziennikarza „Gazety Poznańskiej” wiąże się z aferą Elektromisu. W 1992 r. w siedzibie tej firmy miała zapaść decyzja o porwaniu i likwidacji „pismaka”. Namawiać do tego miał właśnie Gawronik. W późniejszym porwaniu i zabójstwie, jak przekonuje prokuratura, brali udział dwaj ochroniarze z Elektromisu. Obaj na razie są podejrzanymi.

Czym był Elektromis? Czego przed zniknięciem mógł się dowiedzieć Ziętara? Przedstawiamy najważniejsze wątki afery Elektromisu oraz mniej znane fakty z tej sprawy.

O Elektromisie było głośno od początku lat 90. W styczniu 1992 r. Ministerstwo Finansów zawiadomiło poznańską prokuraturę o podejrzanej działalności i powiązaniach firm: Puszczyk, Victoria, Elektromis, Elta, banku Posnania i Towarzystwa Ubezpieczeniowego Gwarant oraz o uszczupleniach podatkowych, „aferalnym obrocie” alkoholem i akcjami w różnych spółkach.

Po tamtym zawiadomieniu prokurator Romuald Grzybek odmówił wszczęcia śledztwa. Rok później, w 1993 r., taka samą decyzję podjął prokurator Jan Chojecki.

Śledztwo ruszyło dopiero w 1994 r. Do dziś krążą rozmaite teorie na temat tego, dlaczego stało się to tak późno. Jeden ze śledczych powiedział nam, że w 1994 r. szefowie Elektromisu mieli odmówić wsparcia kampanii wyborczej jednego z czołowych prawicowych polityków w Polsce. W efekcie miało przyjść polecenie „z góry”, by zająć się Elektromisem.

Inną teorię przedstawił nam bliski znajomy Mariusza Świtalskiego, twórcy Elektromisu. Twierdzi, że Świtalski miał narazić się tym, że sponsorował wydanie pierwszych numerów tygodnika „Nie”. Został więc uznany za fundatora lewicy i znalazł się na celowniku służb.

Szef nie pamięta

Kiedy śledztwo w końcu wszczęto, do jego prowadzenia wydelegowano zespół prokuratorów niemających wcześniej do czynienia z Elektromisem. Jednym z tych „świeżych” prokuratorów był Roch Waszak.

- Byłem pod wrażeniem zorganizowania Elektromisu, firma działała jak szwajcarski zegarek. Wykorzystywała niedoskonałe prawo, które nie nadążało za rzeczywistością z początku lat 90. Dysponowała ogromnym majątkiem. W trakcie śledztwa na jednym z kont widniała suma 2 bilionów starych zł, co, jak obliczyliśmy, stanowiło ówczesny budżet całego resortu edukacji - wspomina Roch Waszak.

W czerwcu 1995 r. oskarżono 13 osób związanych z Elektromisem. Zarzucono im np. firmanctwo, oszustwa podatkowe. Jedne firmy były zamykane i powstawały nowe: z tymi samymi pracownikami, adresem, zakresem obowiązków pracowników siedzącymi przy tych samych biurkach.

Oskarżono m.in. Krzysztofa S., prowadzącego kiedyś drużynę piłkarską Sokoła Miliardera Pniewy. Podejrzewano, że kupował papierosy z przemytu. Krzysztof S. wyjaśniał, że czytał w prasie o fikcyjnych firmach i ich nazwach, ale nie skojarzył, że sam kupował od nich papierosy.

Innym „ważnym” oskarżonym stał się Krystian Cz., były milicjant zajmujący się kiedyś przestępczości gospodarczą. Był zaufanym człowiekiem Mariusza Świtalskiego, uchodzącego za twórcę Elektromisu.

Sam Świtalski w śledztwie był jedynie świadkiem , ale na przesłuchanie przyszedł z dwoma adwokatami: Wiesławem Michalskim i Andrzejem Reicheltem. Zeznał, że... nie pamięta, od kiedy pracuje w Elektromisie. W jego wątku ciekawa była np. historia wyjazdu do Brazylii. Pojechał tam oficjalnie jako "doradca" firmy, "ekspert od negocjacji". Za tę pomoc dostał tysiąc złotych. Tymczasem podczas wyjazdu imienną karta Elektromisu Plus dokonał płatności 40 razy wyższych niż wspomniane skromne wynagrodzenie.

Kurs na przedawnienie

11 grudnia 2000 r. poznański Sąd Rejonowy ogłosił wyrok. Najsurowiej potraktował Krystiana Cz., który dostał 4 lata więzienia oraz Pawła S. - 2,5 roku więzienia. Mieli być zamieszani w wątek z fałszywym celnikiem. Chodziło o to, że gdy prawdziwi celnicy zajęli skład z „lewymi” papierosami, w Elektromisie „pojawił się” mężczyzna. Przedstawił się jako celnik i przez kilka dni wywoził trefne papierosy. Sąd uznał, że działanie obu oskarżonych było bezczelne, a papierosy celowo "wyjęto" z wcześniejszego zajęcia przez prawdziwych celników.

Sąd nieco łagodniej potraktował oskarżonego Krzysztofa S. Skazał go na karę 2 lat więzienia w zawieszeniu na 4 lata. Sąd stwierdził, że kupując „lewe” papierosy... nie działał umyślnie.

Wyrok nigdy się nie uprawomocnił. Bo obrońcy oskarżonych zarzucili, że sędziowie Waldemar Bąk i Piotr Michalski w trakcie procesu awansowali do Sądu Okręgowego i nadal orzekali w sprawie bez stosownej delegacji do Sądu Rejonowego. Sporem prawnym zajął się Sąd Najwyższy, który stwierdził, że obsada sądu była niewłaściwa.

Proces trzeba było powtórzyć, a potem częściowo umorzyć. Zarzuty, np. wobec Krzysztofa S. i eksmilicjanta Krystiana Cz., uległy przedawnieniu. Ostatecznie skazano tylko kilku spośród 13 oskarżonych. Otrzymali kary więzienia w zawieszeniu.

Korupcyjna propozycja

W aferze Elektromisu pojawił się też wątek korupcyjny. Próbę przekupstwa ujawnił orzekający w sprawie sędzia Piotr Michalski. Przedstawił taki oto przebieg wydarzeń. W grudniu 2000 r., sześć dni przed ogłoszeniem wyroku, w jego mieszkaniu odwiedziła go adwokat Katarzyna K.-Z. Kiedyś była jego aplikantką. Powiedziała, że są dla niego przygotowane pieniądze za uniewinnienie wszystkich albo chociaż pięciu głównych oskarżonych ws. Elektromisu.

Mówiła też, że dwaj pozostali sędziowie ze składu są już „załatwieni”. Michalski odmówił. Wtedy pani adwokat miała dodać, że orzeczenie nie po myśli oskarżonych zostanie uchylone przez Wydział Odwoławczy Sądu Okręgowego. Wskazała, który sędzia z apelacji będzie „czuwał” nad uchyleniem wyroku.

Sędzia Michalski, jak relacjonował, wyprosił znajomą z mieszkania. Następnego dnia powiedział o wszystkim kolegom ze składu orzekającego. A dwa dni później ówczesnemu prezesowi Sądu Okręgowego Mariuszowi Tomaszewskiemu. Poznański sąd najpierw wydał wyrok ws. Elektromisu, a dopiero po kilkunastu dniach zawiadomił prokuraturę o próbie korupcji. Prezes Tomaszewski tłumaczył, że propozycję korupcyjną dla sędziego Michalskiego traktował jako fantastykę, coś rozdmuchanego.

W styczniu 2001 r. zatrzymano panią adwokat. W późniejszym procesie, za próbę korupcji, została skazana na 1,5 roku więzienia w zawieszeniu na 2 lata. Skazano ją też za zniesławienie dwóch innych sędziów ze sprawy Elektromisu, bo mówiła, że oni dwaj już są „załatwieni”.

Opowieść skazanego

Jak tłumaczyła się pani adwokat? Zaprzeczyła próbie korupcji. Twierdziła, że sędzia Michalski mści się na niej. Powodem miała być ich wcześniejsza, niełatwa relacja intymna. Proces pani adwokat toczył się w sądzie we Włocławku. Doszło w nim do prania brudów światka prawniczego.

W aktach sprawy pojawił się np. anonim podpisany przez „adwokatów”. Brali w obronę oskarżoną. Krytykowali z kolei środowisko sędziowskie z Poznania. Anonimowi autorzy pisali, że wskazany z nazwiska sędzia załatwiał łagodny wyrok dla jednego z oskarżonych w aferze Elektromisu, kolejny sędzia wziął łapówkę od wskazanego gangstera, a jeszcze inny sędzia jechał autem po pijanemu, ale i tę sprawę zatuszowano.

Podczas procesu oskarżonej pani adwokat atakowano też samego sędziego Michalskiego za to, że gościł w lokalu Sami Swoi, związanym z Elektromisem. Do lokalu przy poznańskim Starym Rynku wchodziły osoby zaufane lub z polecenia. Na sufitach lokalu wymalowano podobizny głównych postaci Elektromisu. Sędzia Michalski przyznał, że był w „Samych Swoich”, ale tylko raz i na krótko, by symbolicznie uczcić narodziny dziecka znajomego prawnika.

Oskarżoną adwokat, podczas procesu, wziął też w obronę... przestępca Waldemar L. W przeszłości był skazany na karę 9 lat więzienia przez poznańskich sędziów. Twierdził, że chce pomóc oskarżonej ujawniając, co wie o prawnikach z Poznania.

Waldemar L. w swojej opowieści cofnął się do 1992 roku, do początków afery Elektromisu i zniknięcia Ziętary. Twierdził, że znał dziennikarza, a ten pokazał mu listę sędziów i prokuratorów rzekomo będących na liście płac Elektromisu. Wymienił w sądzie te nazwiska. Wskazywał, że Ziętara chciał opublikować te dane. Ale 1 września 1992 roku został porwany sprzed swojego domu.

Waldemar L. twierdził, że był naocznym świadkiem, jak ludzie z zielonego poloneza zatrzymali Ziętarę. Jeden z nich miał być policjantem. Skazany dodał w sądzie, że długo milczał na ten temat, bo mu grożono, a potem „wmanewrowano” w różne przestępstwa.

Waldemar L. te zeznania złożył w sądzie we Włocławku na przełomie roku 2001/2002. Sąd uznał jego relację za niewiarygodną. Teraz, jak się dowiedzieliśmy, Waldemar L. jest jednym ze świadków ws. Gawronika i zniknięcia Jarosława Ziętary. Który fragment jego zeznań zainteresował śledczych?

Prokurator Piotr Kosmaty, wyjaśniający losy Ziętary: - W sprawie rzekomych powiązań między poznańskimi prawnikami a firmą Elektromis nie udzielam żadnych komentarzy. Bo to nie było przedmiotem mojego postępowania. W kwestii tego, że ten człowiek był naocznym świadkiem porwania dziennikarza, nie dałem mu wiary. Z kolei w wątku, że Ziętara interesował się Elektromisem, relacja tego świadka brzmi wiarygodnie. O szczegółach na razie nie mogę mówić. Poczekajmy na proces, który właśnie się zaczyna. W sądzie wszystko zostanie ujawnione - mówi prokurator Kosmaty.

Jak sąd kupował sąd?
W ubiegły piątek ujawniliśmy kulisy kontrowersyjnej transakcji poznańskiego sądu. Najpierw, w 2002 roku, sąd umorzył wątek kilku oskarżonych ws. Elektromisu. Bo błędy w obsadzie składu sędziowskiego doprowadziły do przedłużenia procesu i przedawnienia zarzutów wobec kilku oskarżonych. Skorzystał na tym m.in. oskarżony Krzysztof S.

W 2003 roku Sąd Okręgowy zawarł transakcję ze spółką Onyks kontrolowaną przez wspomnianego Krzysztofa S. Sąd kupił od Onyksu opuszczony budynek upadłej fabryki lamp przy ul. Kamiennogórskiej. Onyks wcześniej bezskutecznie próbował sprzedać tę nieruchomość. Gdy w końcu kupił ją sąd, umieścił tam jeden z sądów rejonowych. Zakup do dziś budzi kontrowersje, również ze względu na lokalizację budynku. To jedyny tego rodzaju sąd znajdujący się poza centrum Poznania.

Aktualizacja
Środowa rozprawa została odwołana z powodu wycofania się obrońców Aleksandra Gawronika, który nie był w stanie pokryć kosztów obrony.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski