Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dziecku trzeba pokazywać, ale nie machać karcącym palcem...

Redakcja
Eliza Piotrowska: Lubię pisać dla dzieci, a kiedy robi się to, co się lubi, przychodzi to z większą łatwością
Eliza Piotrowska: Lubię pisać dla dzieci, a kiedy robi się to, co się lubi, przychodzi to z większą łatwością Archiwum Elizy Piotrowskiej
O pracy pełnej pasji, o tym, jak trudno jest zdobyć uwagę młodego czytelnika i dlaczego tak ważny jest kontakt rodzica z dzieckiem, z Elizą Piotrowską, autorką i ilustratorką książek dla najmłodszych, rozmawia Agnieszka Gonczar.

Jakim odbiorcą jest dziecko? Trudno się pisze książki dla dzieci?
Ktoś kiedyś powiedział, że dziecko to jest normalny odbiorca, tyle że bardziej wymagający. I rzeczywiście, żeby dotrzeć do dzieci, trzeba mieć wydeptane zupełnie inne ścieżki. W moim przypadku są to ścieżki dobrze znane, ponieważ pamiętam je z własnego dzieciństwa. Ta pamięć bardzo mi pomaga i uaktywnia się za każdym razem, kiedy przystępuję do pracy nad kolejną książką. Podstawową sprawą jest jednak ocalenie dziecka w sobie i dbałość o to, żeby to dziecko zawsze było ufne, uśmiechnięte i ciekawe świata. Lubię pisać dla dzieci, a kiedy robi się to, co się lubi, przychodzi to z większą łatwością. Nie należy jednak zapominać, że pisanie to zawód jak każdy inny, którego należy się nauczyć, który wymaga sporej dyscypliny i pokory, bo jeśli chcemy się rozwijać, to ciągle musimy się czegoś uczyć.

CZYTAJ TEŻ:
MAMY GWIAZDY, ALE PO CO?


Jaki jest język dzieci?

Język dzieci jest taki sam jak język dorosłych, ale więcej w nim zaskakujących skojarzeń, zabawnych uproszczeń i poezji. Dziecko podchodzi do języka kreatywnie, to nie jest tylko pewien zestaw słów, które służą komunikacji, ale element zabawy i środek ekspresji. I to lubię. Warto dodać jednak, że moje książki skierowane są do całej rodziny, dlatego skonstruowane są wielowarstwowo, tak żeby każdy członek rodziny, niezależnie od wieku, mógł znaleźć coś dla siebie, bo nie ma nic gorszego niż znudzony rodzic, czytający dziecku.

Przyznaję, że sama się uśmiałam, przeglądając Pani najnowszą książkę "Legendę o poznańskich koziołkach"…
O, widzi pani, właśnie o to chodziło - historia o koziołkach, tak jak wszystkie inne historie, zawiera warstwę fabularną, która jest atrakcyjna dla dziecka, i warstwę, nazwijmy ją metafabularną, dla rodzica. Ta metafabuła to gry słowne, podteksty kulturowe, polityczne, religijne, moralne. Rodzic je wyłapuje, a dziecko będzie miało okazję wyłapać je w przyszłości, słowem, książka będzie rosła wraz z nim.

W Pani książkach możemy spotkać wiele interesujących, zabawnych postaci. Skąd Pani czerpie pomysły?
Bywa różnie, bo niektóre książki pisze się na zlecenie, ponieważ wydawnictwo ma pomysł na jakąś publikację. Czasem jest to związane z jakąś uroczystością, np. w zeszłym roku był rok Chopina, więc pisałam książkę o Chopinie, a czasami to ja całkowicie przejmuję inicjatywę i wtedy, prawdę mówiąc, najlepiej się bawię. Uważam, że pomysły na książki mają swój prapoczątek w osobistej wrażliwości, w otwarciu na świat, w zachwycie i refleksji. Tu jest ich źródło.

Co Pani robi, gdy dopadnie Panią niemoc twórcza?

Gdy przychodzą trochę mniej kreatywne dni, wtedy trzeba sobie odpuścić, bo wiadomo człowiek nie jest maszynką, choć ja bardzo dużo piszę i dużo publikuję, więc tak naprawdę cały czas jestem na wysokich obrotach i rzadko dopada mnie twórcza niemoc. Myślę jednak, że pisanie to rodzaj ćwiczenia umysłowego, jeżeli odpowiednio wyćwiczymy ten najważniejszy mięsień zwany umysłem i nałoży się jeszcze na to nasza wrażliwość, to tak naprawdę w każdej chwili jesteśmy w stanie usiąść i wymyślić coś fajnego. Dlatego pomysłów mi nie brakuje.

Mówiła Pani, że zachowała Pani w sobie dziecko. Czy pisanie, ilustrowanie i prowadzenie warsztatów dla dzieci pielęgnuje u Pani ten stan?
Oczywiście że tak! Jestem bardzo szczęśliwa, że robię to, co robię. Mam do czynienia z odbiorcami autentycznymi, szczerymi, takimi odbiorcami, którzy powiedzą wprost, że coś im się podoba lub nie podoba. Od dzieci można się bardzo dużo nauczyć, poza tym spotkania z dziećmi to jest dla mnie świetna zabawa. Nie ma mowy o tremie czy jakimkolwiek spięciu, nastawiam się na zabawę i jest zabawa! Oczywiście jest to również wysiłek, bo skoncentrować uwagę np. dwustu maluchów to ogromny wyczyn, ale kiedy robi się to z przekonaniem i miłością, nie może się nie udać.

A czy istnieje jakaś recepta, jak dorastając, zachować w sobie dziecko, zachwycać się jak ono i dostrzegać rzeczy, o których później zapominamy?
Tutaj bardzo ważni są rodzice, bo to od nich dostajemy ogromny bagaż doświadczeń. Ja miałam to szczęście, że wychowałam się w rodzinie, w której mama była cały dzień uśmiechnięta, a w domu panowała wolność, tolerancja i szacunek. Nikt nikogo nie pouczał, nie strofował i dzięki temu jestem dziś taka, jaka jestem - nie boję się, ufam, bardzo lubię ludzi. Po latach zrozumiałam jednak, że moja rodzina to rzadkość, bo tak naprawdę miałam olbrzymie szczęście, że właśnie w takiej rodzinie się urodziłam.Podstawowym błędem rodziców jest to, że osaczają dziecko, że nie pozwalają mu się wyrazić na jemu właściwy sposób. Nie chcą, żeby dziecko odcięło się od pępowiny, chcą sprawować nad nim kontrolę, realizując przy tym jakieś swoje niezaspokojone ambicje, tęsknoty, braki. Mama i tata są po to, by być przy dziecku i pozwalać mu się rozwijać. Najważniejsze, żeby maluch czuł, miał świadomość tego, że rodzic jest obok i że go kocha, wspiera. Ja tak właśnie pamiętam dzieciństwo - uczucie, że jestem kochana i wiem, że mogę robić wszystko, absolutnie wszystko. Mnie nigdy niczego nie zabroniono lub nie nakazano, a jednocześnie miałam przykład w rodzicach, bo wiedziałam, że starszej osobie ustępuje się miejsca w tramwaju, że się pomaga słabszemu. Nie chodzi o to, by dziecko wychowywać jakimś nachalnym dydaktyzmem - trzeba pokazywać, ale nie machać w powietrzu karcącym palcem.

Czyli bawiąc, uczyć?
No właśnie, bo nie chodzi o to zwykłe pouczanie, prawda? Wiedza o tym, co dobre, a co złe, często kryje się między wierszami. Dorosłemu wydaje się, że weźmie dziecko na rozmowę i wytłumaczy mu mechanizmy rządzące światem. Dziecko myśli obrazami, nie definicjami, dlatego trzeba uważać, żeby nie "zagdakać" go na śmierć. Zabawa jest świetnym czynnikiem rozładowującym i edukacyjnym, bo nie indoktrynuje, nie usztywnia, ale rozluźnia i otwiera, a wtedy właśnie człowiek najwięcej się uczy. Dziecko ponadto szuka kontaktu fizycznego, chce być głaskane, przytulane, słowo jest często do tego pretekstem. Nie umniejsza to absolutnie jego roli - wprost przeciwnie. Najważniejsze jest życie, a książka może nas do niego przybliżyć. Każdy temat jest dla mnie równie atrakcyjny i w każdym przemycam to, czego nauczyłam się o życiu. W Legendzie o rogalach świętomarcińskich mówię o biednym Walentym, który nie miał pieniędzy, ale był szczęśliwy, bo wykonywał swoją pracę, którą bardzo lubił, w Paprochu opowiadam o pułapkach miłości, będącej wyłącznie wytworem umysłu, w Cioci Jadzi o mojej bratanicy i o naszej wspaniałej, zwariowanej relacji. Staram się mówić o wartościach. W ten sposób wychodzę daleko poza czystą zabawę.

Czy zawód historyka sztuki, który zdobyła Pani podczas studiów, wpłynął w jakiś sposób na Pani pracę zawodową?

Historia sztuki uczy patrzenia i to jest świetne, ale są to studia teoretyczne, nie mające nic wspólnego z grafiką, której uczyłam się sama. Zawsze lubiłam rysować, a że nikt mnie nigdy w tym nie hamował, bo już jako dziecko miałam przekonanie, że umiem narysować wszystko, co tylko sobie wymyślę, nawet coś, co nie istnieje. Piszę o tym w Cioci Jadzi, tylko w troszkę innym kontekście. Moje bohaterki muszą zrobić Carambello Pipiakuku. Ale co to właściwie jest? Jak to zrobić? Ano właśnie... Czy Carambello Pipiakuku można narysować? Oczywiście tak. Wystarczy trochę wyobraźni. A przede wszystkim nie należy się bać, bo Carambello Pipiakuku to może być wszystko. Tworzymy nie po to, żeby coś było idealne, usankcjonowane przez tradycję, ze wszech miar poprawne, ale po to, żeby wyrazić siebie, z tym, co ma-my i czego nam brak. Nasza "niedoskonałość" cudownie wzbogaca świat. Zatem Carambello Pipiakuku może być wszystkim. To nasze lusterko. Nie bójmy się w nim przejrzeć.

Myśli Pani, że przez sztukę można uwrażliwić młodego odbiorcę?

Mam nadzieję, że tak to działa, choć ja jestem bardzo ostrożna, jeśli chodzi o takie terminy jak "sztuka" czy "artysta". Co to znaczy "artysta"? Każdy się teraz czuje "artystą" i wszystko może być "sztuką". Mówiłabym raczej o pewnym uwrażliwianiu na świat, a przy pomocy literatury czy malarstwa - to jest możliwe. Uwrażliwianie może przebiegać na różne sposoby, czasem potrzebujemy ciszy i zadumy, a czasem zatopienia w jakimś bajkowo-fantastycznym korowodzie, czasem rodzi się całe lata, a czasem jest jednorazowym fleszem. Ważne, żebyśmy umieli wyłapywać te momenty, bo one do nas mówią. Mówią nam, kim jesteśmy w danej chwili, w danym czasie. Ponieważ człowiek to bardzo zmienny fenomen, który rezonuje na to, co w danym momencie go określa. Sztuka pozwala nam zdiagnozować siebie samych - na jakim etapie życia jesteśmy, co nas zastanawia, co martwi, co cieszy. Dlatego jest tak wartościowa.
Rozmawiała: Agnieszka Gonczar

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski