Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czy podwórkowi śpiewacy ożywią Śródkę? [ZDJĘCIA]

Elżbieta Sobańska
Podwórkowe kapele kiedyś i dzisiaj.
Podwórkowe kapele kiedyś i dzisiaj.
Poznański restaurator ma pomysł na ożywienie Śródki - zapomnianej części Poznania. Szuka podwórkowych śpiewaków, żeby odtworzyć stary klimat miejskich kamienic.

Przez ciemną bramę kamienicy, która z niechętnym zgrzytem uchyla swoją wstydliwą duszę, można przejść na podwórko. Jest takie jak wiele mu podobnych: nieduże, odrapane, szare… Takie podwórko znajdzie się w Poznaniu, Kaliszu, kolejne powoli zamierają przykryte kurzem w innych miastach, tych dużych i tych mniejszych. Czasem sąsiad postawi samochód, inny wytrzepie dywany. A jeszcze nie tak dawno przecież, na tych małych podwórkach w starych kamienicach panował gwar. To tutaj spotykali się lokatorzy. Czasem też otwierały się okna, a z nich leciały groszaki. Sypały się na tych, co zaglądali na te podwórka i ich mieszkańcom śpiewali. Z serca, z biedy…


Śródka: Wyścig kelnerów i bieg na szpilkach [ZDJĘCIA i FILMY]
Poznań: Śródka opanowana przez fotografów

Śpiewak z ogłoszenia

"Poszukujemy śpiewaków podwórkowych w każdym wieku..." - to skromne w treści ogłoszenie znalazło się obok wielu innych, połyskujących współczesnością ofert, gdzie szuka się grafików, menadżerów czy sprzedawców powierzchni reklamowych. Czy jednak grajek uliczny - jeśli takowy gdzieś tam jest - przeczyta opublikowany na internetowych portalach anons? Na to bardzo liczy Jarosław Ludwicki, który go tam zamieścił. Ten współwłaściciel poznańskiej Galerii Sztuki Współczesnej Garbary 48 i restaurator chce znaleźć prawdziwego podwórkowego śpiewaka, takiego, który mógłby zaśpiewać latem na poznańskiej Śródce.

- Przez ostatnie kilkadziesiąt lat Śródka miała klimat miejsca zapomnianego przez Boga. A to jest miejsce dla miasta i kraju bardzo ważne. Ta dzielnica i te tereny należą do jednych z najstarszych. Potem, w połowie lat 50. to miejsce zostało wyrugowane z mapy Poznania. Ja na Śródce czuję się świetnie, ponieważ sam pochodzę z podobnego miejsca - opowiada Jarosław Ludwicki. - Śpiewak podwórkowy jest tego wszystkiego częścią. To jeden z tych elementów w społecznej architekturze miasta, który zaginął chyba bezpowrotnie, tak jak fachowcy od ostrzenia noży czy malarze wykonujący monidła, które niezbyt udanie imitowały portretowe obrazy. Pamiętam, że kilka lat temu natrafiłem przypadkowo na taki podwórkowy występ koło mojej restauracji.

Ale śpiewaków podwórkowych Jarosław Ludwicki kojarzy jeszcze z dzieciństwa. Wędrowni muzycy zaglądali i do jego kamienicy.
- Pamiętam tego człowieka, 40 lat minęło, a ja nadal widzę wyraźnie jego twarz. Śpiewał głównie dla kobiet, bo kto wówczas w południe mógł być w domach, jak nie babcie, matki… Śpiewał, a z góry leciały pieniądze zawinięte w papierek - wspomina mężczyzna. - Zbierał brawa i przechodził na kolejne podwórko. A my siedzieliśmy w kręgu i słuchaliśmy jak śpiewa o miłości, sercowych udrękach. Marzy mi się, żeby odtworzyć tamten klimat… Pokazać świat, który jeszcze nie tak dawno był obok nas, a teraz już zniknął.

Nie pracuję, to śpiewam

- Kochamy stare samochody, stare tramwaje, w których doszukujemy się nawet najmniejszych śladów dawnej świetności, ale nie kochamy starych ludzi, a to właśnie w nich zamknięta jest największa tajemnica - zauważa Jarosław Ludwicki. A Śródka to miejsce specyficzne, z charakterem. Tak, znajdą się tam żule, którzy na dnie butelki szukają panaceum na niestrawny życiowy pasztet. W bramie mignie przechodniowi miejscowy, który w najlepszym przypadku będzie ścigał go tylko wzrokiem. Ale czy w innych dzielnicach ich nie ma? Na Śródce mieszka też pełno ludzi wyjątkowych, życzliwych, jeśli tylko się ich pozna. Jest pani, co z ostatniego piętra rzuca jedzenie mocno już utuczonym kotom, są też...

- Naprawdę pomocni i otwarci ludzie. Jak zepsuje się samochód, to można zawołać Franka, żeby klucz szesnastkę rzucił. Jest też pan Józek... Przed świętami zobaczył u mnie w restauracji przybrane światełkami choinki, to się zawziął i zapowiedział: "To ja zrobię lepsze". I zrobił - opowiada Ludwicki. - To miejsce ma swój mikroklimat. Zabrano nam ze świadomości pewne rzeczy, wyrugowano Śródkę, a teraz trzeba ją przywrócić. Trzeba działać, przyzwyczajać ludzi do tego, że coś się tu dzieje. Nie chodzi o to, żeby cofać się w czasie, ale żeby pamiętać i nie wstydzić się tego, co było.

To właśnie częścią tego niepowtarzalnego miejsca miałby stać się podwórkowy śpiewak. Ale czy można jeszcze w czasach lśniących płyt CD, cyfrowych plików mp3 i innych technologicznych cudeńków znaleźć ulicznego pieśniarza? Gdzie jest teraz ten, który wędrował z piosenką od wieków? Średniowiecznych minstreli, co nieco jak kronikarze i późniejsi dziennikarze, głosili w balladach najważniejsze wydarzenia, z czasem zastąpili uliczni grajkowie. A tych w XIX wieku zastąpiły z kolei podwórkowe kapele i z miejsca stały się charakterystycznym elementem miejskiego krajobrazu. Grajkowie donośnie zacinali na instrumentach, podśpiewując przy tym piosenki, które w mig powtarzali za nimi słuchacze. W każdym mieście można było ich znaleźć: w Warszawie tzw. cwaniaków, a w dawnym Lwowie - batiarów. Podwórkowe kapele przygrywały też w Poznaniu.

- Najczęściej grali w starych kamienicach, bo tamte miejsca odznaczają się bardzo dobrą akustyką. To byli ludzie, którzy nie pracowali - tłumaczy prof. dr hab. Jacek Wiesiołowski, historyk i znawca dawnego Poznania. - Z braku pracy i chęci do jej znalezienia, brali się za śpiewanie, co dawało im niewielki, ale pewny zarobek.

Nie liczyły się dzielnice, nie liczyła się nawet tak bardzo treść tej piosenki, ale właśnie podwórko.
- Pamiętam, że jeszcze jako młody chłopak, gdy chodziłem do kolegów na Jeżycach, to właśnie takie kapele podwórkowe tam przygrywały. Potem administracyjnie tego zwyczaju zakazano. Śpiewano do okupacji, potem po 45. roku i także trochę w czasach tzw. odwilży - opowiada historyk. - Podwórkowi śpiewacy to było coś specyficznego - śpiewali utwory powszechnie kojarzone, może jakieś kawałki popularnego wówczas Mieczysława Fogga. Byli to z reguły mężczyźni, chociaż i kobiety mogły parać się tym zajęciem. Ot, choćby Edith Piaf, która jako podlotek śpiewała właśnie na takich paryskich podwórkach, zaczynając karierę od tacy i czekania aż zaczną się na nią sypać franki z okien.

Gdzie pieśni cię budzą i tulą do snu...

Dzisiaj piosenka już na podwórka nie zagląda. Bo i kapele podwórkowe się zmieniły. Zamiast kamienic, odwiedzają liczne festyny, imprezy, sceny domów kultury i inne estrady. Muzycy, nadal w barwnych strojach, zaciągają wesołe piosenki. Kapela z Targówka, Kapela z Ulicy Hutniczej, Śląskie Bajery, Kapela Praska, Halniacy, Chłopaki ze Starej Paki, czy wielkopolskie: Eka, Plewiszczoki, Szczuny z Sulęcinka, Wiarusy ze Śmigla, Swoja Wiara czy Kapela Zza Winkla - a wszystkich nie sposób wymienić. O serca słuchaczy i sławę nie konkurują już na miejskich podwórkach, ale na różnych festiwalach, w tym na jednej z największych tego typu imprez - Ogólnopolskim Festiwalu Kapel Podwórkowych w Piotrkowie Trybunalskim.

Magia zaklęta w takiej zwykłej, podwórkowej piosence zachowała się jeszcze na starych taśmach filmowych. To właśnie ci dawni bohaterowie niezmiennie przypominają o rytmie przedwojennej Warszawy czy Lwowa. Bo czyż nie budzi uśmiechu para pociesznych wędrowców - Szczepko i Tońko - którzy w filmie "Włóczęgi" z 1939 roku z iście lwowskim sprytem ratują z opresji osieroconą dziewczynę, a znajdą też czas i na to, aby przechadzając się po targu z akordeonem, zaśpiewać: "Bo gdzie jeszcze ludziom tak dobrze jak tu?/Tylko we Lwowi!/Gdzie pieśnią cię budzą i tulą do snu?/Tylko we Lwowi!"

Wielu przypomni sobie też najsłynniejszego podwórkowego śpiewaka - niejakiego Julka. Hulaka był ci on i leniuch, który - choć pochodził z zamożnej rodziny - od porządnej pracy wolał uliczne śpiewanie. Do czasu aż poznał uroczą sprzedawczynię papierosów - Zosię. Historia to miłosna jakich jest wiele, ale piosenka, która pochodzi z filmu "Pieśniarz Warszawy" z 1934 roku z pewnością jest niepowtarzalna i brawurowo wykonana przez Eugeniusza Bodo, który właśnie jako podwórkowy śpiewak zabawiał mieszkańców kamienicy, śpiewając: "Moja niania nad kołyską tak śpiewała mi co dzień,/ Że zdobędę w życiu wszystko i usunę wszystkich w cień./ No i prawdy była blisko, ale w tem jest właśnie sęk,/ Że chodzę sobie, nic nie robię i to jest mój wdzięk/Już taki jestem zimny drań/ I dobrze mi z tym, bez dwóch zdań,/ bo w tym jest rzeczy sedno,/ Że jest mi wszystko jedno,/ Już taki jestem zimny drań".

A muzyka, także właśnie pokazywana często w jej podwórkowym wykonaniu, odgrywała w filmie istotną rolę.
- Po 1929 roku muzyka wpisała się w film, była magnesem przyciągającym ludzi do kina, która pod względem znaczenia była często równorzędna obrazowi. Muzyka podwórkowa, którą pokazywano też w filmach, była częścią miejskiego folkloru. Tak jak w "Zakazanych piosenkach", gdzie być może nie śpiewali zawodowcy, ale ludzie, którzy byli związani z miastem i te piosenki to pokazywały. Muzyka podwórkowa jest w tamtych filmach naturalnie wpisana w miasto - objaśnia dr Magdalena Kamińska z Instytutu Kulturoznawstwa UAM. - To była twórczość miejska, która komentowała wydarzenia, bardzo emocjonalna. Spełniała też różną rolę, np. w "Stawce większej niż życie" śpiewak podwórkowy był jednocześnie tajnym posłańcem. A z kolei w "Misiu" ten element został niejako obśmiany i pokazany jako forma użalania się nad sobą.

Jak zauważa dr Magdalena Kamińska, wyjątkowość podwórkowych śpiewaków została też dobrze ukazana w niegdyś popularnych, a teraz już nieco zapomnianych, przedwojennych filmach jidysz, z bodaj najsłynniejszym i nakręconym w Polsce obrazem "Judeł gra na skrzypcach". Film został obudowany na motywie wędrownych muzyków żydowskich (klezmerów) i opowiadał o dziewczynie przebranej za chłopca, która gra z ojcem na targowiskach i podwórkach, a potem zakochuje się w chłopaku z konkurencyjnej grupy.

Kto ocali od zapomnienia?

Piosenka podwórkowa miała niewątpliwy czar, który przetrwał, bo utwory pamiętali ci, którym one zapadły do serca. Wiele pieśni od zapomnienia ocalił m.in. pieśniarz Stanisław Grzesiuk, którego charakterystyczne aranżacje inspirują kolejne pokolenia muzyków. Dlatego też Jarosław Ludwicki śpiewaka podwórkowego szuka nie tylko w Wielkopolsce.

- Szukamy w całej Polsce, bo być może po prostu nie uda się go odnaleźć tutaj. A chcielibyśmy znaleźć kogoś autentycznego... - zawiesza na chwilę głos restaurator. - Marzą nam się takie występy na Śródce. Byłyby one częścią większego projektu artystycznego, który zamierzamy zrealizować latem. Być może znajdzie się ktoś, kto ma nagrania, zdjęcia lub chciałby podzielić się wspomnieniami. Gdybyśmy zebrali eksponaty i informacje na ten temat z pomocą Wielkopolan, to może udałoby się zorganizować wystawę i pokazać zawody miejskie, które nie były co prawda profesjonalne, ale za to były częścią tego miejsca.

Bo kiedy Poznań dekady temu intensywnie się rozwijał, Śródka z każdym kolejnym rokiem zostawała gdzieś w tyle, coraz bardziej zapomniana i niszczejąca. A razem z nią zapominano o tradycji i zwyczajach. Aż kilka lat temu przez rzekę Cybinę przerzucono most biskupa Jordana, a Śródka zaczęła powoli odżywać. I z tym miejscem jest trochę tak jak z piosenką podwórkową: istnieje, dopóki się o nim pamięta. Nie trzeba koniecznie i nieco abstrakcyjnie cieszyć się z dobrodziejstw zbliżających się piłkarskich mistrzostw Europy: zyskami dla właścicieli, nowymi drogami i budynkami. Czasem najtrudniej docenić te drobne i niecodzienne inicjatywy, które wychodzą od samych mieszkańców i do mieszkańców są skierowane.
Poznań na nowo odkrywa się podczas biegu kelnerów na moście Jordana, wystawiając zeszyty czekające na wpisy o tym, co należałoby zrobić w mieście, oryginalnie zakłócając miejską przestrzeń leżakami czy stolikami, przy których można usiąść i wypić kawę, tańcząc w rytmie Abby podczas akcji "flash mob", organizując konkursy fotograficzne czy tworząc plenery malarskie i galerie w bramie, gdzie każdy może wejść i przez chwilę obcować ze sztuką. A to wszystko dzieje się na Śródce. To jaki potencjał drzemie w całym mieście!

- Marzy mi się też otwarcie teatrzyku ogrodowego na Śródce, jakie kiedyś istniały. Mam nadzieję, że uda mi się to zrealizować - zastanawia się Jarosław Ludwicki i dodaje: - Mieszkamy w tym mieście, ale niewiele nam wolno. Zapomina się chyba, że to miejsce jest dla ludzi. A tymczasem sprowadza się nas do roli przedmiotu. Wieczorami wracamy do swoich klatek, pilotami włączamy telewizory i zamykamy się. Tego nie wolno, tamtego nie wolno..., to z czasem przestajemy się pytać. A może nadszedł już czas, żeby się zbuntować?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski