Piątek. Na scenie gra legendarny Kryzys. Robert Brylewski w meloniku i czarnych spodniach ze srebrnymi lampasami śpiewa o chorej ambicji. Z boku sceny stoi Ona, niewysoka, w czarnej sukience, z delikatnym uśmiechem na twarzy. Cała zasłuchana. Za pół godziny wejdzie na tą samą scenę, by powalić na kolana cały Jarocin. Renata Przemyk, bo to o niej mowa, stworzyła jeden z najlepszych koncertów tegorocznego Jarocina. Stworzyła go całą sobą: jej głos miał siłę ognia, miał odcień czerwieni, którą miała za plecami jako tło do swojej muzyki.
- W czasie koncertu płynęła ta sama dobra energia, którą czułam tu kilkanaście lat temu. To było niesamowite i dlatego bardzo chciałabym tu znów wrócić - komentowała na gorąco Renata Przemyk.
Nie tylko ona wyzwoliła energię tamtego Jarocina, by połączyć ją z tym nowym. W sobotę "Zakazanymi Piosenkami" zrobiły to Strachy na Lachy. Ten koncert również przejdzie do historii tego festiwalu. Nie tylko dlatego, że już sam repertuar jest częścią legendy: wygrzebane przez Grabaża i na nowo przywrócone światu i muzyce piosenki Rejestracji, Siekiery, Braku, Bikini czy WC, okazały się bowiem czymś więcej niż tylko podróżą sentymentalną dla starych załogantów i lekcją historii dla młodych. Mieli w tym swój udział goście Strachów: Renata Przemyk, Tomek Budzyński czy Spięty z Lao Che.
- I publiczność, która bardzo nam pomagała - mówi Grabaż.
Dla takiej publiczności byli gotowi zagrać nawet to, czego nie było w programie: "Idzie wojna" Siekiery wykonana została przez Budzego (kiedyś wokalisty Siekiery) i Grabaża. Kilka tysięcy ludzi w irokezach i dredach, glanach i trampkach nigdy im tego nie zapomni.
Trzeci i ostatni dzień festiwalu to czekanie na Kult, którego koncert w takim miejscu mógł być tylko jeden - kultowy. O godzinie 14, kiedy zaczęli swoją próbę, lista utworów nie była jeszcze ułożona. Miała dopiero powstać w jednym z hotelowych pokoi.
- Mam nadzieję, że nie będziecie się za nas wstydzić - mówił Kazik Staszewski na kilka godzin przed występem, który miał się rozpocząć po zamknięciu tego wydania naszej gazety.
Były koncerty najlepsze, były też... niedokończone. W pierwszy dzień festiwalu na bis nie wyszła Kasia Nosowska, bo zabrakło na to czasu. Jeszcze mniej miało go w sobotę Lao Che, którego koncert składał się zaledwie z sześciu lub siedmiu kawałków. Gdyby to zależało od publiczności, koncert Lao Che nie skończyłby się nigdy. Napięty program festiwalu, a zwłaszcza godziny występów zagranicznych artystów, był jednak bezlitosny, czego publiczność do końca zrozumieć nie chciała. I trudno się jej dziwić. Niewykluczone, że za rok koncerty takich zespołów jak Lao Che będą już bardziej pełnowymiarowe, a na bisy każdy będzie miał swoje pięć minut.
Swoje duże pięć minut mieli z pewnością na tym Jarocinie zagraniczni artyści. O ile piątkowy pop-rockowy koncert Bretta Andersona starzy punkowcy przyjęli wręcz ze zgorszeniem, to już sobotni koncert Asian Dub Foundation okazał się strzałem w dziesiątkę. Dobrze przyjęty przez jarocińską publiczność został mroczny Peter Murphy (ex Bauhaus) i gniewny The Subways. Serce Jarocina było jednak po tej polskiej stronie i trudno będzie znaleźć taką zagraniczną gwiazdę festiwalu, którą publiczność pokocha bardziej niż Renatę Przemyk, Strachy na Lachy czy Kult.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?