Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Demokracja kontra dyktatura. Wybór między nimi nie zawsze był jasny

fragment książki
Gdyby dyktatorzy nie popełniali błędów, pewnie nigdy nie pojawiłaby się na świecie demokracja - pisze Tom Phillips, publicysta historyczny.

Talent autokratycznych władców do popełniania kardynalnych, dramatycznych błędów, i to na przerażającą skalę, sprawił, że z biegiem lat różne państwa próbowały zminimalizować szkody, zmieniając ustrój - i wprowadzając drobiazg zwany demokracją. Trzeba zaznaczyć, że z różnym powodzeniem.

Trudno określić, gdzie po raz pierwszy wypróbowano demokrację - formy wspólnego podejmowania decyzji prawie na pewno były cechą wczesnych małych społeczeństw. Są również dowody na to, że coś zbliżonego do demokracji istniało w Indiach mniej więcej dwa i pół tysiąca lat temu. Ale generalnie to greckiemu miastu-państwu Atenom przypada palma pierwszeństwa za przyjęcie i skodyfikowanie rządu demokratycznego, co nastąpiło mniej więcej w tym samym czasie, w roku 508 p.n.e.

Oczywiście wiele najważniejszych cech demokracji (rząd otwarty dla wszystkich obywateli i wybory, w wyniku których obywatele mogą wymienić rząd, jeśli go nie lubią) zależy od tego, kto jest uważany za obywatela. I przez większą część dziejów wiele krajów wykluczało z udziału w głosowaniu pewne mało znaczące grupy społeczne - takie jak kobiety, biedacy albo mniejszości etniczne. Przecież nie można dawać władzy byle komu, prawda?

Tom Phillips „Ludzie. Krótka historia o tym, jak spiep....liśmy wszystko”, tłumaczenie: Maria Gębicka-Frąc, wyd. Albatros, Warszawa 2019
Tom Phillips „Ludzie. Krótka historia o tym, jak spiep....liśmy wszystko”, tłumaczenie: Maria Gębicka-Frąc, wyd. Albatros, Warszawa 2019

Kolejny problem z demokracją polega na tym, że ludzie generalnie są jej wielkimi fanami, gdy myślą, że może dać im władzę, ale nagle tracą nią zainteresowanie, gdy zanosi się na to, że mogą ją stracić. W rezultacie demokracja często wymaga naprawdę wyczerpującej pracy, by zapewnić jej dalsze istnienie.

Na przykład taki Rzym eksperymentował z różnymi przebiegłymi metodami, żeby powstrzymać demokrację od przeobrażenia się w autokrację. Jedna z tych metod polegała na powierzaniu najwyższej władzy cywilnej i wojskowej dwóm osobom. Konsulowie pełnili urząd przez jeden rok, co miesiąc wymieniali się zakresem najważniejszych uprawnień i każdy dowodził dwoma z czterech legionów armii rzymskiej. To całkiem mądry sposób, by zyskać pewność, że władza absolutna nie wpadnie w ręce jednego człowieka.

Niestety. Układ okazał się mniej idealny, kiedy cztery legiony armii stanęły do jednej bitwy - do czego doszło w 216 roku p.n.e. pod Kannami, gdzie Rzymianie starli się z siłami kartagińskimi pod wodzą słynnego fana słoni, Hannibala. Akurat w dniu bitwy dowodzenie armii przeszło z jednego konsula, Lucjusza Emiliusza Paulusa, na drugiego, Gajusza Terencjusza Warrona. Problem został spotęgowany przez fakt, że konsulowie nie zgadzali się w kwestii taktyki: jednego dnia dowodził ostrożny Paulus, a następnego bardziej lekkomyślny Warron. Hannibal, któremu zależało na wciągnięciu Rzymian do bitwy, po prostu zaczekał jeden dzień, aż Warron obejmie dowodzenie, i jego życzenie się spełniło. Wynik był taki, że rzymska armia została dosłownie zmieciona z powierzchni ziemi.

CZYTAJ TAKŻE: Barbara Fedyszak-Radziejowska: Demokracja działa lepiej, gdy są tylko dwie-trzy partie

W zasadzie Rzymianie znaleźli sposób, żeby zapobiec tego rodzaju podziałom - w sytuacjach kryzysowych powoływali dyktatora, który miał nieograniczoną władzę, ale był zobowiązany do rezygnacji z urzędu natychmiast po wykonaniu zadania, do jakiego został wyznaczony (jak na ironię, tuż przed bitwą pod Kannami senatorzy pozbyli się dyktatora, bo nie podobała im się jego strategia). Powtarzam, teoretycznie był to doskonały pomysł, ale pod warunkiem, że osoba, której powierzy się władzę absolutną i dowództwo nad wielką armią, później dobrowolnie ustąpi. W większości przypadków tak się działo, dopóki pewien ambitny gość, niejaki Juliusz Cezar, nie uznał, że tak naprawdę lubi władzę i chciałby ją zatrzymać, jeśli nikomu nie sprawi to różnicy. Pomysł skończył się dla niego mało przyjemnie, ale jego następcy również dochodzili do wniosku, że fajnie mieć władzę absolutną, i tak oto republika rzymska szybko przekształciła się w cesarstwo.

Niektóre rozwiązania podejmowane w systemach demokratycznych, żeby uniemożliwić tym łaknącym władzy manipulowanie wyborami, były dość niezwykłe. Jeśli uważasz, że system Kolegium Elektorów w Stanach Zjednoczonych jest skomplikowany, to ciesz się, że nie mieszkasz w Republice Weneckiej.

Wenecją władał doża, przywódca wybierany w najbardziej chyba zawiłym głosowaniu na świecie. Ponieważ dożę wybierała dożywotnio Wielka Rada złożona z około stu oligarchów - układ z oczywistym potencjałem korupcyjnym - w roku 1268 wprowadzono system mający uniemożliwić jakiekolwiek manipulacje.

Oto jak wyglądała elekcja doży Wenecji: najpierw przez ciągnienie losów wybierano trzydziestu członków rady. Następnie znowu ciągnięto losy, redukując liczbę elektorów do dziewięciu. Ta dziewiątka wybierała czterdziestu członków rady, których liczba, w efekcie losowania, malała do dwunastu. Ta dwunastka wybierała dwudziestu pięciu, z których losowano dziewięciu, którzy wybierali czterdziestu pięciu, których liczba, po losowaniu, spadała do jedenastu, którzy wybierali czterdziestu jeden członków rady… i na koniec, w dziesiątej rundzie całego procesu, tych czterdziestu jeden wybierało dożę.

Spróbuj przeczytać to głośno jednym tchem. To oczywiście kompletnie niedorzeczne i próba przewidzenia wyniku musiała być piekielnym koszmarem dla weneckich speców od polityki. Ale trzeba oddać sprawiedliwość weneckim oligarchom: ich system musiał być udany (to znaczy gdy się było weneckim oligarchą), skoro funkcjonował przez ponad pięćset, głównie pomyślnych lat, dopóki Republika Wenecka w roku 1797 nie została podbita przez Napoleona Bonaparte.

Szczerze mówiąc, to czyni Wenecję wzorem stabilności: gdy piszę te słowa, od zakończenia wojny (czyli w ciągu siedemdziesięciu dwóch lat) Włochy miały sześćdziesiąt pięć rządów i czterdzieści trzy osoby piastujące urząd premiera, podczas gdy w Wielkiej Brytanii urząd premiera przechodził z rąk do rąk tylko piętnaście razy (w obu wypadkach niektóre osoby pełniły tę funkcję więcej niż raz, stąd „urząd premiera”, a nie „premier”). I to „gdy piszę” też jest ważne, ponieważ we Włoszech właśnie pogłębia się kolejny z regularnie występujących tam kryzysów politycznych.

Jednym z problemów demokratycznej formy rządów jest to, że polityka, która wydaje się rozsądna w czasach miłej i przyjaznej liberalnej demokracji, często odbija się straszną czkawką, gdy do głosu dojdzie bardziej autorytarny reżim. Dla przykładu spójrzmy na Meksyk w pierwszej połowie dziewiętnastego wieku, kiedy władze tego świeżo uniezależnionego od Hiszpanii kraju postanowiły zrobić dobry użytek ze słabo rozwiniętego północnego Teksasu. Meksykanie chcieli stworzyć strefę buforową, która ochroniłaby państwo przed napaściami Komanczów i rozrastającymi się na zachód Stanami Zjednoczonymi, zaczęli więc zachęcać amerykańskich ranczerów i farmerów do osiedlania się na tym obszarze - nadawali ziemię tak zwanym empresarios, którzy mieli werbować amerykańskich osadników (fakt, że między oboma krajami nie było umowy o ekstradycję, mógł być dla wielu dodatkową zachętą). Rząd Meksyku zaczął sobie uświadamiać, że pomysł nie był najlepszy, kiedy stało się jasne, że niektórzy empresarios zyskują znaczną władzę polityczną - i że wielu osadników nie ma zamiaru się integrować ani przestrzegać meksykańskiego prawa. W 1830 roku wkurzeni Meksykanie spróbowali położyć kres dalszej migracji Amerykanów, ale stwierdzili, że są bezradni - zatrzymanie napływającego przez granicę potoku amerykańskich imigrantów okazało się niemożliwe.

Nasze tancerki pięknie zaprezentowały się podczas Mistrzostw Polski  Białych Błotach.

Świetne występy połanieckich i staszowskich tancerzy na mist...

Sprawy osiągnęły punkt krytyczny, gdy (względnie) liberalny rząd Meksyku został zastąpiony przez autokratycznego, autorytarnego władcę w osobie prezydenta Antonia Lópeza de Santa Anny, który w 1835 roku rozwiązał kongres i przeforsował zmiany w konstytucji, centralizując władzę i ogłaszając się dyktatorem. Wyruszył do Teksasu, by podjąć zdecydowane działania przeciwko społeczności amerykańskich imigrantów, co jeszcze bardziej zaogniło sytuację - i nie minęło wiele czasu, a doszło do wybuchu rewolucji teksańskiej. W 1836 roku, po wojnie, która obejmowała niechlubną bitwę o Alamo, Teksas ogłosił niepodległość. W roku 1845 stał się częścią wciąż powiększających swoje terytorium Stanów Zjednoczonych, a Meksyk, zamiast zyskać pożyteczny bufor przed amerykańską ekspansją, stracił cenną prowincję.

od 12 lat
Wideo

Wybory samorządowe 2024 - II tura

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Demokracja kontra dyktatura. Wybór między nimi nie zawsze był jasny - Portal i.pl

Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski