Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Gdy praca się nigdy nie kończy

Redakcja
Jolanta i Marcin Sompolińscy, czyli szyja i głowa rodziny
Jolanta i Marcin Sompolińscy, czyli szyja i głowa rodziny ARCHIWUM
Życie dwojga artystów może być bardzo trudne, ale w ich przypadku pomaga we wzajemnym zrozumieniu. O Jolancie i Marcinie Sompolińskich pisze Marek Zaradniak

Jolanta Sompolińska
jest rodowitą poznanianką. Absolwentka Wydziału IV Akademii Muzycznej uczy w Zespole Szkół z Oddziałami Integracyjnymi nr 3 w Poznaniu.

Marcin Sompliński: - Połączyło nas wojsko. To były jedyne zajęcia, na które chodziliśmy razem. Pierwsze dwie godziny to w tamtych czasach była indoktrynacja polityczna. Ja lubiłem wdawać się w dyskusję, przez co zwracałem na siebie uwagę.

Jolę cenię za wszystko, ale przede wszystkim za wrażliwość, uczuciowość, otwartość, empatię i wszystko to, czego mąż od żony naprawdę potrzebuje. Czyli po prostu za wsparcie.

Wady Joli są jej zaletami. Reaguje bardzo emocjonalnie na wszystko, ale dzięki temu to mnie też przywołuje do porządku. Jeżeli chodzi o sytuacje konfliktowe, możemy powiedzieć, że jesteśmy trochę modelem włoskim rodziny. Kłócimy się szybko, ale to oczyszczający wpływ. Taka impulsywność czasami jest bardzo potrzebna, bo na mnie inne bodźce nie działają.

Żona wieloma sprawami za bardzo się przejmuje i bardzo je przeżywa. Ma naturę matki, co każe jej myśleć o wszystkich. Także o dalszej rodzinie.

Mam głos decydujący w wielu ważnych sprawach, ale tak naprawdę to u nas jest tak jak w tym powiedzeniu o głowie i szyi. Jola jest na pewno szyją rodziny.
Ważną zaletą naszego związku jest to wzajemne zrozumienie wynikające z tego, że oboje jesteśmy artystami. Sądzę, że wiele kobiet by mnie już dawno wyrzuciło, gdyby odbierały moje zaangażowanie w pracę jako przejaw lekceważenia drugiej osoby. Jola to rozumie i dzięki temu nasz związek trwa.

Niezrozumienie dla działań artysty jak i przebywanie z równie aktywnym artystą w związku to coś bardzo niebezpiecznego. Z jednej strony jest to pewnego rodzaju poświęcenie, usunięcie siebie lekko w cień i ja to rozumiem. Jola wie, że staram się robić w życiu rzeczy ważne, traktuję swój zawód jako posłannictwo i ona jest tego świadoma.

Wakacje spędzamy razem, tyle że moja praca nigdy się nie kończy. Zaraz po zakończeniu jednego koncertu przygotowuję się do następnego i nawet na wakacje zabieram z sobą partyturę i pracuję. Ale lubię robić żonie niespodzianki, np. na rocznicę ślubu pojechaliśmy na jeden dzień do Rzymu. A gdy Jolę dopadnie stres, odreagowuje go bardzo szybko i gwałtownie.

Marcin Sompoliński

urodził się w Gdyni, a kształcił w Gdańsku. Do Poznania przyjechał studiować dyrygenturę. Dziś jest profesorem na poznańskiej Akademii Muzycznej. Dyryguje wszędzie tam, gdzie go zaproszą. Realizuje też swoje projekty jak "Speaking Concerts".

Jolanta Sompolińska: - Poznaliśmy się na studiach w Akademii Muzycznej. Byliśmy na tym samym roku, ale na różnych wydziałach. Przez pierwsze dwa lata Marcin miał inną dziewczynę, a ja miałam innego chłopaka, ale w obu przypadkach tamte związki wygasły. Na trzecim roku, gdy tylko zorientowałam się, że Marcin jest wolny, to...

Cenię męża za geniusz, za głęboką uczciwość, wielką inteligencję i za to, że jest bardzo dobrym ojcem. Marcin ma swoje wady, ale zalet znacznie więcej. Jak każdy artysta, bywa roztargniony w życiowych sprawach. Czasami spóźnia się do domu, ale sprawy zawodowe realizuje bardzo punktualnie. W domu mógłby trochę bardziej dbać o porządek. No i, niestety, pali. Jeżeli częściej sięga po papierosa, to wiem, że odreagowuje jakieś trudne sprawy.

Gdy dzieci były młodsze, bezwzględnie ja rządziłam domem. Marcinem nigdy. Próbuję też rządzić teraz, ale i dzieci, i my jesteśmy silnymi osobowościami. Mamy więc pewien rodzaj demokracji. Mąż jest silnym panem domu, ale nieobecnym.

Marcin jest z natury skrytym człowiekiem. Na szczęście to, że jestem artystką, pomaga mi w zrozumieniu go. Wiadomo, że w domu bezwzględnie najważniejsza jest praca męża. Nie ma weekendów, nie ma wieczorów. Bardzo trudno zaplanować tak zwany wolny czas. Marcin w styczniu potrafi powiedzieć, że najbliższy wolny weekend będzie miał po 27 kwietnia. To wielki minus. Natomiast ogromnym plusem takiego życia i tego codziennego, i przy okazji koncertów jest jego bogactwo.

Z wakacjami Marcina jest bardzo różnie. Wszystko zależy od jego planów zawodowych, od terminarza spotkań, wakacyjnych koncertów. Wspólne wyjazdy zdarzają nam się bardzo rzadko, choć gdy dzieci były młodsze, robiliśmy to dużo częściej. Mamy rodzinną, letnią metę, jakby drugi dom, u księży salezjanów w Kotlinie Kłodzkiej. Od 15 lat tam jeździmy. Resztę wakacji najczęściej spędzamy w naszym domu z ogródkiem. Formą ucieczki od codzienności jest też dla nas oglądanie filmów, choć nie mamy telewizora.
Marek Zaradniak

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski