Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Fałszywy syn i szpieg z Poznania odnaleziony po latach

Rafał Cieśla
Fałszywy syn i szpieg z Poznania odnaleziony po latach
Fałszywy syn i szpieg z Poznania odnaleziony po latach
Historią agenta PRL-owskiego wywiadu, który w okresie „zimnej wojny” przejął cudzą tożsamość i dzięki temu dostał się do RFN, światowe i polskie media żyły w zeszłym roku. To wówczas w niemieckiej telewizji ARD ukazał się film „Moja rodzina i szpieg” autorstwa Róży Romaniec, która po latach rozwikłała dramatyczną rodzinną tajemnicę.

Teraz jednak sprawa powróciła. Okazało się bowiem, że pracownik wywiadu, który na przełomie lat 70. i 80. odgrywał w Niemczech rolę odnalezionego po latach syna, nadal jest zatrudniony na Międzynarodowych Targach Poznańskich.

– Gdy dowiedzieliśmy się, że to nasz kolega zabrał tożsamość innemu człowiekowi, zdębieliśmy. Zaraz pojawiły się pytania, czy taka osoba powinna pracować w spółce, która jest chlubą Poznania i Wielkopolski – opowiada nam osoba związana z władzami MTP.

Z naszych informacji wynika, że podobne pytania zadają sobie członkowie zarządu poznańskiej firmy. Niewykluczone więc, że po wielu latach mężczyzna będzie musiał się pożegnać z Międzynarodowymi Targami Poznańskimi.

Jak fałszywy syn poszukuje swojej rodziny

Ta historia rozpoczęła się tuż po klęsce wojsk hitlerowskich. Wówczas do Lęborka wkroczyła Armia Czerwona. Mieszkająca tam żona esesmana Hildegarde Arnold zaszła w ciążę z radzieckim oficerem stacjonującym na Pomorzu. Chłopcu, który urodził się w 1946 roku, nadała imię Heinz Piotr – po bracie i ojcu dziecka. Rok później kobieta wyjechała na Zachód. Nieślubnego syna zostawiła w Polsce. Dlaczego? Tego nie wiadomo. Chłopca adoptowała polska rodzina. Zmieniono mu też imię na Janusz.

Później Hildegarde próbowała jeszcze odszukać syna, ale usłyszała, że chłopiec już nie żyje.
W 1977 roku do akcji wkroczył młody pracownik peerelowskiego wywiadu. Świetnie znał język niemiecki i dlatego prosił o wysłanie go „na misję wywiadowczą” do RFN. Otrzymał fałszywy paszport i przejął tożsamość prawdziwego syna Hildegarde Arnold. Aby uwiarygodnić swoją historię poprosił również Niemiecki Czerwony Krzyż o pomoc w odnalezieniu matki mieszkającej w RFN.

Akcja rozgrywała się bardzo szybko. Już w 1978 roku rodzina z Niemiec witała cudownie odnalezionego „syna” pani Hildegarde, która spędziła ze swoim „dzieckiem” cały dzień. Jednak jeszcze tego samego dnia, w drodze powrotnej do domu, 58-letnia wówczas kobieta umarła. Przyczyna: atak serca. Rodzina nie pozostawiła jednak krewnego z Polski samego. Znalazła mu pracę w urzędzie emigracyjnym w Bremie. Tam miał dostęp do wielu akt przesiedleńców i uchodźców politycznych z Polski. Był lubiany, szanowany, wstąpił także w szeregi partii SPD.
W tym samym czasie pozostawiony w Polsce prawdziwy syn próbował odszukać swoją biologiczną matkę. W 1984 roku jego prośba trafiła... do Niemieckiego Czerwonego Krzyża. Tam ustalono, że syn Hildegarde Arnold... już wcześniej odnalazł swoją matkę w Niemczech.

Z tego powodu sprawą zajęły się zachodnioniemieckie służby, które miały wyjaśnić, który syn jest prawdziwy. Szybko okazuje się, że ten mieszkający już w Niemczech to tak naprawdę pracownik polskiego wywiadu. W jego mieszkaniu znaleziono szpiegowskie materiały. Informacja o zdemaskowaniu działającego w Bremie agenta trafiła też do mieszkającego w Polsce Janusza. W ten sposób dotarła także do niego informacja o śmierci biologicznej matki.
Janusz sam zresztą kilka dni po tym jak dowiedział się o tym, że szpieg skradł mu tożsamość, także umarł. Przyczyną zgonu 38-latka był prawdopodobny atak serca.

Emerytura i praca na poznańskich Targach
Po zdemaskowaniu agent trafił do niemieckiego aresztu. Jednak nie przebywał tam długo. Nigdy nie usłyszał też wyroku. W 1986 roku na moście w Berlinie doszło do wymiany agentów. Wśród nich był także szpieg z Poznania, który po 10 miesiącach aresztu wrócił do kraju. Po powrocie oficjalnie odszedł z pracy w polskim wywiadzie. Otrzymał wojskową emeryturę.
Później znalazł zatrudnienie w spółce Międzynarodowe Targi Poznańskie, gdzie pracuje do dziś. Jest tam ceniony, ale rzadko pokazuje się publicznie.

Co dalej z agentem? Decyzje jeszcze nie zapadły
Oficjalnie o tajemniczej przeszłości nowego pracownika nikt na MTP nie wiedział. To zmieniło się w ostatnich tygodniach. Został on bowiem rozpoznany przez osobę, która obejrzała film autorstwa Romaniec.

– O historii związanej z naszym pracownikiem dowiedziałem się w zeszłym tygodniu. Natychmiast zapoznałem się z filmem, który się ukazał w niemieckiej telewizji – opowiada Andrzej Byrt, prezes Międzynarodowych Targów Poznańskich. – Oczywiście poprosiłem też o rozmowę naszego pracownika. Zatrudniony jest on u nas od lat. Przez ten czas dał się poznać jako skrupulatny i bardzo dobry pracownik. Nie było na niego żadnych skarg. Pracownik twierdzi, że nigdy nie został skazany, tak więc jest niekarany. Co prawda po jego pojmaniu przez niemieckie służby było wobec niego prowadzone dochodzenie, ale żaden wyrok nie zapadł. Nigdy też nie złamał przepisów wynikających z ustawy lustracyjnej. Po lekturze tych zdarzeń można mieć jednak wątpliwości związane z oceną moralno- etyczną działalności tego pana. Dlatego w najbliższych dniach skonsultuję się z zarządem i podejmiemy taką decyzję, która będzie najlepsza dla Międzynarodowych Targów Poznańskich – podkreśla prezes Byrt.
Sam były agent wywiadu, który przed laty wcielił się w rolę syna Hildegarde Arnold nie chciał rozmawiać z „Głosem Wielkopolskim”. – Sprawy, o których pan pisze, działy się prawie 30 lat temu. Dla mnie jest to już rozdział zamknięty i dlatego nie chcę już na ten temat rozmawiać.
W rozmowie z prezesem poznańskich Targów pracownik zapewniał również, że będąc agentem w RFN nigdy nie donosił na polskich opozycjonistów.

Emerytura i praca na poznańskich Targach

Film „Moja rodzina i szpieg” ukazał się w 2013 r. w niemieckiej telewizji ARD. W ostatni czwartek otrzymał w Poczdamie Polsko-Niemiecką Nagrodę Dziennikarską im. T. Mazowieckiego 2014.

– W filmie chciałam opowiedzieć o tym, co wywiadowcze operacje PRL-u a la Hans Kloss oznaczały dla przypadkowych ofiar. Takimi ofiarami był m.in. mój wujek Janusz oraz jego matka. Obydwoje rozdzielił los w 1947 r., a potem wywiad uniemożliwił, by kiedykolwiek mogli się spotkać – mówi Róża Romaniec, autorka filmu. – Nie chciałam natomiast robić filmu o szpiegu, który im pokrzyżował życie. Nigdy nie było moim celem, aby kogokolwiek osądzać.

Mnie interesowała postawa ludzka tego człowieka dziś, po prawie 30 latach. Kiedy ok. półtora roku temu rozmawialiśmy, miałam wrażenie, że nie był jeszcze emocjonalnie zdolny do głębokiej refleksji na temat konsekwencji jego działania dla innych. Jakby wypierał ze świadomości ten fragment życia, zasłaniając się tym, że „to był tylko zawód”.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski