Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Festiwal: Jarocin straconych głosów

Marcin Kostaszuk, Jacek Sobczyński
Drugie pokolenie Jarocina na razie jest niemrawe. Ale trzecie już czeka pod sceną...
Drugie pokolenie Jarocina na razie jest niemrawe. Ale trzecie już czeka pod sceną... M. Zakrzewski
"Nieważne, jak mówią, byleby w ogóle mówili" - tę marketingową maksymę przypisuje się Madonnie, ale można ją odnieść także to tegorocznego festiwalu w Jarocinie. Jego organizatorzy bardzo chcieli pokazać, że ich impreza wyróżnia się i nie jest jedną z wielu. I to im się udało - choć nie zawsze w taki sposób, w jaki by sobie tego życzyli.

Gdzie ci następcy?

Pierwszego dnia w dominowała sielska atmosfera pikniku w promieniach długo niezachodzącego słońca. O tym, że w mieście odbywa się festiwal, sygnalizowały tylko grupki młodych ludzi z plecakami, zmierzające w stronę ulicy Wrzosowej i pola namiotowego. Na rynku uwagę zwracały jedynie spore zdjęcia muzyków, bynajmniej jednak nie kojarzących się z Jarocinem - Kasi Sobczyk, Bogusława Wyrobka czy Czesława Niemena.

Czy w Jarocinie pojawili się ludzie na miarę następców gwiazd polskiego rocka? Z prawie stuprocentową pewnością można orzec, że nie. Otwierające koncerty na scenie głównej młode kapele nie potrafiły ściągnąć pod scenę nieznających ich widzów ani efektowną muzyką, ani sceniczną osobowością. Podobnie zapewne będzie w przypadku laureatów konkursowej sceny Red Bulla, budzących w sobotni poranek mieszkańców pola namiotowego.

Konkurs wygrało warszawskie trio Rotofobia, zdobywając nagrodę jury - 3000 złotych. Sebastian, Arkus i Szymon - to znani od kilku lat przedstawiciele warszawskiej sceny indie rockowej, w którego nagraniach słychać inspirację sceną nowojorską. - Potrafią dać absolutnie przeciętny koncert, by następnym razem zagrać świetnie. W Jarocinie udało im się to drugie - mimo drobnych pomyłek mieli całościowy pomysł na prezentację swojej muzyki - skomentował wybór jury jego szef, Piotr Stelmach z radiowej Trójki.

Wyróżnienie publiczności, wyrażone największą liczbą SMS-ów, trafiło do wrocławskiej grupy Holden Avenue, której piosenki można zaliczyć do kręgu kalifornijskiego punk-rocka. Wyróżnienia jury otrzymały też zespoły Plug&Play, Washing Machine i Wilson Square. W ramach nagrody, Rotofobia i Holden Avenue mieli szansę pokazania się w niedzielę na głównej scenie. Zgromadzili pod sceną około setkę widzów.

Bad Brains: superżenada

Skoro nie debiutanci, to może gwiazdy? W piątek miały nimi być grupy Bad Brains i Editors i rzeczywiście w historii festiwalu będą to chwile pamiętne. Bad Brains zagrali bowiem absolutnie najgorszy koncert, jaki można sobie było wyobrazić.

- Instrumentaliści grali całkiem nieźle, dobór utworów też był świetny. Przysięgam, znałem je wszystkie na pamięć i chyba nie zaśpiewałbym ich gorzej niż HR - komentował załamany fan grupy Rafał Kasprzak, będący w Jarocinie jedynie obserwatorem, lider grupy Alians. Wypada mu wierzyć, bo oryginalny wokalista Bad Brains wyglądał jak zombie i tak też się zachowywał. Nie śpiewał: zawodził, wył, deklamował i piszczał.

Z ulgą zatem przyjęto wejście na scenę Thomasa Smitha i reszty Editors. Jemu ambicji i talentu nie brakowało - w mgnieniu oka przekonał do siebie publiczność, a jego mocny, "ciemny" głos zdominował kolejne piosenki z pierwszych dwóch płyt zespołu, a także kilka nowych, bardzo elektronicznych kompozycji. Cóż jednak z tego: w utworze "An End Has A Start" Smith zaczął połykać kolejne wersy.

- Słuchajcie, straciłem głos. Jest mi strasznie przykro - wykrztusił wokalista, ale by nie zostawiać widowni bez puenty, wychrypiał jeszcze sztandarowy utwór Editors "Smokers Outside Hospital Doors" po czym z wściekłości rozwalił gitarę o deski sceny. Tym samym na miano piątkowego króla Jarocina najbardziej zasłużył Zoltan "Zoli" Téglás z występującej wcześniej kalifornijskiej grupy Ignite, który cały swój występ przetrwał... w dobrej formie.

Sobotnią talię asów Jarocina otworzył Czesław Śpiewa, którego biesiadny występ wzbogacił fałszujący (na melodię lidera) chórek. Starsi bywalcy Jarocina zaczęli mówić o profanacji festiwalu i za chwilę otrzymali potwierdzenie "z samej góry" w postaci serii piorunów i rzęsistego deszczu. Czesław nie zmył się ze sceny od razu, ale niebo przestało grzmieć dopiero, gdy scenę opanowali młodziaki z Walii - The Automatic. Bez kompleksów pokazali oni, jak powinien wkraczać na scenę debiutant: bezczelnie, głośno i w widowiskowych podskokach.

Polska i reszta świata

Gdyby czwórkę sobotnich gwiazd podzielić na reprezentacje narodowe, to Polska - reprezentowana przez Myslovitz i Armię - pokonałaby wyraźnie resztę świata w postaci New Model Army i I Am X. Artur Rojek i pozostała czwórka ze śląskiego miasta trafili na ulewny deszcz, ale pod sceną zatrzymali sporą rzeszę fanów, grając swe mniej znane, ale nie mniej wartościowe piosenki. Dzięki temu przekonali widzów, że jarocińska scena nie była dla nich jedną z wielu.

Podobnie było w przypadku Armii - zespołu, który przeżywa właśnie swą drugą młodość nie tylko dlatego, że zaprasza do wspólnego występu nieletnich chórzystów. "Ukryta miłość" z udziałem "absolwentów" festiwalowego przedszkola zabrzmiała odpowiednio miło, ale potem już królowały mroczne klimaty z ostatniej płyty "Der Prozess".

Tomek Budzyński pojawił się jeszcze raz na estradzie podczas występu New Model Army - grupy, dla której mocniej zabiły serca festiwalowych weteranów. Wspólne wykonanie "51 State" było chyba najżywiej przyjętym fragmentem występu Brytyjczyków, którzy młodszej widowni jednak niczym nie zaimponowali. Odwrotnie było w przypadku I AM X. Lider tego projektu Chris Corner lubuje się w transowych brzmieniach, które sprawiły, że Jarocin szedł w sobotę spać bez nadmiaru adrenaliny.

Krzesło dla nieobecnego

- Pomocy, nasz autokar ugrzązł w błocie - już o siódmej rano w niedzielę tą wiadomością muzycy Animal Collective zmusili sztab dowodzący festiwalem do opuszczenia łóżek i ruszenia artystom na ratunek. Po deszczowej sobocie błoto opanowało także teren festiwalu, wskutek czego na placu mieliśmy rewię modeli kaloszy.

Najpierw jednak ciekawe rzeczy działy się w centrum miasta. O godzinie 12.15 przed kinem Echo odsłonięto pamiątkową tablicę pamięci Piotra Łazarkiewicza, reżysera słynnej "Fali", dokumentującej przebieg festiwalu z 1985 roku. Oprócz tablicy, pamiątką ku czci nowego patrona jest wyróżniające się, czerwone krzesło na sali.

- Po remoncie kina stwierdziliśmy, że warto, aby jedno z krzeseł odznaczało się kolorem od reszty. Kiedy rok temu niespodziewanie zmarł Piotr, wybór patrona kina stał się oczywisty. Moim zdaniem nie obyło się bez interwencji sił wyższych - czerwone krzesło ma numer 13 i znajduje się w trzecim rzędzie. Piotr Łazarkiewicz urodził się właśnie trzynastego marca - opowiadał Robert Kaźmierczak, zastępca burmistrza Jarocina.

Przed koncertami można było udać się nie tylko do kina, ale również… do teatru. A konkretnie na jarociński Rynek - tam bowiem swój spektakl "Lament" wystawił warszawski Teatr Polonia Krystyny Jandy. Perypetie trzech kobiet w różnym wieku pod (kapryśną) chmurką oglądało w skupieniu kilkuset widzów. Brawa uzyskały na początek nie aktorki, ale dwójka punkowców, która przed rozpoczęciem spektaklu wdarła się na scenę w celach... tanecznych.

Występy gwiazd trzeciego dnia imprezy - obchodzącego 30-lecie działalności Tiltu, Kazika Na Żywo oraz Animal Collective odbyły się już po zamknięciu numeru. Jutro na naszych łamach ich recenzja oraz podsumowanie festiwalu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski