Wręcz przeciwnie, „White Light Generator” zdaje się być najlepszą od czasu „I, Vigilante” (2010) inkarnacją brzmienia Crippled Black Phoenix, które sami zainteresowani określają mianem „endtime rocka”. Dlaczego najlepszą? Bo rzeczonego, bardzo gitarowego rocka przekazuje za pomocą piosenek, a nie – jak na płycie „(Mankind) the Crafty Ape” sprzed dwóch lat – wieloczęściowych suit.
W efekcie, muzyka Brytyjczyków wydaje się bardziej przystępna. Nie znaczy to jednak, że dostajemy tu jakąś spłyconą i zubożoną wersję Crippled Black Phoenix. Co to, to nie – ten materiał jest chyba jeszcze bardziej niż ostatnio nacechowany melancholią i emocjonalnym ciężarem. A ciężar ten przybiera tu postać wieloraką: od genetycznego powinowactwa z Davidem Gilmourem w dyptyku „NO!”, przez śmiałe nawiązania do „środkowej” Anathemy ("Northern Comfort"), kończąc na lekko grunge'owym sznycie finału „Black Light Generator” i „Parasites”. Mimo tej różnorodności całość nie przypomina galerii zapożyczeń, ani tym bardziej - bezkształtnego kolażu studenta ASP. Wręcz przeciwnie – to najbardziej spójne dzieło grupy Greavesa i trudno odmówić mu wyraźnie autorskiego zacięcia.
W ciągu 70 minut „White Light Generator” nie obyło się jednak bez wpadki. Pojawia się ona zresztą już na samym starcie, gdzie zespół umieścił zupełnie niepotrzebną przeróbkę „Sweeter Than You” Ricka Nelsona. Można wprawdzie potraktować ją jako niewinny dowcip, choć mniej wyrozumiali słuchacze po prostu zmienią utwór na kolejny. A warto.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?