Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dom dziecka zmienił moje życie na lepsze. Historia z Szamocina z happy endem

Martin Nowak
Magdzie udało się stworzyć szczęśliwą rodzinę. Na zdjęciu z mężem i synkami: Mikołajem i Leosiem
Magdzie udało się stworzyć szczęśliwą rodzinę. Na zdjęciu z mężem i synkami: Mikołajem i Leosiem archiwum rodzinne
Magdalena Skibińska nie zaznała matczynej miłości. Wraz z bratem wychowywała się po opieką ojca. Kiedy skończyła 16 lat sama zapukała do drzwi domu dziecka. Dzisiaj twierdzi, że była to najlepsza decyzja w jej życiu. Jest polonistką i szkolnym pedagogiem. Ma dobrego męża i dwóch wspaniałych synów. Mówi wprost, że to właśnie zasługa placówki, która ją wsparła i pokazała jaką drogą iść przez życie. Jej historia nie pasuje do stereotypu "wychowanka" - pisze Martin Nowak

Z okazji zbliżającego się jubileuszu 60-lecia Domu Dziecka w Szamocinie postanowiła opowiedzieć nam swoją historię. Bo ona to najlepszy przykład na to, że w życiu nie ma rzeczy niemożliwych, że wychowankowie opiekuńczych placówek wcale nie muszą mieć... przegranego życia.

Wydaje się, że to, co może człowieka spotkać najgorszego, Magdę spotkało już w dzieciństwie. Poznała smak porzucenia, odtrącenia i obojętności. Porzucona przez matkę, pozbawiona rodzicielskiej miłości, straciła chęci do nauki, a przy życiu, utrzymywała ją jedynie nadzieja na lepszą przyszłość.

Pobyt w domu dziecka odmienił moje życie na lepsze - mówi Magda

- Mama zabrała ze sobą dwóch starszych braci i odeszła. Mnie i młodszego brata, Michała zostawiła ojcu - opowiada Magdalena Skibińska.

Mówi, że nie lubi wracać do tamtych ciężkich dni. Bo, osamotniony ojciec zaczął pić alkohol, ona wciąż mu "się stawiała" i w domu robiło się coraz trudniej.

Mijały lata. Aż w końcu w dorastającej dziewczynce coś pękło. Postanowiła zawalczyć o własny los.
- Nie wiem co to było, ale nagle poczułam, że nie możemy dłużej mieszkać z ojcem - wspomina. W wieku 16 lat zebrała się w sobie i udała się po pomoc do ośrodka pomocy społecznej. - Powiedziałam prawdę. Mówiłam, że w domu nie miałam warunków do normalnego życia i nauki - wspomina.

Od tego momentu zdarzenia potoczyły się lawinowo. Dziewczyna trafiła do pogotowia opiekuńczego, a po miesiącu, do Domu Dziecka w Szamocinie - zaledwie 200 metrów od swojego domu rodzinnego.

Zazwyczaj wychowankowie domów dziecka nie są umieszczani w placówkach w swoich miejscowościach. Tym razem jednak ktoś podjął taką decyzję.

- Dokładnie pamiętam, gdy zamieszkałam w placówce. Było to 17 stycznia 1997 roku - mówi Magdalena Skibińska.
W tym samym dniu do domu trafił też Michał - młodszy brat Magdy. On nie rozumiał jednak postępowania siostry, był na nią zły, zbuntowany. Nie chciał mieszkać w "bidulu".

- Byłam pewna, że dobrze robię i wiedziałam, że Michał mi jeszcze kiedyś za to podziękuje. Nie myliłam się. Tak się stało po kilku latach - tłumaczy dorosła już dziś Magda.

O placówce opiekuńczej w Szamocinie wypowiada się w samych superlatywach. Mówi, że od samego początku nowy dom bardzo jej się spodobał . Polubiła go. Szybko się tam zadomowiła, poznała przyjaciół. Do posiłków przy stole chętnie zasiadała z samymi wychowawcami. Był czas na rozmowę, miłe spotkania i, co ważne, wieczorem zasypiała przekonana, że rano będzie miała śniadanie.

- Miałam ciepło i byłam najedzona i to były moje marzenia z dzieciństwa. Czego mogłam chcieć więcej? - mówi o tamtym czasie.
Fakt, że nie musiała się już martwić o swój byt sprawił, że zaczęła z optymizmem patrzeć w przyszłość. Miała ku temu warunki. Wychowawcy niczego nie zabraniali, a zawsze pomagali i służyli dobrą radą.

- To był prawdziwy high-life - podsumowuje. - Szczególnie głębokie i pomocne były rozmowy z księdzem Krzysztofem Grzendzińskim i ówczesnym dyrektorem placówki, a dziś chodzieskim starostą, Julianem Hermaszczukiem. To on dał mi do zrozumienia, że to kim zostanę w życiu zależy tylko ode mnie - mówi Magdalena Skibińska. To właśnie m.in. dzięki takim rozmowom i ogromnemu samozaparciu dziewczyna osiągnęła wiele. W domu dziecka spędziła łącznie 7 lat. Tam nauczyła się życia. Potem zdała maturę, ukończyła studia.

Mury placówki - jak przyznaje - opuszczała z ciężkim sercem. Na szczęście, szybko się usamodzielniła i znalazła pracę w miejscowej szkole. Po kilku latach (mając wykształcenie uzupełniające z pedagogiki ogólnej) została pedagogiem szkolnym. Nikt nie ma wątpliwości, że dobrze się stało, bo przecież nikt nie zrozumie lepiej dzieci i ich problemów od Magdy, która sama doświadczyła ciężkich chwil. W prywatnym życiu również odnosi same sukcesy. Jest zadowolona z życia. Ma męża (również nauczyciela) i dwóch kochających synów, poza którymi świata nie widzi.

- Mikołajem i Leosiem jestem prawdziwie zafascynowana - mówi i dziwi się wszystkim matkom (swojej także), które porzuciły własne dzieci.

Do swojego ojca żalu nie czuje. Twierdzi, że był on bardzo mądrym i dobrym człowiekiem, tylko sytuacja życiowa zwyczajnie go przerosła.

- O tacie złego słowa nie dam powiedzieć. Zawsze go kochałam - podsumowuje. Mimo trudnego dzieciństwa Magdalena Skibińska uważa, że w życiu jest prawdziwą szczęściarą. A to kim została, zawdzięcza nie tylko sobie, swojej sile i wierze w lepsze życie, ale także dobrym i mądrym ludziom.

Możesz wiedzieć więcej! Kliknij i zarejestruj się: www.gloswielkopolski.pl/piano

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski