Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Głos Rock Festiwal: Nie ma kompana ponad Fisha. Film

Marcin Kostaszuk
Grzegorz Dembiński
Poznań? Cudownie! - zagadnął nas po polsku. I tu się kończy moja znajomość polskiego - dodał już po angielsku na początku środowego koncertu Fish. Ale nikomu to nie przeszkadzało, bo - używając piłkarskiej analogii - szkocki wokalista używał uniwersalnego języka... rocka. Tym razem akustycznego.

- Po pierwsze - róbcie zdjęcia bez flesza. Po drugie, nie gadajcie, bo dostaniecie najpierw żółtą, a potem czerwoną kartkę i wylecicie. Gadać możecie tylko ze mną - ustalił na początku występu zasady bohater wieczoru. Nikt się nie sprzeciwiał - w końcu facet ma dwa metry i posturę drwala. Ale już duszę - ironicznego romantyka. I dlatego śpiewa piosenki, które co bardziej wrażliwych rozszarpują od środka.

Tym razem zrezygnował z rozbudowanego zespołu. Gitara i fortepian to - wydawałoby się - zestaw zbyt wątły dla twórcy znanego z rozbudowanych, rockowych form. Ale już po kilku utworach słychać było wyraźnie, że niepotrzebna mu perkusja i zestaw elektrycznych gitar - dźwięki obu instrumentów szczelnie wypełniły tło dla jego charakterystycznego głosu.

Zaczął zresztą a cappella - od śmiesznej piosenki o czekoladowych żabach. I od razu wrócił do swej pierwszej wizyty w naszym mieście. - Zawsze byłem dumny, że mnie wtedy chcieli aresztować. Dlatego na początek coś dla Lecha i Solidarności - tak zapowiedział "State Of Mind".

Akustyczna konwencja upodobniła jego utwory do ludowych przyśpiewek średniowiecznych minstreli, których wyobrażamy sobie na podstawie "Robin Hooda". To dlatego dłuższą chwilę zajmowało fanom "odkodowanie" kolejnych utworów. Wyjątkiem były oczywiście utwory z lat 80. - czyli czasów Marillion. "Punch And Judy", "Bitter Suite" i zagrane już w połowie koncertu (czyli zaskakująco szybko) "Kayleigh" szczelnie wypełniajcy klub Blue Note fani chwytali od razu i nagradzali adekwatnie dłuższymi oklaskami. Takie przyjęcie piosenek zespołu, z którym rozstał się ponad 20 lat temu, nie sprawiało mu jednak przykrości, bo cały czas dowcipkując między utworami dał nam dobrą lekcję koncertowej mądrości.

Zobacz film Fish w Poznaniu

Śpiewa się bowiem to, czego oczekuje publiczność, ale najważniejsze jest, żeby i ona i on wyszli z koncertu z poczuciem udanego towarzyskiego spotkania. A kto by nie chciał takiego kompana, jak Fish?
Po takim wieczorze, jak ten poznański, marzył o tym chyba każdy w Blue Note.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski