Zawsze było mnie niewiele. Średni wzrost, godna pozazdroszczenia przemiana materii i waga, która nigdy nie skoczyła wyżej niż 56 kilogramy. Jest 25 tydzień ciąży. Brzuszek już lekko się powiększył. Za to cała reszta rozrosła się do rozmiarów - w moim dotychczasowym mniemaniu - monstrualnych.
Najbardziej bolesna jest konfrontacja z szafą. I nie jest to już zwyczajne: "Kochanie! Nie mam się w co ubrać". T-shirty: te za krótkie wietrzą od dołu moją powiększającą się piłeczkę, te za wąskie drą się w ramionach i opinają cycki jak w tanim pornosie. Zostają swetry w rozmiarze oversize (przynajmniej te lubię) i legginsy.
Czas się zbroić! Czas przywdziać strój matki. Zakładam jeansowe ogrodniczki z regulacją boków i czuję się jak rycerz w świetlistej zbroi. To ja Matka-Polka w pancernych gaciach. To ja - obrońca mojego okrągłego brzuszka. Niebieskie jeansy a’la Bob Budowniczy (zawsze da radę). Wbrew pozorom są całkiem wygodne, w miarę ładne i naprawdę dają mi (a w związku z tym - nam) poczucie bezpieczeństwa. W mojej szafie zagościła pierwsza para ciążowych spodni.
Zaczęła się wagowa i rozmiarowa równia pochyła. Pozbyłam się za małych staników. Nowe, o rozmiar większe w zestawie z majtkami większymi o dwa rozmiary zostały okupione potokiem łez, czekoladą i słoikiem kiszonych ogórków. Jest mi ciasno i niewygodnie. Czarę goryczy przepełnił zdradziecki artefakt w łazience znajomych. Szklana waga.
Siedzę na łóżku i chlipię do siebie, do brzuszka i do całej niesprawiedliwości świata.
- Co się stało? - pyta Mój Kochany. Nie pyta, co się ZNOWU stało, Słońce Moje, cierpliwy i czuły. I przytula, pozwala się wypłakać, obsmarkać mu rękaw ulubionej koszulki z Ramonesami.
- Nigdy nie ważyłam więcej niż 60 kilo, a teraz tak… - wyjaśniam i tłumaczę, i żalę się. - Przecież taka też jesteś piękna - odpowiada moje cierpliwe schronienie.
Spotykam się z dawno niewidzianymi przyjaciółkami.
- Ślicznie wyglądasz, ciąża ci służy - mówią. I mówią to oddzielnie. Każda w innym miejscu, innego dnia, nie potakują, ale mówią osobno, indywidualnie. O ile w ustach pierwszej brzmi to jak pocieszenie, drugiej - zaczynam podejrzewać zmowę, to trzeci raz nabiera to już sensu. No tak. Mam kilka kilogramów więcej, noszę ciuchy większe o rozmiar, ale jestem piękna.
- No przecież powtarzam ci to codziennie - słyszę w domu. Uśmiecham się i rozwieszam pranie: Johnny, Joey, DeeDee, Tommy… Hey, Ho, Let’s Go!
WIDZIAŁEŚ COŚ CIEKAWEGO? ZNASZ INTERESUJĄCĄ HISTORIĘ? MASZ ORYGINALNE ZDJĘCIA?
NAPISZ DO NAS NA ADRES [email protected]!
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?