Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Historia Depeche Mode. Odcinek 1.: Dobra nowina dla milionów [ZDJĘCIA]

Lucjan Strzyga
Andrew John FletcherRocznik: 1961, miejsce urodzenia: Nottingham, w DM gra na instrumentach klawiszowych, czasem na gitarze basowej. Jego CV podaje, że założył także grupę Client, której płyty wydaje we własnej wytwórni Toast Hawaii. Ma żonę Grainne i dwoje dzieci: Megan i Josepha.
Andrew John FletcherRocznik: 1961, miejsce urodzenia: Nottingham, w DM gra na instrumentach klawiszowych, czasem na gitarze basowej. Jego CV podaje, że założył także grupę Client, której płyty wydaje we własnej wytwórni Toast Hawaii. Ma żonę Grainne i dwoje dzieci: Megan i Josepha. Fot. http://www.flickr.com/people/14420767@N02 monophonic.grrrl
W lipcu w Warszawie zagra Depeche Mode, ikona elektropopu. Nie ma w tym żadnej przesady: David Gahan, Martin Gore i Andrew Fletcher mają dziś w świecie muzyki status herosów. O tym, jak kumple z Basildon zdobyli muzyczny olimp - pisze Lucjan Strzyga.

Depeche Mode zagrają 25 lipca w Warszawie na Stadionie Narodowym. "Polska The Times" jest patronem medialnym koncertu. Uwaga, fani - już w maju konkurs na temat Depeche Mode. Do wygrania bilety na koncert

Początki wcale nie były łatwe. "Gdy w 1980 r. po raz pierwszy ustawili swoje tanie syntezatory i jeszcze tańszą perkusję elektroniczną na stołach i skrzynkach po piwie przed modnie ubraną paczką swoich pięćdziesięciu kilku fanów w Basildon w Essex i śpiewali o tym, że czują się jak telewizor, z pewnością w najśmielszych marzeniach nie wyobrażali sobie, że będą jeździć wielką ciężarówką z naczepą podczas tournée za wiele milionów dolarów" - pisze brytyjski dziennikarz Simon Spence w wydanej właśnie w Polsce biografii Grupy "Depeche Mode. I Just Can't Get Enough".

Spence ma rację, choć zapewne opowieść o trudnych początkach Depeche Mode można by z powodzeniem przypisać do losów większości muzycznych sław ostatniego półwiecza. Sęk w tym, że to młodzieńcy z Basildon królują dziś niepodzielnie na muzycznej scenie, gdy o innych pretendentach do władzy na duszami fanów świat już dawno zapomniał. "Trafili w swój czas" - przekonuje Spence i możemy mu wierzyć. Muzycy Depeche Mode istotnie znaleźli się w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie. A to przecież sztuka nie lada.

Zarobić na syntezator

Tak naprawdę wszystko zaczęło się w roku 1977, kiedy dwóch nastolatków Vince Clarke i Andrew Fletcher założyło zespół o dość dziwacznej nazwie No Romance in China. Pierwszy nieudolnie próbował grać na gitarze i próbował śpiewać, drugi wybrał na swój instrument gitarę basową. Grupa kilkakrotnie rozpadała się i schodziła, aż wreszcie brak jakiegokolwiek sukcesu i zainteresowania ze strony rówieśników skłonił obu muzyków do definitywnego zakończenia istnienia duetu. Co wcale nie znaczy, że porzucili myśl o dalszym muzykowaniu. Byli wszak dziećmi powojennego dobrobytu, którym od dzieciństwa powtarzano, że świat jest na wyciągniecie ręki.

Miliony płyt, bajońskie konta, globalna sława i spore nadzieje na muzyczną nieśmiertelność - trio z Depeche Mode przebyło długą drogę ze scen prowincjonalnej Anglii na szczyty popularności

Marzenia o sławie wróciły w 1980 r., kiedy przyszły skład słynnej grupy wzrósł do czterech osób. Do Clarke'a i Fletchera dołączyli wokalista Dave Gahan i klawiszowiec Martin Gore, o którym wieść niesie, że aby zarobić na swoje instrumenty, zaczął pracę w banku. Całkiem prawdopodobne, choć rzadko odnotowywane w biografiach. Bardziej pewne jest to, że nim Andrew Fletcher całkowicie poświęcił się muzykowaniu, z powodzeniem pracował jako agent ubezpieczeniowy.

Co robi się zaraz po założeniu zespołu? Szuka się dla niego chwytliwej nazwy. W przypadku naszych bohaterów proces ten trwał dość długo. W jednym z wywiadów Gahan wspominał, że wymyślenie jej zajęło im kilka tygodni, bowiem każdy z nich zdawał sobie sprawę, że wizerunek to klucz do marketingowego sukcesu. Debatowali głównie po próbach, wypijając kolejne butelki piw i wypalając setki papierosów. Z tysięcy podrzucanych propozycji zwyciężyła ta, którą rzucił Gahan - Depeche Mode, co było nawiązaniem do terminu użytego w tekście pewnego francuskiego magazynu mody. "Depeche Mode oznacza to, jak szybko zmienia się moda. Lubię brzmienie tych słów" - skomentował ten wybór Martin Gore. I tak już zostało.
Znacznie łatwiej muzykom przyszło ustalenie muzycznego profilu grupy. Dziś muzykę Depeche Mode niemal powszechnie określa się jako elektroniczny pop, ale trzy dekady temu takie określenie wcale nie było oczywiste. Podstawą dźwięku miały być oczywiście syntezatory, ale muzycy mieli ambicje tworzenia muzyki totalnej. Stąd na początku twierdzili, że grają rock elektroniczny, rock industrialny, a czasem new romantic. Z kolei krytycy od początku lubili ich kwalifikować jako nową falę, co było wówczas terminem tak pojemnym, że mieściły się w nim m.in. Joy Division, The Stranglers czy urocza piosenkareczka Kim Wilde.

Pierwszy sukces przyszedł w lutym 1981 r., gdy pierwszy singiel Depeche Mode, zatytułowany "Dreaming of Me", zawędrował na 57. miejsce brytyjskich list przebojów (następny - "New Life" - był już 11.).

Krytycy kręcili głowami na banalność tekstów i prostotę muzyczną utworów, ale publice się spodobało. Po pierwszej płycie "Speak & Spell" Gahan i koledzy mogli sobie powiedzieć, że odnieśli sukces. Oprócz Clarke'a, który zniesmaczony jakością muzycznej produkcji grupy i ciągłymi awanturami opuścił skład Depeche Mode. Niedługo potem wraz z Alison Moyet założył słynne Yazoo.

"Byliśmy młodzi i naiwni"

Nie zastanawialiśmy się zbytnio nad konsekwencjami odejścia Vince'a, bo byliśmy po prostu bardzo młodzi i naiwni - wyznał po latach Martin Gore, na którego spadła teraz cała praca związana z komponowaniem i aranżowaniem repertuaru. Ale trzeba przyznać, że grupa z pierwszym poważnym kryzysem poradziła sobie dobrze: nie przerwała koncertów, a na miejsce Clarke'a szybko został przyjęty multiinstrumentalista Alan Wilder, który wytrwał w szeregach Depeche Mode aż do roku 1995, kiedy porzucił przyjaciół dla Recoil.

W 1982 r. grupa zaliczana już była do najbardziej rozpoznawalnych nie tylko w Wielkiej Brytanii, ale też w Europie. A gdy muzycy wyruszyli na swoje pierwsze światowe tournée (specjalnie z tego powodu nagrali dwa single: "The Maeaning of Love" i "Leave in Silence"), ich sława zaczęła rosnąć błyskawicznie. Nie mógł tego zepsuć nawet niezbyt udany album "A Broken Frame", który krytyka zjechała z godną odnotowania złośliwością. - Na tej płycie nic nie wiąże utworów w całość, nie ma w nich żadnej spójnej linii muzycznej" - mówił Gore, a Fletcher dodawał: - Wszyscy byli przekonani, że jesteśmy skończeni. My też mieliśmy wrażenie, że nie jesteśmy wiele warci.

Psychologowie powiedzieliby zapewne, że po okresie euforii przychodzi nieuchronnie załamanie. Z tą poprawką, że dla Depeche Mode czas pędził błyskawicznie, do tego stopnia, że - jak pisze w swej książce Simon Spence - okres chwilowego zwątpienia ustąpił sukcesowi po świetnej płycie "Construction Time Again" z 1983 r. - Industrialny styl muzyczny, teksty traktujące o chciwości i bezduszności wielkich korporacji, dewastacji środowiska i wojnie, na której zarabiają wyłącznie cyniczne rekiny biznesu - to mogło się podobać i się podobało. "Construction..." zajął szóste miejsce na listach brytyjskich hitów. Uwierzyliśmy wtedy, że jesteśmy dobrzy - mówił Fletcher dla magazynu "Melody Maker".
Każdy, kto zada sobie trud prześledzenia tekstów grupy z połowy lat 80., dostrzeże zapewne, że nie miała ona problemów z poruszaniem najbardziej pomijanych kwestii społecznych i obyczajowych. Krytyka kapitalizmu, dominacja seksualna, religia (jeden z utworów z płyty "Some Great Reward" - "Blasphemous Rumours" - został napiętnowany przez brytyjski Kościół anglikański), mniejszości seksualne (utwór "People Are People" z tej samej płyty stał się niemal natychmiast nieformalnym hymnem środowisk gejów i lesbijek).

Mało kto pamięta, ale w 1985 r. Depeche Mode po raz pierwszy wystąpiło w Polsce. Panował tu jeszcze siarczysty mróz po stanie wojennym, występ Brytyjczyków w Warszawie odebrano więc bardziej jako ciekawostkę niż poważne wydarzenie muzyczne. Socjalistyczna prasa zgodnie pisała o koncercie "angielskich punkowców w skórzanych kurtach", popisie "przedstawicieli gotyckiego rocka", a nawet "święcie radosnych dyskotekowców", nie bardzo się przejmując muzycznymi etykietami. Co tym bardziej dziwne, że nad Wisłą istniały już fankluby grupy, słuchano jej płyt, a niebawem zorganizowano tu pierwsze zloty fanów.

»Gdy byliśmy młodzi i naiwni, nie interesowało nas nic poza pieniędzmi i popularnością«. Dziś muzycy z Depeche Mode mają inne zainteresowania: pretendują do kreowania gustów milionów

Szczyt i kłopoty

Po płycie "Some Great Reward" każda kolejne windowała Depeche Mode coraz wyżej w hierarchii popularności: "Black Celebration" (1986), "Music For The Masses" (1987), "101" (1988), wreszcie "Violator" (1990), który reklamowano dość sprytnym trikiem. Płytę anonsował singiel "Personal Jesus", zatem w brytyjskiej prasie ukazało się ogłoszenie "Your Own Personal Jesus" wraz numerem telefonu. Po zadzwonieniu można było usłyszeć piosenkę. Efekt? Burza w środowiskach chrześcijan i najlepszy wynik sprzedaży w historii wytwórni Warner Bros Records. Wspomniane wyżej opuszczenie zespołu przez Wildera miało też inne niż tylko muzyczne znaczenie. "Nie mam zamiaru rzucać oskarżeń w kierunku jakiegokolwiek członka grupy. Wystarczającym będzie stwierdzenie, że związki między nami stały się poważnie spięte, coraz bardziej denerwujące i w pewnych sytuacjach nieakceptowalne". Co kryje się pod tymi tajemniczymi słowami Wildera? Znawcy historii Depeche Mode nie mają wątpliwości: zachowanie Davida Gahana, jego stan psychiczny i terror, jaki siał wśród kolegów.

Lata 1995-1996 to okres, w którym Martinowi Gore'owi coraz ciężej było utrzymać zespół w ryzach. Ogromny sukces, wielkie pieniądze nie przełożyły się na większą dyscyplinę w grupie. Najlepszym przykładem właśnie Gahan, który coraz bardziej pogrążał się w nałogach alkoholowym i narkotykowym. W 1995 r., tuż przed jednym z koncertów, próbował popełnić samobójstwo (podciął sobie żyły w nadgarstkach), a rok później, po przedawkowaniu prochów, cudem został uratowany. To wydarzenie skłoniło jego kolegów, by poddać go radykalnej kuracji odwykowej. Przyniosła pozytywny skutek nie tylko dla jego zdrowia, ale też dla zespołu: płyta "Ultra" natychmiast wskoczyła na pierwsze miejsca w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych.
Jak czują się ludzie, którzy zawędrowali na szczyt po popularności? - Nieźle, całkiem nieźle - komentował w 2003 r. Fletcher. Dziesięć lat między 1996 a 2006 r. był dla Depeche Mode okresem odcinania kuponów od sławy, liczenia stanu kont i zwykłego gwiazdorzenia. Muzycy pozakładali rodziny, doczekali się dzieci, wybudowali okazałe rezydencje, zainwestowali w najnowsze osiągnięcia motoryzacji. W listopadzie 2006 r. grupa wygrała MTV Europe Music Awards w kategorii Best Group, w grudniu zaś otrzymała nominację do nagrody Grammy w kategorii Best Dance Recording za utwór "Suffer Well".

Kto tu rządzi?

Sukces najnowszej płyty zespołu - "Delta Machine" - dowodzi, że maszyneria pod nazwą Depeche Mode przypomina perpetuum mobile do zarabiania pieniędzy. - To niewątpliwa zasługa Martina Gore'a - twierdzą liczni biografowie grupy, wskazując nie tylko na jego zdolności kompozytorskie, ale też na jego zmysł organizacyjny. To on, choć introwertyk, potrafi dogadać się z ekstrawertycznym Gahanem i kiedy trzeba, powściągnąć lubiącego chodzić swoimi ścieżkami Fletchera. - Jeśli chodzi o przesiadywanie z kumplami w pubie przy kuflu piwa, to jest to najbardziej nudne zajęcie, jakie mogę sobie wyobrazić - nie owija w bawełnę Gahan.

Nie ma co się dziwić. Członkowie grupy dobijają wieku średniego i młodzieńcze ideały już dawno wywietrzały im z głów. Teraz łączą ich głównie interesy, no i muzyka, dzięki której zarabiają miliony. Wgląd w stan kont trzech członków Depeche Mode pokazuje, jak długą przebyli drogę z prowincjonalnej Anglii na wyżyny sławy i kasy. - Patrzę w przeszłość i nie chce mi się wierzyć. Basildon? Czy to było naprawdę - pytał rok temu Gore w wywiadzie dla BBC. Nie dziwmy się jego zdziwieniu: 30 lat temu był nikomu nieznanym debiutantem, dziś figuruje w encyklopediach obok Bitelsów, Rolling Stonesów i Pink Floydów.

Powyższy artykuł jest pierwszym z cyklu tekstów o zespole, które zaprezentujemy na naszych łamach. Korzystałem m.in. z książki Simona Spence'a "Depeche Mode. I Just Can't Get Enough" wydawnictwa Pascal

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo

Materiał oryginalny: Historia Depeche Mode. Odcinek 1.: Dobra nowina dla milionów [ZDJĘCIA] - Portal i.pl

Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski