Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Decapitated: Czyste dobro [ROZMOWA]

Cyprian Lakomy
Cyprian Lakomy
Decapitated od lewej: Hubert Więcek, Rafał "Rasta" Popowski, Wacław "Vogg" Kiełtyka i Michał Łysejko
Decapitated od lewej: Hubert Więcek, Rafał "Rasta" Popowski, Wacław "Vogg" Kiełtyka i Michał Łysejko Oskar Szramka
Wacław "Vogg" Kiełtyka, gitarzysta i lider Decapitated opowiada o najnowszej płycie "Anticult"; o tym, czego słucha w domu i w trasie oraz o tym, jak czuje się przed występem na zgoła niemetalowym festiwalu w Jarocinie.

„Anticult” to, jeśli dobrze liczę, siódmy album Decapitated. Stresujesz się przed wydaniem kolejnych płyt, czy jednak towarzyszą ci inne emocje?

Wacław "Vogg" Kiełtyka: Bardzo dobrze liczysz (śmiech). Prawdę mówiąc, niezbyt się stresuję. Towarzyszy mi raczej ekscytacja i radość. Cieszy mnie to, że wydajemy kolejną płytę, która fajnie nam wyszła; która dobrze brzmi i zawiera miażdżący materiał. Czym się tu więc stresować? (śmiech)

W recenzjach wielokrotnie porównuje się „Anticult” do współczesnych metalowych klasyków kalibru „The Blackening” Machine Head czy „Sacrament” Lamb of God. Czy siadając do nowych numerów, masz gdzieś z tyłu głowy albo w głębi serca ambicję tworzenia płyt-pomników, o terminie ważności dłuższym niż sezon albo dwa?

Byłoby nie lada zaszczytem nagranie takiej płyty. Całe życie staram się komponować jak najlepsze riffy i utwory. Zdaję sobie również sprawę z własnych ograniczeń. Tworzenie muzyki to trudny i wymagający proces. Czasem, w sposób niezamierzony, powstają jednak rzeczy ponadczasowe i wyjątkowe. Czytałem te recenzje, o których mówisz. Widziałem mocne stwierdzenia, że „Anticult” to album klasyczny, który odciśnie silne piętno na światowym metalu. Możliwe, że ta płyta rzeczywiście posiada taki potencjał. Jest na niej kilka wyrazistych numerów, np. „Kill the Cult”, który nosi znamiona metalowego hitu. To wynik naturalnej ewolucji, którą przeszedłem jako kompozytor: piosenki są coraz lepsze i płyty też brzmią lepiej. Z drugiej strony, koniec końców słuchać będą tego ludzie i to oni wystawią nam ocenę. Kto wie, może „Anticult” rzeczywiście ma szansę zostać kultową płytą?

Kiedy jej słucham, to słyszę muzykę totalnie niewymuszoną, z którą z marszu można iść na scenę. Po prostu samograj.

To właśnie zasługa doświadczenia. Jako kompozytor, wiem jak zaaranżować utwór, by się sprawdzał na żywo. Z tym samograjem masz rację. Myślę, że to jest płyta, którą spokojnie moglibyśmy grać w całości na koncertach i całkiem prawdopodobne, że za jakiś czas do tego dojdzie. Album niewymuszony? Tak, choć sporo nasiedziałem się z gitarą, żeby to wszystko poukładać jak należy. Kiedy go słuchasz, wchodzi jednak bardzo lekko. Taki był właśnie cel. Myślę, że sprawa ma się bardzo podobnie w przypadku jakiejkolwiek innej twórczości, niezależnie czy budujesz statek czy malujesz obraz.

Nie próbujecie być na siłę oldschoolowi. Często wręcz utożsamia się Decapitated z tym nowoczesnym, technicznym death metalem. Co uważasz dziś za największą wartość w piosence?

Ludzie lubią szufladkować. Ja nie do końca. Od dawna mówi się, że Decap gra jakiś nowoczesny i techniczny death metal. Taka łatka niezbyt do mnie przemawia. Jesteśmy zmiennym zespołem. Z płyty na płytę jest trochę inaczej i zawsze staramy się szykować niespodzianki.
Czymś takim w przypadku „Anticult” mogą być bardzo tradycyjne elementy. Wychowałem się na metalu z końca lat 80. i całych latach 90. Moją muzyczną tożsamość kształtowały takie zespoły jak Sepultura, Pantera, Morbid Angel czy Metallica, ale także polski Kat, Acid Drinkers czy Vader. Choćby z tego względu nie do końca pasujemy do stereotypu kapeli modern deathmetalowej czy deathcore'owej.
Wydaje mi się, że jesteśmy też dużo dojrzalsi niż te wszystkie zespoły zza Oceanu z plastikowym brzmieniem, ścigające się na szybkość i ciężkość. Na nowej płycie daliśmy sobie z tymi wszystkimi wyścigami siana. Z tego samego względu nie czujemy konieczności trzymania się jakiejś konkretnej stylistyki.
Co jest najważniejsze w piosence? Choćby to, żeby zapadała w pamięć. Żeby miała dobry przewodni riff i żeby była dobrze podana. Aranż jest czasem kluczowy. Na pewno nie zależy mi na popisywaniu się, ani udowadnianiu, że najsprawniej przebieram palcami po gryfie.

Często słyszysz jeszcze narzekania, że Decapitated mogłoby grać nadal jak na pierwszej płycie i silniej inspirować się potęgami death metalu zza Oceanu?

