18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Indonezja, czyli tysiące wysp, świątyń i... kawa z odchodów

Łukasz Cieśla
Widok kaskadowo położonych pól ryżowych zapiera dech w piersiach.
Widok kaskadowo położonych pól ryżowych zapiera dech w piersiach. Łukasz Cieśla
W Indonezji oficjalnie nie ma ateistów, a po imieniu rozmówcy można wskazać czy jest pierwszym, czy czwartym dzieckiem swoich rodziców. Na ponad 17 tysiącach wysp można obejrzeć piękne zabytki czy krajobrazy. Ale są tu także tsunami, czynne wulkany i trzęsienia ziemi. Miejscowi mówią więc, że położenie może być szansą , ale i przekleństwem. I chcieliby, żeby było wyłącznie tym pierwszym.

Mieszkańcy Bali wierzą, że morza zamieszkują demony, góry to z kolei schronienie dla bogów. Ale nie dla wulkanicznych szczytów ściągają tu turyści z innych regionów kraju i całego świata. Ta jedna z najbardziej znanych indonezyjskich wysp przyciąga na plaże. Choćby do komercyjnej Kuty, miejscowego targowiska próżności, gdzie widok muzułmanek jadących na motorach, przenika się ze sklepami znanych marek, drogimi restauracjami czy surferami korzystającymi z wysokich fal w tej części Oceanu Indyjskiego.

Sprawdź również:
Indonezyjczycy w Poznaniu

Po wylądowaniu na zatłoczonym międzynarodowym lotnisku, na południu wyspy, można poczuć się, jak w kolejnym turystycznym molochu. Burger King, Starbucks i inne sieciówki znane z Europy, tłumy ludzi z całego świata czekających na odbiór bagaży. Ale im dalej od lotniska i głębiej w ląd, tym Bali pokazuje swoją piękniejszą i prawdziwszą twarz.
Choćby w Sanur. Położone stosunkowo blisko lotniska, nie brakuje pięknych hoteli, ale łatwo można dostrzec lokalną specyfikę. O świcie na pustawej plaży i w jej okolicach trwają hinduistyczne obrzędy. Widać modlących się ludzi, gospodynie palące kadzidła dla bogów. Na liściach bananowca, jako pokarm, zostawiają im także gotowane ziarna ryżu.
Bali to w końcu hinduistyczna wyspa w muzułmańskiej Indonezji. To właśnie w tej religii swastyka, od wieków, ma pozytywne znaczenie.

Niedaleko plaż, na zazwyczaj zatłoczonych lokalnych drogach, co chwilę przemykają kolejne skutery i motory - główny środek transportu. Załadowane bagażami albo ludźmi. Standardy bezpieczeństwa? Ojciec wiezie przed sobą na motorze kilkuletniego synka, z tyłu jego matka trzyma w rękach dwójkę jego rodzeństwa. Sygnalizacja świetlna to rzadkość. Ruchem często kierują policjanci, ale i cywile. Na przykład kilkunastoletni chłopak siedzący na krześle na środku skrzyżowania.

Tłok na drodze to charakterystyczny obrazek w całej Indonezji. Jeśli zapytasz, jak daleko jest do jakiejś miejscowości, raczej nie usłyszysz, ile to kilometrów. Dowiesz się, ile czasu zajmuje pokonanie danego odcinka. Wszystko zależy od aktualnego natężenia ruchu. Klinicznym przykładem problemu jest Dżakarta. Pewnie trudno znaleźć drugie tak wielkie miasto w świecie bez metra, z tak słabą komunikacją publiczną i tak dużą liczbą motorów na drogach. Efekt - w stolicy Indonezji godziny można spędzić w korku i czuć jak po ciele, w tropikalnym zaduchu, ściekają kolejne strużki potu.

Innym charakterystycznym widokiem są wysokie krawężniki. Tutaj, wzdłuż równika, występują tylko dwie pory roku: sucha i deszczowa. W czasie tej drugiej ulice zamieniają się w potoki i rzeki. Krawężniki próbują być ich brzegami.

Tysiące świątyń i cztery imiona

Bali słusznie nazywana jest wyspą tysiąca świątyń. Tych starych, zabytkowych, jak położona wśród klifów Tanah Lot albo Pura Besakih, największa i przyciągająca tłumy wiernych z całej wyspy zjeżdżające do niej czym popadnie. Ale to także wyspa świątyń tych mniejszych, przydomowych. Każdy ma własną na swoim podwórku. Małą lub dużą, w zależności od statusu społecznego i materialnego. Rozmodleni Balijczycy wierzą, że dusza, po spaleniu ciała, powraca właśnie do rodzinnej świątyni.

Bali to także miejsce, gdzie olbrzymią rolę odgrywają więzi społeczne. Kilka wieków temu symbolem tego był choćby paputan, zbiorowe samobójstwo popełniane podczas walki z holenderskimi kolonizatorami. Miejscowi, z lokalnym przywódcą na czele, widząc, że nie mają szans z silniejszym przeciwnikiem, na ich oczach po kolei zadawali sobie samobójcze ciosy nożami. Padali jeden na drugiego.

Dziś emanacją silnej struktury społecznej jest funkcjonowanie pól ryżowych. Uprawą zarządza spółdzielnia. Czyli banjar, lokalna wspólnota wskazująca, którego dnia mieszkaniec musi spuścić wodę ze śluzy na pole swojego sąsiada. By każdy się wyżywił ze swojego, nie może być przypadku. Tym bardziej w kraju, gdzie za dobrą pensję uchodzi 250 dolarów miesięcznie. Niektóre pola ryżowe, zwłaszcza te położone kaskadowo, zapierają dech w piersiach. Ale jak przytomnie zauważa jeden z miejscowych, dla nas, będących tu na chwilę, to piękne widoki. Dla nich, miejscowych, żmudna praca. Choć pól ryżowych nie brakuje w całej Indonezji, ryż musi być importowany (głównie z Wietnamu i Tajlandii), by zaspokoić potrzeby żywnościowe 240-milionowego kraju.

O tym jak działa wspólnota i silny jest hinduizm mogę przekonać się już pierwszego dnia na Bali, w wiosce Batubalan. Tu działa teatr złożony z miejscowych, amatorów. Przedstawiają starcie Baronga z Rangdą, odwieczną walkę dobra ze złem. Najpierw aktorzy przez kilkadziesiąt minut przebierają się w kolorowe kostiumy, malują twarze. By potem przez godzinę, przy dźwiękach orkiestry gamelanowej, odgrywać chwilami nawet nieco rubaszne sceny. Przedstawienia odbywają się każdego dnia, zawsze o 10 rano. Są darmowe.

- To nie jest tak, że oni tańczą "pod turystów". Przede wszystkim robią to dla siebie, by wyrazić swoje uczucia religijne. Jeśli dostają jakieś pieniądze za występy, na przykład na festiwalu, dzielą je między siebie - opowiada Augustinus (nie ma nazwiska, jak większość Indonezyjczyków), przewodnik po Bali. Choć mieszka na tej wyspie, nie jest hinduistą. Nie jest też muzułmaninem, choć tę religię wyznaje ok. 90. proc. Indonezyjczyków.

Augustinus jest katolikiem, bo pochodzi z wyspy Flores, przed laty będącej kolonią katolickiej Portugalii. A przy tym jest żywym dowodem synkretyzmu - mieszania się religii. Choć jest katolikiem, nosi sarong, okrycie przypominające spódnicę i charakterystyczne w hinduizmie nakrycie głowy. Ale do hinduskiej świątyni, gdzie wyznawcom innych religii wstęp wzbroniony, nie wchodzi. Po darmowym przedstawieniu hinduskiego tańca trzeba jeszcze poradzić sobie z nieco natarczywymi handlarzami pamiątek. Doskonale znają miejsca odwiedzane najczęściej przez turystów. Oferują przede wszystkim rękodzieło.

Robi ono wrażenie, ale nie tak duże jak te, które można obejrzeć w profesjonalnych pracowniach. Tam Balijczycy robią cuda z drewna (manioku, drzewa kokosowego czy sandałowego), kamienia, wikliny, szkła. Często na eksport. Na świecie istnieją specjalistyczne sklepy oferujące rękodzieło właśnie z tej wyspy. Ja tymczasem zadowalam się małą rzeźbą, która nie nadszarpnie budżetu i zmieści się w bagażu. Na rzeźby wielkości golfisty Tigera Woodsa trzeba mieć inne możliwości. Wykonany z drewna, naturalnych rozmiarów sportowiec, kosztuje 21 tys. dolarów.

Kolejna ciekawostka to imiona. Rozmawiamy z Ketut. Kiedy mężczyzna się przedstawia, "dla wtajemniczonych" jest już jasne, że jest czwartym dzieckiem swoich rodziców. Na Bali reguły nadawania imion są proste. Pierwsze dziecko dostaje na imię Wayan, drugie Made, trzecie Nyoman, czwarte Ketut (czasami nadawane jest kilka innych imion). Piąte dziecko ma na imię, tak samo jak pierwsze. Szóste, jak drugie. I tak dalej. Aby rozróżnić starszego Wayana od młodszego dodaje się odpowiednie przedrostki. Rozróżnienie płci też jest proste - chłopiec to I Wayan, dziewczynka Ni Wayan.

O tym, że system nadawania imion rzeczywiście funkcjonuje, można przekonać się w Kucie. Tu przed 11 laty miał miejsce krwawy zamach terrorystyczny, w którym zginęły 202 osoby. Najwięcej Australijczyków - 88, jedna mieszkanka Polandii, czyli dziennikarka Beata Pawlak, 32 Indonezyjczyków. Na liście ofiar, wyrytej na pamiątkowym monumencie, łatwo rozpoznać, że kilkanaście ofiar było Balijczykami.

Najdroższe odchody świata

Ketut, czwarte dziecko w rodzinie, pracuje na plantacji kawy w Seribatu. Rośnie tu także kakao, kokosy, papaja, banany, imbir czy mandarynki. Można zerwać i zjeść. W Indonezji to nic dziwnego, że na wyciągnięcie ręki jest taki zestaw egzotycznych przysmaków. Na plantacji można też spróbować najdroższej kawy świata - powstającej z... odchodów zwierzęcia.

Luwaka, zwanego również cywetą. Na plantacji trzymany jest w klatce, ale żyje też na wolności. Zjada czerwone owoce kawowca. Podczas trawienia, w jego żołądku, wydzielają się enzymy wzbogacające smak kawy. Gdy zwierzę wydali ziarna, są one zbierane i mielone. Na tym polega sekret napoju, którego mała filiżanka w Seribatu kosztuje 15 złotych. W Polsce za 50 gram trzeba zapłacić 145 zł.

Na Bali oraz Jawie, jednej z największych indonezyjskich wysp, znalazłem się dzięki samym Indonezyjczykom. Tamtejsze ministerstwo turystyki co jakiś czas zaprasza dziennikarzy z różnych stron świata, przede wszystkim z Europy. Indonezja zamierza stać się głównym rynkiem turystycznym dla naszego kontynentu. Choć kraj nie może narzekać choćby na brak surowców mineralnych, węgla, ropy naftowej, kauczuku, złota, to jednak liczy, że rosnącym zastrzykiem dla jej rozwijającej się gospodarski będzie właśnie turystyka.

Według ostrożnych szacunków rocznie odwiedza ten kraj około 10 tys. naszych rodaków. Te dane nie są bardzo precyzyjne, ale i tak wiadomo, że daleko nam do Singapuru, Malezji, Australii, bo z tych krajów przyjeżdża najwięcej turystów. Daleko nam także do Niemców, Francuzów, Holendrów czy Brytyjczyków, którzy są liderami w Europie, jeśli chodzi o wizyty w Indonezji.

Pięć filarów Sukarno

W samolocie lecącym do Singapuru, głównego portu w Azji Południowo-Wschodniej, czytam fragmenty książki Roberta D. Kaplana, pisarza i reportera z USA. Notuję zasłyszaną przez niego opinię, że jeśli Iran i Afganistan są przeszłością islamu, Indonezja jest jego przyszłością. Z ciekawością oczekuję zderzenia z rzeczywistością.

Na hinduistycznej Bali trzeba by wytężyć wzrok, by dostrzec jakiekolwiek ślady islamu. Nawet tego stereotypowego. W barach czy całodobowych sklepach bez kłopotu można kupić piwo. Najbardziej popularnego Bintanga albo zachodnie marki, na czele z Heinekenem.

Islam łatwo można dostrzec poza Bali, choćby na Jawie. Jeśli mierzyć go stosunkiem do alkoholu, w studenckim mieście Yogyakarta alkoholu nie można kupić nawet w hipermarkecie Carrefour. Co najwyżej w dobrej restauracji. Z drugiej jednak strony akurat trwa ramadan, święty miesiąc, miesiąc postu.

Jeśli islam postrzegać przez pryzmat strojów, widać chusty na głowach kobiet. Do tego obrazu można dodać stosunek do narkotyków. Za ich posiadanie grozi kara śmierci, czego można dowiedzieć się już w samolocie. W dobrym wypadku czeka nas długoletnie więzienie.

Mówienie jednak, że jest to radykalny islam, byłoby nadużyciem. Miejscowi są otwarci na turystów, w wielu miejscach publicznych widać symbole innych religii. Zapewne między innymi to miał na myśli Kaplan pisząc o Indonezji jako przyszłości islamu.

- W Indonezji, jeśli pobędzie się tu jakiś czas, bez trudu można jednak dostrzec działalność radykalnych grup islamskich. Są widoczne, bo na przykład robiły nocne rajdy na kluby sprzedające alkohol. Ale prawdą jest, że ich akcje nie cieszą się dużym poparciem społecznym - ocenia jeden z ekspertów pracujących w Indonezji.

Islam wyznaje 90 procent społeczeństwa, a Indonezyjczycy są drugą nacją najczęściej pielgrzymującą do Mekki. Jednak ta religia nie ma statusu dominującej w państwie. Istnieją za to zaskakujące zasady. Dopuszcza się wyznawanie sześciu głównych religii. Państwo zakłada, że nie ma ateistów i wpisuje każdemu jego wyznanie do dowodu osobistego. Nie ma także małżeństw "mieszanych", co oznacza, że żona przyjmuje wiarę swojego męża. Prowadzi to czasami do pozornej zmiany wiary, aby oficjalnie w papierach wszystko się zgadzało.

Spoiwem zróżnicowanego narodu jest Pancza Sila wprowadzona przez Sukarno, pierwszego prezydenta. Czyli pięć filarów. W 1945 roku wskazał, że ma to być: wiara w jednego Boga (bez wskazania którego), humanizm, jedność narodowa, demokracja i sprawiedliwość społeczna

Zakaz jazdy okrakiem

Kiedy kilka wieków temu Holendrzy podbijali wyspy, by potem stworzyć Holenderskie Indie Wschodnie, nie narzucali swojej wiary. Ich interesował handel, eksploracja "wysp korzennych" bogatych choćby w przyprawy. Choć dziś Indonezja jest najludniejszym krajem islamskim w świecie, dość późno przyjęła tę religię. Islam przypłynął na statkach kupców z krajów arabskich. Nie nawracali mieczem. Tym bardziej że bardzo silne były buddyzm, hinduizm, animizm, czy inne, lokalne wierzenia. Te czynniki wpłynęły na specyfikę indonezyjskiego islamu.

Wpływy różnych religii widać dzisiaj choćby w architekturze. Na islamskiej Jawie jednymi z atrakcji jest buddyjska świątynia Borobudur czy hinduistyczna Prambanan. Przed budynkami administracji publicznej w Dżakarcie stoją rzeźby Bogów z innych religii. Bo dominuje synkretyzm. Przenikanie się religii. Ich pokojowe współistnienie.

Indonezyjczycy zorientowani w polskiej historii mówią, że tak jak my mieliśmy swój 1989 rok, tak oni mieli rok 1998. Czyli obalenie dyktatorskich rządów gen. Suharto. Od tamtej chwili są na drodze demokracji. Twierdzą nawet, że są jednym z najbardziej demokratycznych krajów świata. Od Europejczyka pracującego w Indonezji słyszę inne stwierdzenie, że tutejszy system polityczny nazywany jest "democrazy". Bo teraz każdy ma coś do powiedzenia, chce wtrącić swoje trzy grosze.

Gdyby szukać innych analogii do Polski, w godle mają orła oraz bardzo podobną flagę. No i są republiką, tyle że prezydencką.

Indonezyjczycy szczycą się hasłem narodowym: "jedność w różnorodności", co oddaje ich chęć utrzymania zróżnicowanego społeczeństwa. W kraju żyje 300 grup etnicznych, występują 742 języki i dialekty, żyje ok. 240 mln mieszkańców. W samej Dżakarcie i aglomeracji mieszka 20 mln ludzi. Ze skrajnie oddalonych od siebie lotnisk: w Banda Aceh na zachodzie (na Sumatrze) do Jajapura na wschodzie (na Papui) jest 6,5 godzin lotu. Niełatwo rządzić takim olbrzymem, który jeszcze bywa targany tendencjami odśrodkowymi, które można dostrzec na Molukach, Papui czy Aceh. A oficjalny język, bahasa indonesia, jest wyrazem kompromisu. Bazuje na języku malajskim, nie jest wierną kopią żadnego z miejscowych dialektów.

W prowincji Aceh separatyści zgłaszali daleko idące postulaty. Poważnym problemem było piractwo w pobliskiej Cieśninie Malakka, będącej jedną z głównych szlaków komunikacyjnych w regionie. Ale zadziałały siły natury - w 2004 roku przyszło tsunami. Wysoka fala zmyła wszystko, co spotkała na swojej drodze. Zabiła ok. 250 tys. ludzi. Zostawiła statki na polach, nawet kilkadziesiąt kilometrów w głąb lądu. Znaczna część miejscowych potraktowała tę klęskę żywiołową jako karę od Boga.

Na uspokojenie sytuacji wpłynął także proces pokojowy, któremu patronował fiński premier Matti Ahtisaari. W efekcie w Aceh wprowadzono prawo szariatu, a wraz z nim zakaz spożywania alkoholu, hazardu, zbyt śmiałych i obcisłych strojów dla kobiet. Doszły do tego jeszcze lokalne obostrzenia - kobiety nie mogą jechać okrakiem na motorze, bo to obsceniczne zachowanie.

- Jeśli ktoś zarzuca władzom Indonezji, że tolerują szariat w Aceh, one słusznie zauważają, że jego wprowadzenie rekomendowała Unia Europejska i fiński premier, który nadzorował procesy pokojowe. Same zapewne, by się nie zgodziły na takie rozwiązania, ale też ostry konflikt mógłby dalej istnieć - opowiada jeden z dyplomatów.

Pewne odstępstwa, wynikające z historii, widać także w studenckiej Yogyakarcie. W mieście, gdzie działa 12 uniwersytetów i które podkreśla swoją otwartość, funkcję gubernatora pełni sułtan - Sampean Dalem Inkang Sinuwun Kanjeng Sultan Amirul Mukminin Sayidin Pranoto Gomo Khalifatulah Tanah Jawa Inkang Jumeneng Kaping Sedoso. To wszystkie jego imiona i tytuły. Ma swoich urzędników, strażników i oczywiście pałac. Sam budynek nie robi tak wielkiego wrażenia, jak opowieści o zwyczajach jego poprzedników. Na przykład Sułtan II miał 15 żon i 75 dzieci.

- On był jak supermen - śmieje się Endang Purnomo, przewodniczka po pałacu, której dziadek i ojciec także pracowali dla sułtana.

Ojciec obecnego sułtana miał już tylko 4 żony. Obecny ma jedną, kilka córek i żadnego syna. Choć namawiano go do kolejnego ożenku, by spłodził swojego następcę, pozostał nieugięty. Sukcesorem będzie więc zapewne któryś z synów jego braci. Jest w kim wybierać, bo jego ojciec miał 22 dzieci.

Indonezyjczycy zwracają uwagę, że po upadku rządów silnej ręki w wykonaniu gen. Suharto, wieszczono im scenariusz rozpadu, drugiej Jugosławii. Tak się jednak nie stało. Podkreślają, że kluczem jest otwartość oraz chęć utrzymania olbrzymiego państwa cieszącego się wciąż niedługą niepodległością i demokracją.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski