Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dziś Anna German śpiewa Panu Bogu

Robert Migdał
Anna German
Anna German Tadeusz Drankowski
Pisała o sobie: - "Babcia jest temu winna, że nie umiem - (ba, nie lubię, co najgorsze) - pić alkoholu, palić papierosów, kurzyć fajki, no i nie lubię "kwiecistej mowy". Lubiła za to śpiewać. Jej głos zniewolił nie tylko Polaków i Włochów, ale i Rosjan, którzy zafascynowani talentem polskiej piosenkarki nazwali jej imieniem asteroidę krążącą wokół Słońca. Annę German, która dzieciństwo i młodość spędziła na Dolnym Śląsku, 31 lat lat po jej śmierci, wspomina Robert Migdał

Śpiewała o trudnym życiu, cierpieniu, ale przede wszystkim o miłości. Nie ma się co dziwić: urodziła się 14 lutego, w dniu zakochanych - to do czegoś zobowiązuje.

Człowieczy los nie jest bajką ani snem. Człowieczy los jest zwyczajnym, szarym dniem. Człowieczy los niesie trudy, żal i łzy. Pomimo to można los zmienić w dobry lub zły

Rok 1936. Anna przychodzi na świat w Urgenczu w Uzbekistanie. Jej matka była potomkiem Holendrów, których na Wschód sprowadziła caryca Katarzyna II - Anna German całe życie porozumiewała się z Holendrami w języku staroholenderskim.

Wychowywała ją matka. Ojca, kiedy miała dwa latka, rozstrzelało NKWD: zarzut - bezpodstawny - szpiegostwo (zostaje zrehabilitowany w 1957 roku). Po tym zdarzeniu rodzinę wysiedlono do Kirgistanu. Tam Anna z matką i babcią przeżyły II wojnę światową. Tuż po niej starały się, i to skutecznie, o przyjazd do Polski (miały łatwiej, bo ojczym Anny, drugi mąż jej mamy, był Polakiem- oficerem wojska, więc mogły ubiegać się o repatriację).

Udało się - najpierw trafiły do Szczecina, następnie do Nowej Rudy na Dolnym Śląsku (tu Ania uczęszczała do podstawówki), a potem do Wrocławia, w którym spędziła całą młodość.

Razem z mamą i babcią mieszkała przy ul. Trzebnickiej 5, w mieszkaniu pod numerem 15. W Śródmieściu.

Mama Anny wykładała język niemiecki na Akademii Rolniczej, a ona sama najpierw skończyła VIII LO i studiowała... geologię na Uniwersytecie Wrocławskim. Czemu geologię, uważaną w tamtych czasach za bardzo męski kierunek? Tak to tłumaczyła w swojej autobiografii "Wróć do Sorrento?" z 1970 roku: "Jeszcze przed maturą zastanawiałam się często nad wyborem zawodu. Zawsze interesowało mnie malarstwo, rzeźba, metaloplastyka, ceramika artystyczna. Po maturze złożyłam więc dokumenty na wydział malarski na Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych we Wrocławiu. Ale po głębszym zastanowieniu ustaliłyśmy z mamą, że trzeba wybrać zawód bardziej »konkretny«, który w przyszłości zapewniłby byt... Tym bardziej że nie mam rodzeństwa ani krewnych, na których mogłabym liczyć w nieprzewidzianych, trudnych sytuacjach życiowych".

Złożyła dokumenty na geologię. Studia trwały sześć lat. Była z nich zadowolona: podobała się jej filozofia, logika, matematyka, biologia - nie cierpiała jedynie preparować żab. Uwielbiała za to praktyki letnie, nawet te w kopalni węgla kamiennego Anna w Pszowie na Górnym Śląsku, kiedy musiała pełzać podziemnymi korytarzami, na brzuchu ("pomagałam sobie niezdarnie kolanami i łokciami, które spuchły do wieczora jak banie" - wspominała).
Uśmiechaj się, do każdej chwili uśmiechaj, na dzień szczęśliwy nie czekaj, bo kresu nadejdzie czas, nim uśmiechniesz się chociaż raz

Od dziecka lubiła śpiewać. "Nie przeczę, śpiewałam zawsze chętnie, gdy tylko ktoś tego chciał. A więc na akademiach szkolnych, później studenckich, i w domu dla gości, a zaczęłam jako kilkuletni brzdąc na noworocznej zabawie dla dzieci pod olbrzymią choinką. (...) Ale nigdy nie myślałam, że śpiew będzie moim zawodem" - pisała.

Pod koniec studiów, na jednym z występów, zwrócił na nią uwagę Bogusław Litwiniec, szef i założyciel wrocławskiego Teatru Kalambur. Zaproponował współpracę.

- Ania była bardzo zamknięta w sobie. Zawsze siedziała sama, w kącie, tak jakby bała się siły swojego głosu, jakby się wstydziła talentu. Wielkiego talentu - opowiada Stanisław Szelc, satyryk kabaretu Elita, który razem z German występował w Kalamburze. - Jej głos był zjawiskowy, silny, kompletnie nie pasował do tego, co my, studenci, robiliśmy na deskach teatru. Jej od początku pisana była sława. Gdy po latach zrobiła oszałamiającą karierę, wydała wiele płyt w Związku Radzieckim, nas ten sukces nie zdziwił. Wiedzieliśmy już na samym początku jej artystycznej drogi, że zajdzie bardzo wysoko - dodaje Szelc i uśmiecha się pod nosem. - A propos "wysoko". W pamięci zapadło mi jeszcze to, że Ania była bardzo wysoką kobietą. Bardzo. Gdy staliśmy razem na scenie, to nawet mnie przewyższała, a przecież ja ułomkiem nie jestem - śmieje się satyryk.

German długo nie zagrzała miejsca w Kalamburze. Po latach tak wspominała występy w teatrze przy Kuźniczej: "Miałam śpiewać w programie dwie piosenki do własnej muzyki. Wkrótce jednak spostrzegłam, że nie pogodzę obowiązków na uczelni z moim nowym życiem artystycznym, przede wszystkim dlatego, że moje studia miały się ku końcowi. (...) Rano, po nieprzespanej nocy, zamiast do biblioteki uniwersyteckiej, podążałam po omacku (ze zmęczenia zasypiałam już w tramwaju) do łóżka, z którego żadna siła nie była w stanie mnie wydostać. (...)".

Zrezygnowała z Kalambura. Po odejściu z teatru Litwińca poświęciła się całkowicie studiom na geologii. No, prawie całkowicie. Jej głowę zaprzątały też inne myśli. Ale tylko przez chwilę, jak opisywała sama German, dała się ponieść "skrzydlatemu porywowi ducha". Chodziło o rudego Piotrka - przewodniczącego sekcji grotołazów. Dla niego była w stanie zejść głęboko pod ziemię, choć, jak mówiła, "zrobiłam to, mimo że kiedy pastuję podłogę pod łóżkiem, czuję się uwięziona i jest mi duszno".

Zauroczenie nie przerodziło się w wielką miłość. Zamiast rzucić się w wir narzeczeństwa, rodziny, domu, Anna zaczęła śpiewać, i to zawodowo. Najpierw w Estradzie Wrocławskiej, z którą zjeździła Dolny Śląsk, a potem całą Polskę - występując m.in. jako Murzynka, z twarzą i rękami wysmarowaną czarną pastą do butów (to właśnie z "Estradą..." zarobiła swoje pierwsze pieniądze). Potem zaczęła święcić triumfy solo. Ale tylko na scenie, bo w życiu prywatnym znów zaszła wielka zmiana - na szóstym roku studiów poznała swojego przyszłego męża - Zbigniewa Tucholskiego. Miłość dodawała jej skrzydeł...
Uśmiech odsłoni przed tobą siedem codziennych cudów świata

Rok po skończonych studiach (pracę magisterską obroniła na piątkę) wystąpiła na festiwalu w Sopocie (1963 rok). Już jako dyplomowana artystka estradowa (zdała pomyślnie egzamin eksternistyczny przed komisją weryfikacyjną Ministerstwa Kultury i Sztuki, dzięki czemu mogła wykonywać zawód piosenkarki). Występ w Sopocie był początkiem jej triumfów - zajęła II miejsce za piosenkę "Tak mi z tym źle", rok później też dostała nagrodę, tym razem na Festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu za "Tańczące Eurydyki" (tą piosenką wygrała też, w tym samym 1964 roku, Sopot Festival).

Kariera German nabierała tempa: w 1965 roku triumfowała na festiwalu opolskim utworem "Zakwitnę różą". Pierwsze miejsce należało do niej. Bezapelacyjnie. I została zauważona przez zagranicznych menedżerów. Trzyletni kontrakt zaproponował jej szef jednej z wytwórni fonograficznych we Włoszech. Pomysł ją zachwycił. Pisała: "Miałam zawsze słabość do piosenek włoskich ze względu na ładne melodie i łatwość śpiewania w języku włoskim".

W 1966 roku nagrywa w Polsce pierwszą długogrająca płytę "Tańczące Eurydyki" i wyjeżdża na trzy lata do Mediolanu. Po przyjeździe do Italii jej entuzjazm szybko mija. Na miejscu okazuje się, że jej opiekunowie bardziej stawiają na wygląd niż na talent wokalny zdolnej Polki. Więcej czasu zajmowały wielogodzinne sesje zdjęciowe niż promowanie śpiewu. Denerwowała się, gdy ubierano jąw srebrne pantofle, różowe futerko i rozpuszczano warkocz, a do tego kazano się uśmiechać, nawet gdy nie miała na to ochoty. - "Bolały mnie mięśnie twarzy, a co gorsze - robiły się zmarszczki" - wspominała po latach.

Dlaczego nie zerwała kontraktu i nie wróciła do Polski? "Miałam swój cel, który uświęcał środki. Moja rodzina składa się z mamy i babci. Ojca straciłam w wieku dwóch lat. A więc całe moje życie, wykształcenie, zawdzięczam trosce, miłości i ciężkiej pracy tych dwóch najbliższych mi istot. (...) Chciałam kupić mieszkanie. Ten, kto nigdy w życiu nie miał własnego kąta, zrozumie, jakie to ma znaczenie dla człowieka. Można ciężko pracować przez cały dzień wśród ludzi, ale po pracy trzeba mieć tę zbawienną możliwość odizolowania się w czterech ścianach własnego pokoju (...). Z wiekiem ta potrzeba staje się coraz mocniejsza. A moja babcia ma już 84 lata i jeszcze nigdy nie mieszkała w warunkach godnych człowieka XX wieku (...). Ja myślałam o zwykłym 3-pokojowym mieszkaniu z ciepłą bieżącą wodą i urządzeniami sanitarnymi. I to moje gorące pragnienie osiągnięcia celu pozwalało mi nie zauważać »drobnych przeciwności«. Musiałam się spieszyć, jak najprędzej zarobić te pieniądze. Człowiek, który ma za sobą 84 lata ciężkiego życia, przekroczył już bowiem dawno połowę swej ziemskości".
Jej pobyt we Włoszech, poza chwilami radości (jako pierwsza Polka wystąpiła na festiwalu w San Remo i nagrała płytę po włosku - "I classici della musica neapolitana"), zakończył się tragicznie. Piosenkarka, wracając z jednego z koncertów, miała wypadek samochodowy na słynnej Autostradzie Słońca. "Odczułam nagle kilka wstrząsów, jakby samochód znalazł się na okropnych kocich łbach, zamiast na gładkiej jak lustro szosie. Potem zapanowała cisza i ciemność. Zanim to jednak nastąpiło (...) odczułam paniczny strach przed spaleniem żywcem" - wspominała German.
Wypadek przeżyła. Połamana, cała w gipsie, wracała do zdrowia przez trzy lata: szpitale, rehabilitacja...

"Nie ból połamanych kości był najgorszy. Dusiłam się, gdyż do klatki piersiowej przylegał pancerz gipsowy, a moja pojemność płuc jest dość pokaźna, wyrobiona przez śpiewanie. Traciłam przytomność, majaczyłam, spać nie mogłam. W nocy mama siedziała przy mnie i trzymała moją prawą, zdrową rękę. Nie spała wraz ze mną, opowiadała mi to samo tysiące razy, o co ją prosiłam, ciągle na nowo. »Opowiedz mi, jak to będzie, kiedy już będę bez gipsu« - opisywała".

Wreszcie mogła stanąć na nogach i znów śpiewać. Nagrała swój wielki hit "Człowieczy los". Jej kariera nabierała szalonego tempa. Festiwal za festiwalem (piosenki radzieckiej w Zielonej Górze, polskiej w Opolu, gdzie zdobywa m.in. nagrodę publiczności za "Cztery karty" czy Festiwal Piosenki Żołnierskiej w Kołobrzegu - wyjeżdża z niego ze Złotym Pierścieniem za "O czym Bałtyk opowiada").
Nagroda goni nagrodę. Występowała, z powodzeniem, w "Podwieczorku przy mikrofonie", śpiewała też na dwa głosy. Jeden z najpiękniejszych duetów, piosenkę "Byle tylko ze mną", nagrała z piosenkarzem i kompozytorem - Krzysztofem Cwynarem.

- To była bardzo komiczna sytuacja z tym naszym duetem - wspomina Cwynar. - Tę piosenkę śpiewałem w "Podwieczorku..." sam. I któregoś dnia Ania wymyśliła, że w jednym z kolejnych programów powinniśmy zaśpiewać ten utwór razem. Wtedy byłem na tyle głupi, że nie widziałem w tym żadnej atrakcyjności i zabawy. Widziałem tylko... różnice wzrostu między nami. Bo Ania miała 184 centymetry, a ja o wiele, wiele mniej. I za Chiny nie chciałem wystąpić obok niej na scenie - sięgałem jej zaledwie do ramienia. A jeszcze dochodziło do tego, że jak się spotykała ze mną, to... przychodziła w wysokich szpilkach. Wtedy miała ze dwa metry! - uśmiecha się Cwynar. - I mimo że się przyjaźniliśmy, to się zaparłem i powiedziałem "nie".

Z czasem jednak Cwynar się zgodził. - Uparta była. Tak mi kręciła dziurę w brzuchu, że się w końcu ugiąłem. Pierwszy raz wykonaliśmy tę piosenkę razem na tournee w USA, w Bostonie. Dostaliśmy owacje na stojąco i to zanim zaczęliśmy śpiewać - ludzie bili brawo za to, co widzieli: ona wysooooka, ja przy niej malutki. Modliłem się, żeby takie same brawa były też po występie - dodaje.

Potem piosenka została nagrana dla telewizji. Reżyser robił wszystko, żeby podczas nagrania posadzić ich obok siebie lub German postawić dalej od kamery, a Cwynara bliżej - żeby tylko różnice wzrostu były między nimi jak najmniejsze. Niestety, nic nie dało się zrobić.
- Dostałem po emisji programu list ze Śląska, w którym jedna pani napisała: "Panie Krzysiu. Bardzo się nam podobało, jak Pan śpiewał z Anną German, siedząc na tej kolejowej ławeczce, ale jak Państwo wstali, to mój mąż ciągle musiał regulować odbiornik, bo obraz się psuł: Pan był taki malutki przy niej" - śmieje się piosenkarz.

W latach 70. wyjeżdżała też do Stanów Zjednoczonych z innymi polskimi artystami, gdzie dawali dla Polonii koncerty "Parada gwiazd".

- To wtedy bardzo dobrze ją poznałam - wspomina Izabella Skrybant-Dziewiątkowska, wokalistka Tercetu Egzotycznego, z którą German kilka razy była z występami za oceanem.- Była szalenie utalentowana: kiedy wychodziła na scenę i zaczynała śpiewać, rozkładała wszystkich na łopatki. I bardzo, ale to bardzo była skromna. Inne piosenkarki kłóciły się, która w garderobie zajmie lepsze lustra, żeby się umalować przed koncertem. A Anię to nie interesowało. Szłyśmy razem do najbliższej łazienki i nad zlewem robiłyśmy sobie makijaż. Też w łazience rozśpiewywałyśmy się przed występem. Była zwyczajna, nierozkapryszona. A najbardziej ujęło mnie w niej to, że brzydziła się plotkami - nie lubiła obmawiania, krytykowania innych. Dla każdego miała dobre słowo - wspomina Skrybant-Dziewiątkowska.

Niesiona falą popularności Anna German zrobiła sobie przerwę tylko na rok, kiedy 27 listopada 1975 roku urodził się jej ukochany syn - Zbyszek (owoc miłości i jej związku ze Zbigniewem Tucholskim, za którego wyszła za mąż w marcu 1972 roku).

- Mały Zbysio to było jej oczko w głowie. "Mój kochany synek" - tak o nim mówiła. Była bardzo smutna, gdy musiała się z nim rozstawać, kiedy jechała na koncert. Mówiła mi: "Iza, ja wiem, że sobie taki zawód wybrałam, ale serce mi się kraje". Bardzo źle znosiła te rozłąki - wspomina Izabella Skrybant-Dziewiątkowska, która była jej sąsiadką, w czasach kiedy pomieszkiwała w Warszawie na ul. Reymonta.

Na dzień szczęśliwy nie czekaj, bo kresu nadejdzie czas, nim uśmiechniesz się chociaż raz

Wielki talent Anny German przerwała walka z chorobą nowotworową kości, którą wykryto u niej pięć lat po urodzeniu synka. Nie przestawała śpiewać, komponować: artystka już mocno osłabiona chorobą nadal komponowała, nagrywała pieśni i psalmy na domowy magnetofon.

Ostatnie dni życia spędziła w szpitalu.

- Kiedy ją odwiedzałem w klinice na ul. Szaserów, była pięknie uczesana, umalowana, tak jakby za chwilę miała wyjść na scenę. W ogóle nie było po niej widać, że ma jakieś strasznie poważne problemy ze zdrowiem. Niestety, potem stało się to, co się stało... - Krzysztof Cwynar zawiesza głos.

W 1982 roku Anna German przegrała walkę z rakiem. Odeszła 25 sierpnia.

- Nie pojechałem na jej pogrzeb, bo do dzisiaj nie pogodziłem się z jej śmiercią - mówi Cwynar, który napisał poświęconą Annie piosenkę - "Planeta Anna".

German została pochowana w Warszawie. Żegnały ją tłumy... Oprócz pamięci i miłości jej fanów i rodziny zostało po niej kilkadziesiąt płyt, które nagrała po polsku, rosyjsku, włosku, dwa filmy, w których wystąpiła (m.in. "Krajobraz po bitwie" Andrzeja Wajdy) i ulica, która nosi jej imię w miejscowości, w której przyszła na świat. Najbardziej chyba kochali ją Rosjanie. Asteroidę, którą odkryli między Marsem a Jowiszem, nazwali "Anna German", a przed hotelem Rosija w Moskwie artystka ma swoją gwiazdę sławy - jako jedyna nie-Rosjanka.

Przy pisaniu tekstu korzystałem z autobiografii Anny German, "Wróć do Sorrento?...", wyd. Iskry, Warszawa, rok 1970.

Śródtytuły pochodzą z tekstu piosenki Anny German "Człowieczy los".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska