Sąd wezwał również rodzinę, która trzy tygodnie przed lipcową tragedią wybrała się do Term Maltańskich. Swoje rzeczy, także dokumenty i kluczyki do samochodu zostawili w jednej szafce, zamykanej elektronicznym kluczem. Po kilku godzinach relaksu, gdy wrócili do szatni, nie mogli jej otworzyć. Zrobił to dopiero pracownik Term przy pomocy uniwersalnego klucza.
Zobacz: Zabójstwo na Półwiejskiej: biegli zbadają poczytalność 23-latka
- Zostałem okradziony w czerwcu ubiegłego roku. Straciłem wszystkie dokumenty , kluczyki do auta. Całą saszetkę i trzy tysiące zaliczki - zeznał świadek.
Zgłosił kradzież w biurze obsługi Term oraz na policji. Adwokat Piotr Binas, obrońca oskarżonego, dokładnie wypytywał świadka o tę zaliczkę. Paweł P. przyznał, że przez przypadek otworzył swoim kluczem elektronicznym cudzą szafkę i zabrał z niej saszetkę. Ale twierdzi, że żadnych pieniędzy tam nie było, a dokumenty chciał odesłać, tylko nie mógł wybrać się na pocztę...
Świadek dokładnie opisał, kiedy i na co otrzymywał zaliczki od swojego pracodawcy, którego jednak nie poinformował o kradzieży. - Wyłożyłem ze swoich, bo odpowiadałem za te pieniądze.
Sprawdź też: Zabójstwo na Półwiejskiej: Student prawa usłyszał kolejne zarzuty
Można było się też dowiedzieć od pracownika Term, że aby dobrze zamknąć szafkę, trzeba przytrzymać klucz 5 sekund, a kiedy dioda pod zamkiem "mruga na czerwono", drzwi są prawidłowo zamknięte.
Zeznawał 23-latek, który przyuczał Pawła T. do zawodu barmana w jednym z lokali przy Starym Rynku. - Półtorej godziny przed zdarzeniem na Półwiejskiej, o którym dowiedziałem się jeszcze tej samej nocy od klientów, był u mnie z kolegą. Na pewno pił wcześniej, ale u mnie tylko małe piwo - zeznał Maciej.
Powiedział, że pracował z Pawłem tylko dwa tygodnie, bo szefowa nie chciała go zatrudniać w lokalu - po tym, jak jej się pochwalił, że pobił klienta. Mimo, że tamten nie złożył skargi.
- Szczycił się, że go pobił. Gdy obraził Pawła, wyprowadził tego klienta na zewnątrz do bramy. Powiedział: Zająłem się nim i na szczęście nie pobrudziłem koszuli - zapamiętał Maciej.
To zeznanie zaktywizowało Pawła T. Wstał i oświadczył: - Nie było takiej sytuacji, tego rzekomego pobicia, ale nie chciałem się sam zwolnić, bo przyjęto mnie z polecenia. Dla mnie to koniec tematu.
Sąd na wtorkową rozprawę wezwał także matkę oskarżonego. Wypytywał, ile ich kosztowały prawnicze studia syna w Poznaniu. Małgorzata T. przyznała, że miesięcznie było to 1300 - 1500 złotych. Sąd interesowały także kontakty rodzinne. Przed zabójstwem rodzice kilka razy odwiedzili go w Poznaniu, on był w domu w Kołobrzegu na początku roku, a tuż przed aresztowaniem co tydzień spotykali się w Szczecinie. Rodzina T. miała tam dwa mieszkania, a matka czuwała nad założeniem firmy, którą Paweł miał prowadzić ze wspólnikiem.
- Paweł zadzwonił do mnie o drugiej w nocy. Powiedział, że napadł go duży spaślak i napierdział mu do jedzenia, że nazwał go pedałem. Zwróciłam mu uwagę, że nie mówi się spaślak, tylko postawny mężczyzna, a ja o tej porze nie będę rozmawiać o bąkach i pedałach - zeznała matka oskarżonego.
Nie potrafiła jednak wyjaśnić, dlaczego nie powtórzyła treści tej rozmowy przesłuchującym ją policjantom i dlaczego dopiero teraz powtarza wersję syna, który tym incydentem próbował usprawiedliwić swój atak na Bartosza J.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?