Oczywiście. I ja tę krytykę szanuję. Rozumiem, że niektórzy chcieliby, żebyśmy nadal grali jak na „Winds of Creation”, „Nihility” czy „The Negation”, kiedy wszystko dusiło jeszcze w tym klasycznym deathmetalowym sosie. Z drugiej strony, już na tych płytach byliśmy zespołem dużo bardziej progresywnym niż, dajmy na to, Cannibal Corpse czy Deicide.
Choć tęskniących za przeszłością nie brakuje, wiele osób broni tego, co reprezentujemy sobą dziś. Fani rozumieją, że zmiany są prawem każdego artysty. Dopóki muzyka jest szczera i płynie z serca, dopóty ludzie będą jej wierzyć.

A jaka muzyka kręci się ostatnio najczęściej w twoim odtwarzaczu?

W odtwarzaczu kręci się coraz rzadziej. Coraz częściej natomiast słucham winyli. Niedawno kupiłem gramofon i pomału kompletuję płytotekę. Dużo słucham ścieżki dźwiękowej z filmu „Whiplash”. Dobrze weszły mi ostatnie albumy Immolation i Devina Townsenda. Wracam też do słuchania muzyki klasycznej. Ostatnio w domu często brzmi Claude Debussy i impresjoniści. Poza nimi obowiązkowo, raz Mozarcik, raz Beethovenik. (śmiech) Co innego wyjazdy na trasę: tu królują płyty Kata, czasem Szwedzi z Watain. Ostatnio spore wrażenie zrobił na mnie również album Australijczyków z The Kill.

Niedawno wróciliście z europejskich festiwali. W sierpniu lecicie za Ocean. Mój kolega, który wozi zespoły grające trasy w Europie mówi, że jesteście jedyną polską kapelą działającą na amerykańską modłę: jeździcie własnym vanem i ciągle jesteście w drodze, choćbyście w tym vanie mieli spać. Pasuje ci bycie sterem, żeglarzem i okrętem?

Jak najbardziej. Lubię świadomość, że ster jest w moich rękach i to do mnie należy decyzja, gdzie grać, a gdzie nie. Choć coraz częściej jeździmy na koncerty nightlinerem, wciąż mamy swój czołg, w którym uwielbiamy spędzać czas. (śmiech) Ostatnio walnęliśmy cztery tysiące kilometrów, by dojechać na festiwale Graspop Metal Meeting w Belgii i Hellfest we Francji. Znakomite koncerty. To również zasługa świetnych ludzi, którzy kręcą się wokół naszego zespołu – dźwiękowców, technicznych i świetlików. Wszyscy przygotowani, choć zazwyczaj przyjeżdżaliśmy na godzinę przed wejściem na scenę – wszystko wypadło świetnie.

Nie zapominacie też o rodzimych festiwalach. Wkrótce zagracie w Jarocinie, w towarzystwie zgoła niemetalowym. Inaczej się gra ze świadomością, że nie każdy pod sceną będzie machał głową?

W pewnym sensie tak. To musi być niezłe zjawisko, widzieć po raz pierwszy zespół pokroju Deacpitated, nie będąc na co dzień fanem takiej muzyki. Gramy dość późno, ale mam nadzieję, że pora nie odstraszy ludzi. Powiem wręcz, że ja się tą całą sytuacją jaram! Zderzenia różnych muzycznych kultur to dla mnie czyste dobro. Jeśli natomiast gdzieś pod koniec koncertu między zespołem a publicznością rodzi się jakaś chemia, to fenomenalnie. O to przecież w tym wszystkim chodzi – żeby łączyć ludzi z różnych biegunów.

O tym, że wy to potraficie można było się przekonać w zeszłym roku na festiwalu Open'er, kiedy Zbigniew Wodecki i Mitch & Mitch Orchestra przemycili fragment waszego utworu w niecodziennej aranżacji.

Podczas finałowego koncertu Warszawskiej Orkiestry Rozrywkowej, na który zaproszono mnie, bym zagrał gościnną solówkę, miałem okazję porozmawiać z Maciem Morettim, liderem Mitch & Mitch. Był on również inicjatorem projektu ze Zbigniewem Wodeckim. Prywatnie, Macio jest również fanem Decapitated. Podobno w trakcie jednej z prób, fragment tekstu piosenki „Odjechałaś tak daleko” skojarzył mu się z riffem z naszej piosenki „Blood Mantra”. Kiedy usłyszałem efekt, byłem oszołomiony. Niesamowita sprawa. Jestem bardzo wdzięczny za ten gest.

Na koniec, powiedz mi jak idzie ci godzenie kariery muzycznej na pełnych obrotach z rolą ojca. To ciężkie zadanie?

Na pewno trzeba uzbroić się w dużo cierpliwości, żeby nie zwariować. (śmiech) Moja młodsza córka wkrótce idzie do przedszkola, dzięki czemu znów będę miał kilka godzin w ciągu dnia, by w spokoju pograć na gitarze. Przyznam szczerze, że dwie ostatnie płyty Decapitated skomponowałem w bardzo dynamicznej sytuacji domowej, co było nie lada wyzwaniem. Choć mam w domu swój gabinet, w którym zazwyczaj tworzę, trzeba było się niekiedy mocno na nagimnastykować. Przez ten czas nauczyłem się jednak, że wszystko jest tak naprawdę do zrobienia.

Album "Anticult" Decapitated ukazał się 7 lipca nakładem Nuclear Blast i Mystic Production.
Jarocin Festiwal odbędzie się w dniach 14-16 lipca. Występ Decapitated zaplanowano na godzinę 1.30 w nocy z soboty na niedzielę

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski