- To prawda, że w środę zapłonęły opony - mówi Karol Frąszczak, plantator warzyw z okoli Kalisza. - Dotychczas protestowaliśmy tak, by w miarę możliwości nikomu nie przeszkadzać. Jednak mam wrażenie, że dopiero w środę dostrzeżono nas naprawdę. Może to sprawi, że ktoś poważnie potraktuje nasze postulaty.
Przedstawili ich siedem. Żądają:
- wprowadzenia przepisów nakładających na sklepy wielkopowierzchniowe obowiązku oferowania do sprzedaży produktów rolno-spożywczych z minimalnym udziałem 51 proc. produktów polskich;
- graficznego znakowania produktów rolno-spożywczych flagą kraju pochodzenia produktu;
- nałożenia na Rosję embarga na sprzedaż do Polski węgla kamiennego - do czasu zniesienia przez Rosję ograniczeń w eksporcie polskich owoców i warzyw;
- reformy Izb Rolniczych;
- audytu rolniczych związków zawodowych i funduszy promocji żywności oraz reformy tych instytucji;
- wprowadzenia ustawowego zakazu komercjalizacji ujęć wody oraz potraktowanie wody jako strategicznego surowca do produkcji żywności;
- podjęcia natychmiastowej interwencji państwa w celu uratowania rynku trzody chlewnej.
W tej ostatniej materii minister rolnictwa raczej nie pozostawia złudzeń.
- W żadnym kraju w Europie tak się nie dzieje - mówił między innymi w czasie spotkania z rolnikami w Poznaniu Jan Ardanowski. Komentując zaś protest, stwierdził, że rozmowy trwają, a działania AGROunii nie przysparzają rolnikom sympatii.
- Nie jest tak jak minister mówi - twierdzi Karol Frąszczak. - To prawda, że podstolik dotyczący postulatów rolników w ministerstwie zaczął pracę. Ale czym się zajął na początek? Rynkiem wołowiny. A na obecnym etapie to jedynie zawirowanie.
Według członków AGROunii polski rynek nie jest dostatecznie chroniony. Uważają oni, że - wbrew zapewnieniom handlowców - wiele produktów rolno-spożywczych, w tym warzyw i owoców pochodzących z innych krajów Europy jest sprzedawanych jako polskie.
- Kary za przepakowywanie tych produktów są znikome - podkreśla Karol Frąszczak. - Kiedy warzyw czy owoców brakuje, faktycznie nasze trafiają na rynek i to nie tylko w Polsce. Gdy jest ich dużo, dostawy wracają. W tirze towaru jak się chce znaleźć coś wadliwego, zawsze się znajdzie. A problem jest ignorowany. Jak wiele innych. Nie twierdzę, że Ministerstwo Rolnictwa z nami nie rozmawia. Tyle, że za tym nie idą żadne działania - dodaje.
Plantator zwraca też uwagę, że o ile nasze owoce i warzywa trafiające na rynek są ściśle kontrolowane pod kątem obecności pestycydów, o tyle tych napływających do Polski, zwłaszcza zza wschodniej granicy nikt pod tym kątem nie sprawdza.
- Produkuję brokuły i kalafiory - mówi. - Co roku miałem kontrole. A to co napływa ze Wschodu? Jaką możemy mieć pewność, że spełnia unijne standardy? Zwłaszcza, że słychać głosy, iż na tamtym rynku znajdują zbyt produkty, które są u nas zakazane.
Karol Frątczak twierdzi, że obecnie realne prace w Ministerstwie Rolnictwa trwają jedynie nad zagadnieniem oznaczania produktów flagami krajów pochodzenia.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?