Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak Rozbrat w Poznaniu dorastał [ZDJĘCIA]

Adriana Rozwadowska
Rozbrat - skłot w Poznaniu.
Rozbrat - skłot w Poznaniu. Paweł Miecznik
Jest początek lat dziewięćdziesiątych. Schyłek Jarocina. Marek Piekarski wraz z grupą znajomych marzy o własnym kącie. Są anarchistami, choć jeszcze sami o tym nie wiedzą, bo nawet nie zdążyli się nad tym zastanowić… Oto historia poznańskiego Rozbratu.

Łączą ich wspólne poglądy i inspiracje: słuchają tej samej muzyki, nie jedzą mięsa, mają to samo spojrzenie na kwestie ekologii czy praw człowieka. Chcą tworzyć kontrkulturę.

Możesz wiedzieć więcej! Kliknij i zarejestruj się: www.gloswielkopolski.pl/piano

- Mieliśmy po osiemnaście, dwadzieścia lat, wielkie plany i masę pomysłów. Chcieliśmy stworzyć alternatywę dla mainstreamu (główny nurt np. w sztuce - przyp. red.), dla wszystkich tych nudnych młodzieżowych domów kultury czy koncertów, za którymi stoją gigantyczne pieniądze. Mieliśmy masę znajomych, którzy bardzo chcieli grać, działać, tworzyć, ale zwyczajnie nie było na to miejsca - opowiada Marek, wtedy nastolatek, dziś grafik użytkowy po trzydziestce.

Nie tylko nie mają gdzie urządzać koncertów i wystaw, ale też spora część z nich doświadcza na własnej skórze, jaki jest praktyczny wymiar słowa "kapitalizm" - po prostu nie ma gdzie mieszkać. W 1992 roku zawiązują stowarzyszenie i dostają od miasta bunkier przy Lutyckiej.

Lokal nie spełnia żadnych norm, trudno jest w nim prowadzić jakąkolwiek działalność kulturalną. Innych opcji nie mają. Rozwiązanie przywożą zza granicy.

- Po 1989 roku zaczęliśmy podróżować po Europie, do Włoch czy Niemiec. Widzieliśmy, że tam z takimi "wywrotowcami" jak my postępuje się inaczej - po prostu pozwala im się działać. Ale oni zdążyli już sobie utorować drogę - dużo wcześniej zaczęli zasiedlać pustostany, aż miasta zwyczajnie na to zezwoliły. Wróciliśmy i postanowiliśmy, że coś zaskłotujemy. Wtedy ktoś rzucił propozycję wykorzystania starych budynków poprzemysłowych przy Pułaskiego - wspomina Aleks.

W nocy z 15 na 16 października 1994 roku dwójka z nich rozkłada śpiwory na terenie byłej hurtowni. Kiedy budzą się następnego poranka, nie zdają sobie jeszcze sprawy, że właśnie wspólnymi siłami wydali na świat Rozbrat - najstarszy skłot w Polsce, który właśnie staje się pełnoletni.

Przeciw wojnie i eksmisjom

Rozbrat zaczyna żyć. Wspólnymi siłami krok po kroku starają się wyremontować pustostan. Ktoś maluje ściany, ktoś inny załatwia meble. Kolektyw organizuje koncerty, projekcje filmów i wystawy. W skłocie mieszka około dwudziestu osób. Rozbrat staje się siedzibą Federacji Anarchistycznej.

- Na początku Rozbrat był głównie naszym domem i miejscem działalności kulturalnej. W drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych wszystko zaczęło układać nam się w głowach w jedną całość. Przez pierwsze dwa lata byliśmy autonomią - żyliśmy w pewnym oderwaniu od społeczeństwa. Z czasem zaczęliśmy rozumieć, że nie jesteśmy awangardą, ale alternatywą- mówi Marek.
To wtedy skłotersi zaczynają używać hasła "Mamy prawo do miasta". Powoli kształtuje się linia polityczna Rozbratu. Zaczynają być stałym gościem i organizatorem marszów, protestów, happeningów. Protestują przeciwko wojnie w Iraku, bronią eksmitowanych lokatorów, podnoszą niewygodne tematy. W międzyczasie wielokrotnie odwiedza ich policja. Szczęściem w nieszczęściu jest to, że właściciel starej hurtowni przy Pułaskiego pozostaje nieustalony.

- To, co dzisiaj sobą reprezentujemy, wzięło się z naszych doświadczeń. To nie my się odcinaliśmy, to sytuacja społeczno-ekonomiczna zepchnęła nas na margines. Nie było nas stać na kredyty i mieszkania, więc zamieszkaliśmy w poprzemysłowym pustostanie. Wyremontowaliśmy go, doprowadziliśmy media. Do dziś nie wiadomo, gdzie jest właściciel terenu, na którym mieszkamy. Może na Bahamach, a może dwa metry pod ziemią? Mimo to miastu i policji zaczęło przeszkadzać, że tu jesteśmy. Żyliśmy pod presją, bo w każdej chwili mogliśmy stracić nasz dom, miejsce, w które włożyliśmy niezwykłą ilość pracy. Zaczęliśmy dostrzegać, że to samo dzieje się z lokatorami miejskich kamienic.

Skłotersi zaczynają być rozpoznawalni, często goszczą w mediach. Próbują nie dopuścić do kolejnych eksmisji. Jedni są im wdzięczni za występowanie w imieniu "wykluczonych", inni odsądzają od czci i wiary, zarzucając łamanie prawa, w tym "świętego prawa własności".

Jak mówią sami mieszkańcy Rozbratu, prawo własności respektują. Ale rozumieją je na swój sposób.

- Pojęcie prawa własności jest w naszym kraju wypaczone. Podczas gdy jedni są przenoszeni do kontenerów socjalnych, inni posiadają dziesięć kamienic, które stoją puste, bo właściciel czeka, aż budynki się zawalą. Wtedy ziemię będzie można sprzedać deweloperowi i postawić jakąś "ładną inaczej" plombę. Tak rozumiane prawo własności jest nieporozumieniem - tłumaczy Marek. A Aleks dodaje: - Jeśli ktoś ukradnie mi rower, to się wkurzę, bo to mój prywatny środek komunikacji miejskiej. Ten ktoś naruszy moje prawo własności. Ale czy naruszenie tego prawa można zarzucić młodzieży, która wstawiła okna w niszczejącym od lat pustostanie, która ruinę zamienia w ośrodek kultury?

Kilka tygodni temu skłotersi stanęli murem za grupą młodych ludzi, która zajęła opuszczoną kamienicę przy ulicy Podgórze - tak jak przed osiemnastu laty stało się to przy Pułaskiego.

- Mieszkali tam kilka miesięcy. Wstawili okna, wyczyścili wnętrze. Mieli świetne relacje z sąsiadami, którzy podarowali im meble. Wtedy właściciel kamienicy przeczytał w gazecie, że w jego budynku coś się dzieje. Przyszedł i zaczął wybijać okna. Chciał chyba pokazać, że ze swoją własnością może zrobić absolutnie wszystko. Właśnie przeciwko czemuś takiemu protestujemy. Skłotu nie udało się uratować, a oni tymczasowo są u nas - mówi Ilona, jedna z młodszych mieszkanek Rozbratu. I śmieje się: - Wtedy pojawiły się żarty na nasz temat. Mówi się, żeby pod żadnym pozorem nie zostawiać otwartych drzwi czy okien, bo po powrocie z pracy można zastać zaskłotowane mieszkanie. To totalny absurd i ignorancja. Jest chyba elementarna różnica między robieniem czegoś wartościowego w pustostanie, a nachodzeniem kogoś w jego domu?
Być może właśnie ze względu na inne pojmowanie pojęcia "prawo własności" skłotersi bywają nazywani lewakami czy "czerwoną hołotą".

- Bawi nas to określenie. Komunizmowi sprzeciwiamy się tak samo jak kapitalizmowi. A czym różnimy się od komunistów? Pomijając fakt, że żyjemy w tak zwanej komunie, to właściwie wszystkim - mówi Marek. I wyjaśnia: - Komuniści występują z pozycji siły i stosują przymus. My wierzymy w to, że zawsze można się dogadać. Nie chcemy nikomu nic zabierać, ale uważamy, że pewne sprawy należy regulować. Jesteśmy widziani przez pryzmat stereotypów i uogólnień. Kiedyś podczas przepychanki z policją o skłot podszedł do mnie dziennikarz i zapytał o wegetarianizm. Odpowiedziałem mu: "Stary, ja za chwilę mogę stracić dom, a ty mnie pytasz o wegetarianizm"? Innym razem ktoś mi powiedział, że jest teraz moda na nas, czyli na antyglobalizm, arafatki i kolczyki. Być może jest. Ale jaki to ma związek ze mną? Ludzie lubią nas szufladkować, ale zawartość tej szuflady już niespecjalnie ich obchodzi.

Czynnik krytyczny

Dzieciaki z bogatych domów silące się na oryginalność, rewolucjoniści, "brudasy" czy poznańska oaza kontrkultury i ostoja nowoczesnej myśli? Kim sami się czują? Sądząc po ich wypowiedziach - normalnymi ludźmi.

- Kim jestem? Jestem facetem, który spełnia się zawodowo. W przyszłości chcę założyć rodzinę. Chodzę do lokali, piję kawę i nie uciekam przed rachunkiem. Mówi się, że powinniśmy porozmawiać nad PR-em. Ja nie prowadzę firmy. Jestem sobą, i albo ktoś mnie kupuje, albo nie - mówi Aleks. I dodaje: - Natomiast jako kolektyw jesteśmy kroplą, która drąży skałę. Być może nasze poglądy są utopijne, my naiwni, a nasze działania zderzają się ze ścianą. Ale zmieniamy to miasto. Żeby to zobaczyć, trzeba spojrzeć na to z perspektywy. Jeśli komuś przeszkadza, że nawołujemy do dyskusji, robiąc marsze czy happeningi, to jest to jego problem.

Podobnego zdania jest Ola, w skłocie od czterech lat: - Nie jesteśmy ruchem wolnościowym. Jesteśmy czynnikiem krytycznym, który pokazuje, że można inaczej. Nie liczymy na wielką anarchistyczną rewolucję - chcemy raczej wskazywać alternatywy dla utartego sposobu myślenia.

W tym tygodniu (ze względu na pogodę - z miesięcznym wyprzedzeniem) Rozbrat obchodzi hucznie osiemnaste urodziny. Skłotersi są zadowoleni z miejsca, w którym się znaleźli po prawie dwóch dekadach działalności.

- Na początku traktowano nas jak rozwydrzonych smarkaczy. Teraz zaczyna się z nami rozmawiać. Istniejemy w przestrzeni publicznej. Takie podmioty jak Teatr Ósmego Dnia czy Rozbrat zmieniają rzeczywistość i sposób myślenia o niej. Nasz głos jest słyszalny. Rozbrat to już nie tylko miejsce weekendowych koncertów.

Ilona: - Początki były ściśle skłoterskie. Teraz zaczęliśmy robić konkretne akcje. Potrafimy zajmować się kwestiami lokatorskimi, potrafimy urządzić dużą manifestację. Umiemy wchodzić w dialog. Nie jesteśmy już hermetycznym środowiskiem.

Czego skłotersi będą sobie życzyć, przy zdmuchiwaniu osiemnastu świeczek na torcie?

- Żeby Rozbrat został tu, gdzie jest. Tego miejsca nie da się przenieść, bo jest wyjątkowe. I żeby w Poznaniu ludzie mieli odwagę zakładać kolejne skłoty - podsumowuje Ilona.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski