Przez długie lata uosabiali wszystko, czego we współczesnym metalu nie znosiłem. Amerykanie ze Slipknot byli dla mnie zjawiskiem równie plastikowym, co horrory z serii „Krzyk”. Zresztą – chcą tego czy nie – są produktem tej samej epoki faworyzującej quasi-ekstremalne doznania dostosowane do wrażliwości 15-latków jadających w McDonaldzie. Z drugiej strony, formacja Coreya Taylora jak mało która na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat naznaczyła popkulturę i dorobiła się rzeszy oddanych fanów na całym globie. Trudno więc iść w zaparte i udawać, że jej nie ma.
Swój piąty longplay, Slipknot wydaje już jako zespół facetów po czterdziestce i po przejściach. Tytuł wydanego tej jesieni „The Gray Chapter” nawiązuje do nieżyjącego od czterech lat basisty Paula Graya. Prócz zmarłego po przedawkowaniu narkotyków muzyka, nie ma dziś też w grupie perkusisty Joeya Jordisona, którego gra przez lata pozostawała jednym z najbardziej charakterystycznych elementów jej brzmienia. Trudno więc traktować ten album jako wybryk średnio rozgarniętych szczeniaków.
„The Gray Chapter” to płyta rozdarta pomiędzy dawną intensywnością a świadomością tego, że Slipknot wciąż musi dobrze się sprzedawać. Corey Taylor wraz z kolegami próbuje więc łagodzić regularne dźwiękowe mordobicia bardziej stonowanymi fragmentami. Nie zawsze wychodzi to zespołowi na dobre, o czym przekonujemy się np. w „AOV” czy „The Devil in I”, zrujnowanych płaczliwą manierą wokalną Taylora. O ile w przypadku tego drugiego jest to poniekąd zrozumiałe (singel promujący płytę), o tyle w surowym, lecz bardzo motorycznym „AOV” śpiewna rozpacz Taylora zakrawa na zbrodnię.
Z drugiej strony nie brakuje na piątym dziele Amerykanów kompozycji nieskażonych muzycznym kompromisem, takich jak stopniowo rozkręcający się „Sarcastrophe”, czy chwilami wręcz deathmetalowy „The Negative One”. Wszystkich, którzy życzyliby sobie powtórki z najcięższego albumu „Iowa” muszę jednak rozczarować: „The Gray Chapter” nie jest płytą choćby w połowie tak spójną, a w dodatku - zbyt długą. Gdyby zamiast 64 minut, panowie skomasowali swoje pomysły w 46 i wyrzucili z programu mdłe landrynki pokroju „Killpop” czy „The One Who Kills the Least”, wrażenie byłoby nieporównanie lepsze. A tak jest wprawdzie przyzwoicie, choć do ideału wciąż daleko.
Slipknot
.5: The Gray Chapter
Roadrunner 2014
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?