Trochę niesłusznie książkowy "Hobbit" był przez lata odbierany jako literacka wprawka Tolkiena, dzieło infantylne i w gruncie rzeczy niewiele znaczące dla jego późniejszej twórczości. Owszem, to powieść dla dzieci, ale z wymową bliższą dorosłemu widzowi. Pełno w niej dramatycznych dylematów, z których najmocniej przebija się podjęte lata później przez Ericha Fromma pytanie: mieć czy być? A przy tym Tolkien wsadził do "Hobbita" swój ulubiony motyw - straceńczą misję samotnej jednostki, zagubionej w przerażającym świecie większych i potężniejszych od siebie. Małego żuczka uwikłanego w zmieniającą się na jego oczach historię. Zupełnie, jakby brytyjski pisarz chciał powiedzieć, że nawet najdrobniejsza istota może zmienić świat, musi tylko mieć w sobie trochę odwagi.
Rozstrzał pomiędzy dziecinnością a dorosłością czuć także w obecnej na ekranach kin od wtorku kinowej adaptacji "Hobbita". Bo film jest zarazem skręconą nad wyraz lekko epiką młodzieżową co porywającą historią o męstwie i poświęceniu. To baśń, ubierająca w swoje szaty szereg innych gatunków: przygodówkę, dramat, horror… Po scenach z udziałem goblinów czy orków trudno nazwać obraz Petera Jacksona bajką dla dzieci; nowozelandzki reżyser po raz kolejny pokazał, że w tworzeniu przerażających kreatur nie ma sobie równych.
To samo tyczy się nie tylko ohydnych wrogów tytułowego hobbita i jego drużyny, ale i pojawiającego się pod koniec filmu Golluma, zdecydowanie najciekawszej i - paradoksalnie - najbardziej ludzkiej postaci filmu. Oślizgły stwór chce zgładzić napotkanego w podziemiach hobbita, ale jednocześnie jest tylko biedną, rozpaczającą po utracie pierścienia kreaturką, po chaplinowsku niezdarną, budzącą w widzu autentyczną litość. Może dlatego, że w "Hobbicie" Gollum ma naprawdę dużo do zagrania, choć jego rola jest na dobrą sprawę epizodyczna.
Jest zatem "Hobbit" udanie zrealizowaną baśnią z oddechem epopei i oszałamiającymi efektami wizualnymi, znacznie przewyższającymi to, pod czym Peter Jackson i jego ekipa podpisali się przy "Władcy Pierścieni" (pojedynek kamiennych gigantów to czysta poezja obrazu!). Ma obraz Nowozelandczyka przygodę i uśmiech, objawiający się zwłaszcza w generowanym przez krasnoludy humorze sytuacyjnym - nie stępi go nawet symfonia beknięć i pierdnięć, uskuteczniana przez nieokrzesanych, krasnoludzkich bohaterów...
Tyle że, no właśnie, nie można uciec od wszechobecnych porównań z kultową, obsypaną nagrodami trylogią Jacksona. "Hobbit" pomimo swoich widocznych zalet jest i zapewne będzie już tylko rodzajem suplementu do filmowego "Władcy", sympatycznym powrotem w znane kinowemu widzowi strony. Nietrudno wyczuć, że przy realizacji trylogii za kamerą stał autentyczny pasjonat, tu natomiast nie wiadomo, czy pasję nie zabiło w Jacksonie zwykłe kunktatorstwo. W końcu nikt mi nie wmówi, że podział "Hobbita" na trzy części miał na celu wzmocnienie walorów artystycznych… Nie, Peter Jackson zdecydowanie nie kryje się z swoją wiedzą, jak zarabiać pieniądze.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?