Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak dziewczyna z „dwójki” nie została architektem

Marek Zaradniak
Izabella Bukowska--Chądzyńska: - Poznań będzie dla mnie zawsze szczególnym miejscem na mapie i w moim sercu
Izabella Bukowska--Chądzyńska: - Poznań będzie dla mnie zawsze szczególnym miejscem na mapie i w moim sercu Archiwum Izabelli Bukowskiej-Chądzyńskiej
Tata umówił mnie ze swoim kolegą, aktorem Andrzejem Lajborkiem, aby wybił mi z głowy pomysł zdawania do szkoły aktorskiej - wspomina Izabella Bukowska-Chądzyńska, aktorka z Poznania, która lubi śpiewać i pokazała w Scenie na Piętrze recital „Marlena”.

Wszystko zaczęło się 16 lat temu?
Tak, właśnie skończyłam szkołę teatralną i przygotowywaliśmy przedstawienie z piosenkami z lat 20. Podczas sesji zdjęciowej wyszły zupełnie nieplanowane przeze mnie pozy podobne do Marleny Dietrich i to wtedy reżyser Alicja Choińska powiedziała: „Musisz zrobić spektakl o Marlenie”. Uwielbiam śpiewać. Głęboko czuję, że śpiew i muzyka są taką formą ludzkiej ekspresji, która nie zależy od religii czy nacji, są one ponadnarodowe, ponadczasowe. Muzyka uruchamia w człowieku to, co najpiękniejsze, jak zresztą każda działalność artystyczna. Jednak w moim przypadku ta muzyka wzbogacona o taniec i aktorstwo oznacza najpełniejszą formę ekspresji. Mam wrażenie, że śpiewam całą sobą. Każdą komórką mojego ciała.

Miała Pani tradycje aktorskie albo śpiewacze w domu?
Trochę tak. Moja mama uczyła się grać na pianinie, a mój tato dostał się do szkoły teatralnej. A to był ten rocznik, gdy zdawała też Beata Tyszkiewicz. Nie mógł, niestety, kontynuować nauki, bo kiedy tragicznie zginął jego brat, musiał powrócić do domu, aby zaopiekować się starszymi już rodzicami. Tata nigdy nie wrócił do zawodu. W Estradzie Poznańskiej odpowiadał za organizowanie występów aktorów. Patrząc na jego „role”, nie mam wątpliwości, że byłby fantastycznym aktorem, gdyby poszedł tą ścieżką. Kiedy sama zdawałam do szkoły aktorskiej, jeszcze nie miałam tej świadomości. Mało tego, tata bardzo nie chciał, abym została aktorką. Mama zresztą też. Bali się, bo wiedzieli jak trudno jest osiągnąć sukces w tym zawodzie, za dobrze znali to życie. Tata umówił mnie nawet ze swoim kolegą, aktorem Andrzejem Lajborkiem, aby wybił mi z głowy ten pomysł.

Kiepsko mu to wyszło...
Tata wspominał, że czekał potem parę dni na telefon od kolegi i się nie doczekał. Więc sam zadzwonił do Andrzeja Lajborka. A ten odpowiedział krótko: „Ona musi zdawać. Nie wiem tylko, do której szkoły, ale ona musi zdawać”. Mało tego, może brzmi to jak anegdota, ale kiedy Andrzej Lajborek mnie przesłuchiwał, przez ścianę słyszałam próby Tadeusza Łomnickiego do „Króla Leara”. Bardzo wzięłam sobie do serca fakt, że jestem tak blisko tak wybitnego aktora. W nocy dowiedziałam się, że zmarł.

Jest Pani urodzoną poznanianką. Lubi Pani tu wracać...
To jest moje miasto rodzinne. Obcy jest mi taki lokalny nacjonalizm, który powoduje wrogość pomiędzy miastami. Podobno Warszawa nie lubi Poznania, Poznań i Kraków - Warszawy. Myślę, że w każdym mieście jest wiele dobra jak i wiele zła. Tylu dobrych i złych ludzi. Tyle dobrych i złych rzeczy. Ja Poznań zawsze będę kochać. To moje miasto rodzinne. Tu są moje korzenie. Tu są moi przyjaciele. I choć teraz w Warszawie mam nowych przyjaciół i zapuściłam swoje korzenie, bo mam męża i dwoje dzieci, Poznań będzie dla mnie zawsze szczególnym miejscem na mapie i w moim sercu, bo stąd pochodzę. Jak kiedyś ktoś mądry powiedział - tam skarb twój, gdzie serce twoje. A moje serce jest zarówno w Poznaniu, jak i w Warszawie.
Ma tu Pani swoje ulubione miejsca?
Tak. To przede wszystkim Stary Rynek. Mam tam kilka ulubionych knajpek. Choć ich właściciele i nazwy się zmieniają, one wciąż pozostają urokliwe. Przy okazji występów w Scenie na Piętrze zaprowadziłam na Stary Rynek moją garderobianą, która przyjechała tu pierwszy raz. Ale lubię też plac Wolności.

Plac Wolności?!
Tam na rogu były kiedyś jedyne w Poznaniu włoskie lody. Były moim - bardzo chorowitego dziecka - wielkim marzeniem. Więc gdy rodzice pozwalali mi je zjeść, było święto. Na placu Wolności była też fontanna, w której skąpał się kiedyś lubiący wodę mój trzyletni braciszek. Na placu Wolności jest też Księgarnia Świętego Wojciecha, do której lubiłam zaglądać.

Które liceum Pani kończyła?
II im. Generałowej Zamoyskiej i Heleny Modrzejewskiej. Ale zdawałam dwie matury, bo chodziłam też do liceum muzycznego przy ulicy Solnej do klasy fortepianu.

To dlaczego nie została Pani koncertującą pianistką?
Z kilku powodów. Przede wszystkim uświadomiłam sobie, że aby kontynuować edukację w tym kierunku, trzeba być wybitnym pianistą. Nie jest to przecież instrument orkiestrowy. Jeżeli ktoś kończy skrzypce albo wiolonczelę, znajdzie miejsce w orkiestrze. Pianistą trzeba być albo wybitnym, albo się zostaje nauczycielem w szkole czy ognisku. Ja wiedziałam, że wybitną nie jestem, że potrafię i lubię grać. I tyle. Dobrze gram klasykę, ale nie potrafię improwizować. Potrafię natomiast improwizować w śpiewie i w tańcu. Poza tym grając solo, ogromnie się stresowałam. Sztywniały mi palce albo ślizgały się po klawiaturze. I choć bardzo kocham muzykę, wiedziałam, wybitną pianistką nie jestem, a nauczycielką być nie chciałam. Chciałam czegoś więcej i kiedy będąc w liceum moja mama znalazła warsztaty parateatralne, które w CK Zamek prowadził Marek Chojnacki, zaczęłam na nie chodzić. Było fantastycznie. Marek je przecudownie prowadził. Bardzo we mnie wierzył Piotr Kruszczyński, obecny dyrektor Teatru Nowego, a wtedy świeżo upieczony absolwent architektury. Znałam go, bo przygotowywałam się też na studia na architekturę wnętrz.

Skąd to zainteresowanie?
Zawsze dobrze rysowałam. Lubiłam rysunek. Miałam przyjaciółkę, która była na architekturze wnętrz. To mi bardzo imponowało.
I nie została Pani architektem?
Przygotowywałam się do tych studiów. Chodziłam na lekcje rysunku do profesora Rozpendowskiego, ale to Marek Chojnacki mi pomógł w podjęciu ostatecznej decyzji. Na którychś zajęciach po mojej nieudanej etiudzie teatralnej zapytał: „Ty dobrze grasz na tym pianinie?” „Chyba nie najgorzej” - odpowiedziałam. A on bez znieczulenia ocenił: „Aktorką to ty chyba nie zostaniesz. Idź w kierunku fortepianu”. Przepłakałam wtedy całą noc i rano porzuciłam myśl, że pójdę na architekturę wnętrz i uparłam się, że spróbuje do szkoły teatralnej. Nikt we mnie nie wierzył poza Piotrem i moimi rodzicami. Byłam skromną i nieśmiałą dziewczyną, a z mojego liceum aż trzy dziewczyny wybierałyśmy się do szkoły teatralnej i wszystkie trzy zdałyśmy: Dorota Abbe, córka aktora Teatru Nowego, dostała się do Łodzi, Adrianna Biedrzyńska - do Krakowa i ja - do Warszawy. Wszyscy przepowiadali: „Ada i Dorota na pewno się dostaną, a Iza jest taka nieśmiała!”. Nikt za mnie złamanych trzech groszy nie dawał.

I to była jedyna motywacja?
Jeszcze była w tym jedna sprawa. Jestem przekorna, czupurna, ale muszę w coś wierzyć i aktorstwo wydało mi się najbardziej fascynującym zawodem, bo skupiało w sobie wszystkie moje zainteresowania - psychologię, muzykę i ruch, bo przecież tańczyłam też w Zespole Pieśni i Tańca Wielkopolska. Wszystko więc składało się w całość. I teraz jestem Markowi wdzięczna za to, że tym swoim komentarzem dał mi ogromnego kopa. Kilka lat temu dostałam zresztą list od niego, w którym gratulował mi z całego serca tego, co robię.

Woli Pani grać w teatrze czy w filmie?
Na równi kocham jedno i drugie, aczkolwiek film daje mi większą satysfakcję, ponieważ zostaje po nim ślad w postaci taśmy. No i poza tym to zawsze jest jakaś przygoda związana z wyjazdem poza Warszawę. Tak jak podczas kręcenia filmu „Historia kina w Popielawach” Kuby Kolskiego. W teatrze jest inaczej. Trzeba umieć być cierpliwym. Powtarzać po sto razy to samo, ale też tworzy się coś niepowtarzalnego w postaci jednego niepowtarzalnego spektaklu. Owszem, gra się kilka razy, ale każdy spektakl jest niepowtarzalny. Jest o tym mowa na przykład w spektaklu „Wszędzie jest wyspa Tu”, w którym gram aktualnie. Składają się na niego fragmenty utworów Wisławy Szymborskiej. Poetka mówi w nich, za co kocha teatr: tu aktor nigdy nie zagra tak samo.
A czy spektakl „Marlena” znajdzie się na płycie?
Wiem, że po spektaklach muzycznych ludzie pytają o płyty. Tak było w przypadku piosenek Romana Orłowa czy Brassensa. Spektakle odeszły bezpowrotnie, a płyty pozostały. Dlatego myślimy o nagraniu. W związku z tym poszukuję też sponsorów, którzy wesprą ten projekt. Bo wtedy jest dużo łatwiej. Zresztą w Poznaniu też planujemy kolejne spektakle.

Kiedy?
Najprawdopodobniej zagramy na początku kwietnia.

Izabella Bukowska-Chądzyńska
urodziła się 14 lutego 1973 roku w Poznaniu. W 1996 roku ukończyła warszawską Państwową Wyższą Szkołę Teatralną. Od tego czasu jest aktorką Teatru Polskiego w Warszawie. Była laureatką Nagrody Adama Mularczyka dla najlepszego studenta IV roku i w 1998 Nagrody im. Arnolda Szyfmana. W filmach fabularnych oglądaliśmy ją m.in. w „Historii kina w Popielawach” Jana Jakuba Kolskiego, gdzie wcieliła się w postać Jagody.

Aktorkę tę znamy także z seriali: W „Klanie” gra Weronikę Kędzierską, żonę Czarka. Zagrała też w „M jak miłość”, „Na Wspólnej”, „Na dobre i na złe”, „Teraz albo nigdy”, w „Barwach szczęścia” i w „Przygodach Sindbada Żeglarza”.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski