W pewnym uproszczeniu, istnieją w Polsce trzy rodzaje postaw w stosunku do Unii Europejskiej. Pierwsza to, mówiąc euromową, „dobrzy Europejczycy”. Są bezkrytycznie zapatrzeni we wszystko, co przychodzi z Zachodu oraz przekonani, że Unia ma prawo nas (czy kogokolwiek – ale nas najbardziej) instruować, dyscyplinować, wychowywać, umoralniać i besztać. Traktują Unię nie jak organizację międzynarodową, nawet wyjątkową (którą jest), lecz jak jakiś byt nadprzyrodzony, któremu należy się cześć i bezwzględne posłuszeństwo. A już co najmniej jak superpaństwo (taką „większą ojczyznę”), które ma władzę nad polskim rządem i tylko czekać, a zrobi z nim porządek.
Drugą postawę prezentują ci Polacy – część z nich określa się jako „prawdziwi” – którzy, paradoksalnie, też uważają Unię za superpaństwo (les extrêmes se touchent, mawiają Francuzi, skrajności się stykają) lub zgoła za Biuro Polityczne. Nazywają Brukselę „nową Moskwą” i też przypisują jej władzę nad polskim rządem, z tym, że nie oczekują „zrobienia z nim porządku”, lecz jego „wyzwolenia się” spod buta owej „Moskwy”. Oni – podobnie jak ci pierwsi – też dopatrują się w Unii cech nadprzyrodzonych, tyle że szatańskich. Dla tamtych Unia to „my”: cokolwiek zaproponuje, jest obowiązujące i powinno być akceptowane z cielęcym zachwytem. Dla tych drugich Unia to „oni”, obcy, niemal okupanci, a cokolwiek od nich przychodzi jest złe i szkodliwe.
Czy zatem Unia Europejska to „my” czy „oni”? Otóż – i to jest trzecia, jedyna zgodna z traktatami postawa – nie jest ani jednym, ani drugim; ani superpaństwem mającym władzę nad polskim rządem, ani „nową Moskwą”; ani bożkiem, ani szatanem. Mówiąc ściślej: czasami jest „nami”, czasami „nimi”, a jeszcze, kiedy indziej ani tamtym, ani tym. Czym i kiedy jest, precyzyjnie opisują Traktat o Unii Europejskiej (TUE) i Traktat o funkcjonowaniu Unii Europejskiej (TfUE).
A one mówią, że Unia to „my” w tych dziedzinach, w których posiada kompetencje wyłączne, czyli takich, gdzie państwa członkowskie scedowały na nią swą suwerenność. Kompetencje te są enumeratywnie wymienione w artykule 3 TfUE: „unia celna; ustanawianie reguł konkurencji niezbędnych do funkcjonowania rynku wewnętrznego; polityka pieniężna w odniesieniu do Państw Członkowskich, których walutą jest euro; zachowanie morskich zasobów biologicznych w ramach wspólnej polityki rybołówstwa oraz wspólna polityka handlowa”. W tych dziedzinach oddaliśmy suwerenność na rzecz Unii i obowiązuje nas prawo unijne. Więc niewątpliwie w sprawach związanych
z przywozem przyborów kuchennych z tworzyw poliamidowych i melaminowych z Chin nie mamy nic do gadania. W takich kwestiach Unia to „my”.
Są też dziedziny, w których Unia ma kompetencje dzielone z państwami członkowskimi. To ten obszar moglibyśmy nazwać: ani „my”, ani „oni”, tylko coś pośredniego, co – bywa – trzeba między zainteresowanymi uzgadniać, w ostateczności w sądzie, czyli w Trybunale Sprawiedliwości Unii Europejskiej w Luksemburgu. (To jest trybunał powołany do rozstrzygania takich właśnie sporów, a nie – jak mylnie sądzą „dobrzy Europejczycy” – do rozstrzygania spraw konstytucyjnych państw członkowskich.) Jednak i tu sprawa co do zasady jest jasna. „Zgodnie z zasadą pomocniczości, w dziedzinach, które nie należą do jej wyłącznej kompetencji, Unia podejmuje działania tylko wówczas i tylko w takim zakresie, w jakim cele zamierzonego działania nie mogą zostać osiągnięte w sposób wystarczający przez Państwa Członkowskie” – czytamy w artykule 5 ustęp 3 TUE. Kompetencje dzielone Unii wylicza artykuł 4 TfUE. Jest ich sporo, wyguglajcie sobie Państwo, kto ciekaw, ale tam też nie ma nic z tego, czym chcieliby absorbować Unię i luksemburski Trybunał „dobrzy Europejczycy”.
To z grubsza wszystko, czym zgodnie z Traktatami może zajmować się Unia. We wszystkich innych sprawach decydują państwa członkowskie, a Unia JEST ZAGRANICĄ. „Granice kompetencji Unii wyznacza zasada przyznania” – głosi we wszystkich 24 oficjalnych językach Unii artykuł 5 TUE. „Zgodnie z zasadą przyznania Unia działa WYŁĄCZNIE w granicach kompetencji przyznanych jej przez Państwa Członkowskie w Traktatach (…). WSZELKIE KOMPETENCJE NIEPRZYZNANE UNII W TRAKTATACH NALEŻĄ DO PAŃSTW CZŁONKOWSKICH” [wyróżnienia moje – DL]. W tych kwestiach Unia to „oni”.
Cała reszta to polityka. Czasem związana z odmiennymi, a nawet rozbieżnymi interesami państw członkowskich. Częściej wynikająca z obsesji narzucenia innym – pod szyldem rzekomych „europejskich wartości” – lewicowo-liberalnych poglądów na aborcję, tęczową ideologię czy miejsce religii w życiu publicznym. Wreszcie bywa to od dawna opisany przez politologów element rywalizacji między instytucjami unijnymi o poszerzenie swych wpływów. Warto pamiętać, że zarówno Komisja Europejska, jak i luksemburski Trybunał są uczestnikami tej rywalizacji i w związku z tym nie są bezstronne.

W jakim kierunku powinna się zmieniać UE?
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?