Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ireneusz Szpot: Nie piję, nie palę i tylko nieznajomych to dziwi

Radosław Patroniak
Po Koronie Ziemi kolejnym wielkim celem dla Ireneusz Szpota było ukończenie słynnego Ironmana na Hawajach. Zrealizował go dwa lata temu
Po Koronie Ziemi kolejnym wielkim celem dla Ireneusz Szpota było ukończenie słynnego Ironmana na Hawajach. Zrealizował go dwa lata temu Archiwum Ireneusza Szpota
Z Ireneuszem Szpotem, zdobywcą Korony Ziemi, maratończykiem, triathlonistą, rozmawia Radosław Patroniak.

Wchodząc ponad miesiąc temu na Mount Everest stał się Pan 13. Polakiem, który zdobył Koronę Ziemi, czyli stanął na najwyższych szczytach wszystkich siedmiu kontynentów. Co Pan może powiedzieć tym, którzy uważają, że to tylko kolejny kaprys poznańskiego biznesmena?

Ireneusz Szpot: - Nie będę opowiadał bzdur, że wszedłem sam, niepokonaną drogą czy też w ekstremalnych warunkach, jak to zdarzało się już innym osobom w Polsce. Korzystałem z wejścia komercyjnego. W mojej ekipie był człowiek, który szósty raz wchodził na najwyższy szczyt świata i byli też szerpowie, dla których jest to już swego rodzaju praca. Z drugiej strony Himalaje nie są dla nowicjuszy. Ktoś kto nie jest odpowiednio przygotowany fizycznie, nie ma czego w nich szukać. Aby znaleźć się wśród wybranych, trzeba mieć doświadczenie, kondycję i mieć za sobą aklimatyzację. Można oczywiście wykupić sobie lot helikopterem na śniadanie pod Mount Everest, ale to mnie akurat nie interesowało. W mojej grupie z Amerykanami, Nepalczykami i Szkotem nie wszyscy wytrzymywali tempo marszu. Nie powiem, że byłem liderem wspinaczki, ale też nie miałem momentów zwątpienia i chwil słabości.

Mount Everest spiął klamrą coś, co zaczęło się znacznie wcześniej i pozostawało kilka lat temu tylko w sferze marzeń?
Ireneusz Szpot: - Projekt zdobycia Korony Ziemi rozpocząłem nieświadomie podczas wspólnych eskapad z nieżyjącym już, niestety, Maciejem Frankiewiczem. Taka myśl narodziła się w sierpniu 2008 r. przed wejściem na McKinleya, najwyższy szczyt Ameryki Północnej. Dziesięć dni przed wyjazdem Maciej miał wypadek na parkurze. Za ocean poleciałem sam i zrobiłem kolejny krok do celu. Następne były już w hołdzie przyjacielowi. Potem powstała następna koncepcja, by do siedmiu szczytów dorzucić siedem maratonów. W sumie to było naturalne, bo ja na koncie mam już 35 biegów maratońskich. Kiedy w 2009 r. wyjeżdżałem na Antarktydę uznałem, że warto zapisać się również na bieg maratoński. Do kompletu brakuje mi tylko maratonu w Ameryce Płd. 17 lipca mam przebiec trasę 42 km i 195 m w Rio de Janeiro. Wtedy stanę się jedynym Polakiem z takim dorobkiem, ale nie będę ukrywał, że najważniejszą część zadania mam za sobą. Maraton w Rio przy Mount Everest to formalność. Maratońskie wyczyny chcę też wyśrubować poprzez start w biegu w Chicago. Jak wszystko dobrze pójdzie w październiku będę miał już na "rozkładzie" piątkę wielkich maratonów, czyli Londyn, Berlin, Nowy Jork, Boston i właśnie Chicago.
Jaki związek widzi Pan między wspinaczką a bieganiem?

Ireneusz Szpot: - Trenując maratony robię świetne przygotowanie fizyczne do gór. One nie są jednak tak trudne technicznie jak mogłoby się wydawać. Najbardziej wymagający był Mount Everest, ale najbardziej zaskoczony podczas całej wyprawy i tak byłem obecnością żony oraz córki podczas schodzenia w bazie na wysokości 5400 m n.p.m., a także gorącym powitaniem na Ławicy. Porównywanie maratonów do zdobywania największych szczytów ma jednak ograniczony sens. Maraton jest krótki. W moim przypadku to trzy godziny z haczykiem. Wejście na szczyt pochłania kilka tygodni, ostatnie podejście trwa 12 godzin, a po drodze nie ma dobrych warunków do kąpieli i trzeba sobie radzić z ogromną różnicą temperatur. Emocje i stres sięgają zenitu, tym bardziej że człowiek jest amatorem, a nie zawodowcem.

Czy po takim wyczynie może Pan mieć jeszcze motywację do zrealizowania kolejnego sportowego marzenia w spektakularny sposób?

[b]Ireneusz Szpot:[/b] - Nie tylko mogę mieć motywację, ale już wiem, co chcę zrobić i w jakim czasie. Moją sportową pasją od wielu lat jest też triathlon. Dlatego już w tym roku chcę wystartować w swojej kategorii wiekowej w eliminacjach słynnych zawodów "Iron Man" na Hawajach. Będę miał do przepłynięcia 3800 m, do przejechania na rowerze 180 km i do przebiegnięcia trasę maratonu. Zwłaszcza dystans rowerowy robi wrażenie, ale kolarstwo nie jest mi obce, więc najpóźniej za dwa lata znów mogę mieć powód do satysfakcji.

Ktoś mógłby powiedzieć, że z Pana zapleczem finansowym to każdy byłby w stanie przejść do historii...

Ireneusz Szpot: - Wiadomo, że teraz do wszystkiego potrzebne są pieniądze, bo bez nich nie byłoby sponsoringu, a co za tym idzie zawodowego sportu. Dla mnie jednak bardziej od kasy liczy się determinacja. Bez wiary i dążenia do celu pewnie nie byłoby mnie na Mount Everest. To zresztą bardziej złożona kwestia, bo przecież pewnych zachowań i postaw nie da się przeliczyć na pieniądze. Do pracy przychodzę i wychodzę o ósmej, śpię po 4-5 godzin, latem biegam po lesie, a zimą na bieżni w domu. Mam rozpisany trening przez mojego trenera, olimpijczyka w biegach, Michała Bartoszaka. Nikt mnie do tego nie zmusza, a i tak wiem, że nie mogę zrezygnować choćby z jednego zadania. Ci, którzy mnie słabo znają dziwią się, że nie piję alkoholu, nie palę, a idę zawsze na trening. Na szczęście mnie to nie dziwi...

Czytaj także:
Ireneusz Szpot zdobył Koronę Ziemi

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Trener Wojciech Łobodziński mówi o sytuacji kadrowej Arki Gdynia

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski