Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Frytki z tytki nie są dla mnie tajemnicą

Redakcja
W. Wylegalski
Z Tomaszem Sianeckim, Mistrzem Mowy Polskiej 2008, rozmawia Magdalena Baranowska-Szczepańska

Został Pan Mistrzem Mowy Polskiej 2008, jakie to uczucie?
- Dziwne, naprawdę. Czuję się zaskoczony. Znalazłem się w gronie wspaniałych nominowanych. Kiedy dziś słuchałem wypowiedzi pana Andrzeja Seweryna, to pomyślałem, co ja tutaj robię? Przecież to on jest prawdziwym mistrzem słowa. W ogóle bardzo lubię słuchać aktorów, oni mówią w niezwykły sposób. Wiele się można od nich nauczyć.

Jest Pan absolwentem wydziału prawa. Kiedyś studenci tego kierunku obowiązkowo poznawali zasady retoryki, a więc sztuki pięknego wysławiania się. Później ten przedmiot został wykreślony z listy obowiązkowych, ale dziś znów ma wrócić. Czy do zdobycia mistrzowskiego tytułu przyczyniła się językowa wiedza wyniesiona ze studiów?
- Nie, nie miałem na studiach retoryki. Poza tym nie wiem, czy akurat wszystkim studentom retoryka jest potrzebna. Na przykład na zootechnice chyba zupełnie taki przedmiot nie jest przydatny.

Doskonale rozumiem, co znaczy szneka z glancem, a frytki z tytki także nie są dla mnie tajemnicą, bo często je jadam.

A Monika Olejnik? Przecież ona jest właśnie absolwentką zootechniki.
- Tak, pewnie taka studentka wykorzystałaby retoryczną wiedzę. Może rzeczywiście warto pomyśleć o przywróceniu takiego przedmiotu do programu studiów. Retoryka pewnie krzywdy nikomu nie zrobi. Jako absolwent prawa mogę powiedzieć, że są gorsze przedmioty na tego typu studiach.

Na przykład jakie?
- Dla wielu traumą jest prawo rzymskie, ale dla mnie najgorsze było prawo administracyjne. To była przeogromna kobyła, której uczyłem się kompletnie bez sensu. Wtedy miałem taką świadomość, a dziś nic już z tego, co musiałem zapamiętać nie obowiązuje. To było straszne, naprawdę. Ale poza tym uważam, że to były znakomite studia, które do dziś są wspaniałym wejściem właściwie do każdego zawodu, no może z wyjątkiem zootechnika.

Kto w przeszłości był dla Pana językowym wzorem do naśladowania?
- Swoją pracę dziennikarką rozpoczynałem w radiu. I tam właśnie były takie dwie panie realizatorki, dziś już nieżyjąca Basia Głuszczak i Zosia Kruszewska. One, czasami naprawdę w bardzo mocnych słowach, zwracały nam uwagę, na to, co mówimy źle. Ja mówię my, bo nie ma obok mnie mojego kolegi, także dziennikarza telewizyjnego, a wcześniej radiowca Kuby Strzyczkowskiego, który podczas tegorocznego finału został Mistrzem Mowy Polskiej Vox Populi. Jestem jednak przekonany, że i on by się pod tym podpisał, bo obaj przechodziliśmy jednakową szkołę. Było ciężko, panie dały nam solidny wycisk. Nauczyliśmy się jednak od nich bardzo dużo.

A dziś, w czasach, gdy mówimy szybko i na skróty, kto jest Pana autorytetem językowym?
- Tak jak wcześniej wspomniałem, jestem pełen uznania dla Andrzeja Seweryna. To wspaniały aktor i człowiek. Poza tym bardzo wysoko cenię kunszt językowy redaktora Tadeusza Sznuka. On potrafi w radiu przepięknie podać słowo. Można go słuchać godzinami. Będąc w Poznaniu muszę także powiedzieć o panu profesorze Stefanie Stuligroszu. To jest niezwykła postać, o której słyszałem całe życie, bo przecież każdy wie, kto stworzył w stolicy Wielkopolski niezwykłe "Poznańskie Słowiki". Teraz udało nam się poznać osobiście i jestem pod wielkim wrażeniem pana profesora. Dowiedziałem się, że Stefan Stuligrosz jest stałym widzem programu "Szkło kontaktowe" i nie wysyła sms-sów do programu, bo się boi, że będą zbyt długie i się nie zmieszczą. Mogę złożyć pani obietnicę, że właśnie rozmawiałem z Grzegorzem Miecugowem i postanowiliśmy, że specjalnie dla pana profesora Stefana Stuligrosza stworzymy zieloną linię na sms-y. Tam tylko on będzie mógł do nas pisać i na pewno wszystko dojdzie i się zmieści.

Wróćmy do języka. Czy dziś w jakiś szczególny sposób pracuje Pan nad swoją polszczyzną?
- Nie, nie robię w tym kierunku zbyt wiele. Zawsze najpierw mówię, a dopiero później sprawdzam czy powiedziałem to dobrze. To chyba nie jest dobry kierunek, powinienem działać odwrotnie. Mam jednak taką cechę, którą mogę się pochwalić. Nie popełniam dwa razy tego samego błędu. Szybko się uczę, zapamiętuję i nie powielam błędów. To bardzo ułatwia mi pracę.

W swoim programie wytyka Pan politykom ich językowe błędy. Kto Pana zdaniem mówi najgorzej?
- Nie odpowiem na to pytanie wprost, bo to by była jakaś polityczna deklaracja. Mogę jednak powiedzieć, że w każdym ugrupowaniu politycznym, jest polityk, który mówi "om" na końcu wyrazów. I nie biorę pod uwagę tłumaczeń niektórych, że na przykład pochodzi z Podlasia i jego babcia tak mówiła, bo przecież nie wszyscy są z Podlasia, a prawie wszyscy przedstawiciele partii tak właśnie mówią. Wystarczy dokładnie ich posłuchać.

Na scenie Teatru Nowego w Poznaniu publicznie zobowiązał się Pan do tego, że będzie popularyzował słowo tytka. Podoba się Panu nasza gwara?
- Tak, jest niesamowita. Doskonale rozumiem, co znaczy szneka z glancem, a frytki z tytki także nie są dla mnie tajemnicą, bo często je jadam. Przyznam się jednak szczerze, że słuchając wystąpienia pana Juliusza Kubla miałem sporo trudności, by wszystko zrozumieć. Właściwie nie zrozumiałem zbyt wiele. Muszę zapisać kilka ważnych słów, które chciałbym zapamiętać, na przykład, jak to się u was mówi na wiadro…

Dziennikarz radiowy i telewizyjny. Na antenie TVN24 prowadzi na zmianę z Grzegorzem Miecugowem "Szkło kontaktowe".**

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski